Myślę, że masz rację z PolTowAstr, pewno wybory
Rzeczywiście – na zdjęciu organizatorzy (nie wszyscy) Polskiego Towarzystwa Astronautycznego
http://pl.wikipedia.org/wiki/Polskie_Towarzystwo_AstronautyczneNa zdjęciu (zgodnie z
https://fantlab.ru/blogarticle34665 ):
stoją: Stanisław Lem, Włodzimierz Geisler
siedzą od lewa: Lech Borowski, ? ? ?, Olgerd Wołczek, Józef Hurwic, Jan Gadomski, Krzysztof Boruń
Lem S., Felieton karykaturalny. – Zdarzenia (Kraków), 1958, Nr.4, s.4 (fragment):
(...) Chwalebny ze wszech miar jest ów pęd do wykorzystania tego, co znajduje się pod ręką, uznanie budzi też skwapliwość, z jaką rozmaite instytucje przystępują do produkowania przedmiotów wykwintu i komfortu życiowego – znowuż z tego, co jest osiągalne. I tak już wkrótce pewne zakłady (bodajże w Mielcu?) przystąpią do produkowanią mikrosamochodzików, w oszałamiającej ilości sztuk 20 miesięcznie, gdzieś na Śląsku opracowują się dokumentację elektrycznych maszynek do golenia (najwyższy czas – przy znanej tępocie naszych żyletek, nasuwa się tylko niepokojąco pytanie, czy części tnące owych aparatów nie będą wytwarzane z tego, co jest pod ręką – mam na myśli żyletki i rynny), optymistyczne zaś wypowiedzi członków Polskiego Towarzystwa Astronautycznego napełniają nas przekonaniem, że już wkrótce jakaś walcownia blach bądź spółdzielnia blacharsko-szczotkarska przystąpi do seryjnego wytwarzania naszych rodzimych sputników. (...)
Lem S., Felieton. – Zdarzenia (Kraków), 1959, Nr.6, s.2 (fragment):
(...) Już sputniki poważnie zmieniły sytuację, ale po rakiecie księżycowej znalazłem się w trudnym doprawdy położeniu. Rozliczne redakcje i pokrewne instytucje uznały mnie za domorosłego speca od rakiet. Mnożą się życzenia, abym całą tę problematykę należycie uterenowił, w pionie technicznym, wieśniaczym, damskim, młodzieżowym i wszystkich innych. Żądano już ode mnie, żebym opisał określoną podróż np. na drugą stronę Księżyca, albo do gwiazdy o wybranej dowolnie maści. Otrzymałem też wiele kwestionariuszy i zapytań, wzywających mnie, aby się ustosunkował, wyraził opinię, sąd, uwagi i wnioski. Wszystko to razem jest, gdy się zastanowić, nieco dziwne. Oczywiście tylko nieco, ale jednak. Czy którykolwiek dziennikarz zwracał się do Tomasza Manna, autora powieści o sanatorium dla gruźlików, żeby skomentował odkrycie streptomycyny, albo nowy rodzaj chirurgicznego leczenia tuberkulozy? Gwoli lojalności próbuję od czasu do czasu wyjaśniać, że param się literaturą, a jedyny rodzaj rakiety, z jakim się osobiście zetknąłem, służy tylko do gry w tenisa. Ale to nie pomaga. Wciąż jeszcze wiele osób podejrzewa mnie o jakiś szczególny rodzaj kontaktów z Księżycem względnie innymi ciałami niebieskimi, o posiadanie kosmicznych próbek i eksponatów, które zrącznie eksploatuję w powieściach. Albo o specjalne wtajemniczenie w technologię wytwarzania pocisków balistycznych lub wielostopniowych rakiet. W rzeczywistości znam się na tym dość słabo, podobnie jak wszyscy ludzie, kosmicznych pocisków nigdy nie wyrzucałem, a nawet (co niektórych napawa zmieszaną z niesmakiem grozą) wcale nie mam zamiaru ubiegać się o bilet na podróż międzyplanetarną, nawet gdybym po protekcji Polskiego Towarzystwa Astronautycznego miał go dostać bezdewizowo. (...)