Ty tu z grubej rury: Tarkowski, Lem... A ja sobie niedawno oglądałem (jednym okiem, bo dwu mi było na to szkoda
) filmidło pt. "Johnny Mnemonic" i zaszkowało mnie jak się ten cyberpunk postarzał, i jak komiksowa była to - w sumie - wizja.
Owszem, wspomniany film nie umywa się do literackiego oryginału (co było do przewidzenia), ale przecie ogólny zarys przedstawionego świata pochodzi od Gibsoona. co mi niemiłosiernie zgrzyta?
Primo: całkowite "zwilczenie" tego kapitalizmu. Trudno mi uwierzyć, patrząc w przeszłość, i teraźniejszość, by społeczeństwo mogło się całkowicie obywać bez jakichkolwiek norm etycznych, a to wlaśnie tam widzimy.
Secundo: ilość geniuszy wśród przedstawicieli marginesu społecznego i półświatka - rozumiem, źe można pokątnie robić tatuaże, wbijać tu, czy ówdzie kolczyki, czy nawet płody spędzać (ryzykując nielicho życiem matki), ale pokątni biomechanicy, medycy i spece od cyborgizacji? To raczej pasuje do groteski typu "Bajki robotów", niż do wizji - ponoć - serio. Tak samo zabawne jest założenie, że genialni hakerzy będą zasilać warstwę drobnych rzezimieszków, tak jakby nie byli cennym nabytkiem dla owych demonicznych Korporacji.
Tertio: wtóność. Tak, właśnie wtórność. Tradycja czarnych wizji straszących (jako ujął Mistrz)
elefantiazą kapitalizmu jest bowiem dość stara. Znajdizemy takie czarne wizje u Bestera, Blisha, Dicka. Może mniej tam cybergadgetów, ale wydżwięk ten sam.
Quatro: uproszczenia - ciągle sie tam kogoś cyborgizuje, coś przeszczepia, a nie widzimy zbyt wielu związanych z tym powikłań, choć na logikę powinny być - a to organizm odrzuca przeszczep, a to dwa wstawione przez ulicznego "magika" (przypominam, że w cyberpunku rzadko korzysta się z usług najlepszych fachowców) implanty "gryzą się" sprzętowo, a to proteza się zacina.
Quinto: wycinkowość. Cyberpunk przeciwstawiał się klasycznej SF, w której "tylko kosmonauci i naukowcy", a sam zaoferował wizję świata ograniczoną w sumie do wąskiej perspektywy światka drobnych kryminalistów i subkultur. Co jest jeszcze mniej twórcze. Naukowcy znajdują się umysłowo w awangardzie postępu, kosmonauci nawet fizycznie (Space, the final frontier, hehe), bohaterowie cyberpunku znajdują się na marginesie. Przedstawianie wiec świata wyłącznie z ich punktu widzenia jest i unikiem, i wypaczaniem perspektywy. (Inna rzecz, że potem autorzy to zrozumieli - vide choćby "Święty płomień' Sterlinga czy "Idoru" Gibsona.)
Sexto: sensacyjność. Cyberpunk, mimo pozorów większych literackich ambicji, jest -
de facto - literaturą sensacyjno-kryminalną, i popada nieświadomie we wszelkie błędy i uproszczenia właściwe tej konwencji.
Tak więc w cyberpunku widzę owszem ewokację zbiorowych lęków (przed niekontrolowanym postępem, przed społecznym zdziczeniem), ale i nadziei (mimo wszystko cyborgizacje i bezpośredni dostęp do danych jawią się tam jako znaczące rozszerzenie ludzkich możliwości), ale nie umiem traktować go jako poważnej (nawet jeśli zdezaktualizowanej) wizji futurologicznej. (Choć czyta się go niezgorzej.)
Za młodszych lat b. ceniłem ten nurt i uważałem, że odnowił oblicze SF. Dziś sądzę, że nie był jednak tak istotny, jak kiedyś sądziłem
. Ot, kolejny etap ewolucji amerykańskiej
* tradycji opowiadania "technologicznych bajek".
ps. Natomiast spodobał mi się filmowy syndrom NAS. Ciekawa choroba. O ile dobrze zrozumiałem
wynik pzeciążenia układów nerwowych nadmiarem napływających z otoczenia danych (efekt tempa postępu i natłoku szumu medalnego) i koiecznością współpracy z cyberimplantami. Bardzo a'propos naszej starej dyskusji o tym czy nasze układy nerwowe nie osiągają aby granic możliwości.
* tak
dzi, nie ruszam Ci Shirowa, który w swoim "GITS" daleko wykroczył poza "uliczną" gibsonowską perspektywę...