ciekawe jest to że książek z których się nic nie pamięta nie warto czytać drugi raz
bo na pewno nie ma w nich nic wartościowego, a ciekawych też nie tylko dlatego że wszystko się z nich pamięta
To jak byś zakwalifikował takie "Trudno być bogiem" Strugackich? Przeczytałem jako dzieciak (znaczy, nastolatek), nie zapamiętałem nic ponad to, że fajne - czyli wartościowe - było i dumasowskie
*. Przeczytałem po raz drugi i trzeci w wieku dorosłym i wszystko pamiętam.
Albo - z przeciwnego bieguna - komiksy superbohaterskie TM-Semic. Pamiętam prawie wszystkie (fabuły, postacie drugoplanowe), ale powroty po latach (zresztą bardziej z ciekawości jak je teraz odbiorę, niż dlatego, że mnie jakoś b. ciągnęło) w większości przypadków kończyły się kompletnym rozczarowaniem.
Ew. powieści starwarsowe - z fabuł pamiętam b. mało, zresztą- z b. nielicznymi wyjątkami - robiły wrażenie kompletnej literackiej (jeśli to nie za duże słowo) konfekcji, a jednocześnie podobało mi się jak się w obraz fikcyjnego świata składają (i ten obraz już we mnie utkwił).
* Zresztą podałem przykład jeszcze mało bulwersujący. Miewałem identycznie i z arcydziełami znacznie wyższych lotów - zostawało niejasne wrażenie, że to dobre jest. I każda kolejna lektura okazywała się odkrywaniem tej samej książki po raz kolejny. Takie np. "W poszukiwaniu straconego czasu" - raz czytałem jak zbiór plotek
ze sfer wyższych (w znaczeniu niedeprecjonującym, abecadła/alfabety Kisieli i Urbanów mogą się schować), kiedy indziej jako balzacowate panoramy społeczne, to znów skupiając się na samym stylu/języku i smakując, albo dla odmiany odbierając rzecz (
LA się ucieszy?
) jako praktyczny wykład corcoranizmo-solipsyzmu wręcz, itd., itp.