Dobra, brak responsu to też respons. Sprzeciwu nie widzę
, zatem ostatnich zdań parę o "... siódmej" i do "... ósmej" przechodzimy.
W sprawie "... siódmej" mam jeszcze do dopowiedzenia coś a'propos ostatnich zdań tejże:
"Powiadano potem, że historię tę zmyśliłem, a co złośliwsi pozwalali sobie na insynuację, jakobym miał słabość do alkoholu, skrzętnie ukrywaną na Ziemi, której hołduję śmiało w ciągu długich lat podróży kosmicznych. Bóg jeden wie, jakie jeszcze plotki rozpowszechniano na ten temat - ale tacy już są ludzie: dają chętniej wiarę najbardziej nieprawdopodobnym bzdurom aniżeli autentycznym faktom, które pozwoliłem sobie tu przedstawić."Pomijając sztafaż brzmi to wypisz-wymaluj jak finał gawęd wiadomego barona
zewstępowego i gdyby traktować tą "Podróż..." osobno da się ją postrzegać jako realistyczną SF tj. jako münchausenowskie przechwałki realnego kosmonauty istniejącego sobie w realnym świecie
hard SF, trochę bardziej futurystycznym od pirxowego. Miła byłaby mi taka interpretacja, ale nie ma lekko (znów
Lem kluczy interpretację utrudniając
), bo w zestawieniu z pieniami tichochwalczymi w przedmowie by się to gryzło...
Przechodząc do "Podróży ósmej"...
Ha! Początek mocny. Kosmiczny ONZ i pigułka
infotranslacyjna (rzecz jeszcze skuteczniejsza od osławionego
uniwersalnego translatora), rzeczy w sam raz dla trekera, ale nawet spod tego niby-optymizmu przebija teza o praktycznej niemożności Kontaktu - piękna, acz znana mi z SF w paru wariantach, scenka z pomyleniem delegata z automatem z wodą sodową; u Brina np. pomylono ambasadora Obcego ze zwierzakiem domowym jego (nawiasem mówiąc: byłbyż ten delegat maszyną? jeśli tak - wracamy do schematu ewolucji z "Odysei..."/"Summy..."/"GOLEMa...").
Teraz kryteria przyjęcia w poczet owego ONZtu, dość podobne do tych późniejszych, startrekowych, ale - w przeciwieństwie do innych historii tego typu - ludzkość tu nie w gronie dumnych założycieli, a w roli suplikującej cywilizacyjki. W dodatku gdy przychodzi do podsumowań okazuje się, że ta nasza cywilizacyjka wielce paskudna. Rozwinęła się niby od znanej nam ery (
ogromne przedsięwzięcia inżynieryjne, architektura w skali kosmicznej, wyrzutnie grawitacyjno-słoneczne /.../ się... buduje), a problemy te same. Wali nam Lem między oczy żeśmy drapieżne małpy, w dodatku zadufane, bo chcące robić z siebie miarę wszechrzeczy. Tichy usłyszawszy to szok przeżywa, a czytelnik?
Potem architektura kosmicznego gmachu tą z "Powrotu..." przypominająca, bo też niezrozumiała dla widza, acz imponująca, wzbogacona o elementy znane, pół współczesne, pół przesadno-
spaceoperowe. A w gmachu (przez funkcję późniejszy Senat
gwiezdnowojenny przywołującym i przed oczy tzw. duszy pchającym) cios dla antropocentryzmu ostateczny:
"biegnąc oczami coraz wyżej i wyżej po kręgach ław, szukałem choć jednej bratniej duszy, chociaż jednej istoty człekokształtnej - daremnie. Ogromne, ciepłe w tonacjach bulwy, zwoje galaretki jakby porzeczkowej, mięsiste, wsparte o pulpity uszypułowania, oblicza koloru dobrze przyprawionych pasztetów lub jaśniejące jak ryżowe zapiekanki, plątwy, przylgi, chwytule, dzierżące losy gwiazd bliskich i dalekich, przesuwały się przede mną niby zwolnionym filmem, nie było w nich nic potworowatego, nie budziły odrazy, wbrew tylekroć wyrażanym na Ziemi przypuszczeniom, jak gdybym nie z potworami gwiezdnymi miał tu do czynienia, ale z istotami, co wyszły spod dłuta rzeźbiarzy abstrakcyjnych czy też jakichś wizjonerów gastronomii..."Potem biurokracja typowa, problemy z samoreplikującymi maszynami (znany nam sposób produkcji potomstwa
skrytykowany, że czas zajmuje i od celów pożyteczniejszych odciąga - "Sexplosion" do tego wróci i "Zagadka"), takie bogactwo tematyczne wrzucone w fabułę od niechcenia...
Znów policzek dla ludzkości, gdy aberracją galaktyczną się okazuje, potworną w wyniku ewolucji w ciężkich warunkach, której w autoewolucji jedyna nadzieja (byłbyż ów Tarrakanin - Voretex niejaki - transhumanistą?
)
Jeszcze o tej aberracji:
"Zgodnie z przyjętą systematyką, występujące w naszej Galaktyce formy anormalne obejmuje typ Aberrantia (Zboczeńce), dzielący się napodtypy Debilitales (Kretyńce) oraz Antisapientinales (Przeciwrozumce). Do tego ostatniego podtypu należą gromady Canaliacaea (Paskudławce) i Necroludentia (Zwłokobawy). Wśród Zwłokobawów rozróżniamy z kolei rząd Patricidiaceae (Ojcogubce), Matriphagideae (Matkojady) i Lascmaceae (Obrzydlce, czyli Wszeteki). Obrzydlce, formy już skrajnie zwyrodniałe, klasyfikujemy, dzieląc na Cretininae (Tępony, np. Cadaverium Mordans, Trupogryz Bęcwalec), i Horrorissimae (Potworyjce, z klasycznym przedstawicielem w postaci Mętniaka Bacznościowca, Idiontus Erectus Gzeemsi). Niektóre z Potworyjców tworzą własne pseudokultury; należą tu gatunki takie, jak Anophilus Belligerens, Zadomiłek Zbójny, który nazywa siebie Genius Pulcherrimus Mundanus, albo jak ów osobliwy, łysy na całym ciele egzemplarz, zaobserwowany przez Grammplussa w najciemniejszym zakątku naszej Galaktyki - Monstroteratum Furiosum (Ohydek Szalej), który zwie siebie Homo Sapiens."Nieco złośliwości o człowieczym budulcu (cóż jest zatem budulcem właściwym, nawiasem mówiąc?). Piękna miażdżąca rozprawa z mięsożernością. Nie mniej piękna z zakłamaniem kultury ludzkiej. I po ptokach
... prawie, bo narzekania narzekaniami, ale jednak i takich jak ludzkość tam przyjmują (zupełnie jak do ziemskiego ONZtu, w którym niejeden łotr zasiadał).
Ale jeszcze gorsze szydło z worka wyłazi - Ziemia niezdolna jest do wydania życia, a więc Däniken,
Kru i
Vancalar mają rację
- sztucznie ono powstało, w dodatku nie z altruizmu międzyplanetarnego, a dla podłego kawału (Däniken by palpitacji dostał). Przy okazji jak zwykle obrywa się religii (ów Stwórca Wszeteków, no i Bann oraz Pugg, sprawcy nierządu planetarnego). I jeszcze
Talerze Latające. I kończy się jak u Lewisa Carrolla - gdy zamieszanie w gmachu urzędowym sięga zenitu... wszystko snem (
sominium, jak by napisał Kepler
) się okazuje.
Ale to co wyśnił Tichym jednak wstrząsa... Byłybyż sny wymowniejsze od jawy?