Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Wiadomości - Żuczek

Strony: 1 [2] 3
16
DyLEMaty / Odp: Będąc Młodym Fizykiem...
« dnia: Lutego 12, 2024, 05:37:33 pm »
Gacie Ci elektryzują.

17
Lemosfera / Odp: Mistrz Lem a s-f
« dnia: Lutego 08, 2024, 10:22:21 pm »
Nie, raczej w osi kregosłupa. Wtedy przechodzi przez środek ciężkości a i ułożenie człowieka jest że tak powiem fizjologiczne

18
Hyde Park / Odp: O muzyce
« dnia: Lutego 08, 2024, 08:08:31 pm »
Ponieważ było o Sputniku- taka ciekawostka. Wkład Sputnika w literature amerykańską. Stephen King Danse Macabre- sam początek.
Cytuj
CZWARTY PAŹDZIERNIKA 1957 ZAPROSZENIE DO TAŃCA
 Dla mnie osobiście groza - prawdziwa groza, w odróżnieniu od uczucia, jakie budzą demony i upiory
przyczajone w ludzkim umyśle - rozpoczęła się pewnego popołudnia w październiku 1957 roku. Właśnie
skończyłem dziesięć lat i, jakże stosownie, siedziałem w kinie Stratford Theater w centrum Stratfordu w
stanie Connecticut.
 Film wyświetlany tego dnia był i - jest nadal - jednym z moich najulubieńszych dzieł wszech czasów. Fakt
zaś, że wyświetlano właśnie ten obraz zamiast westernu z Randolphem Scottem czy filmu wojennego z
Johnem Wayne'em, okazał się także niezwykle stosowny. Na tym sobotnim seansie, w dniu, w którym
rozpoczęła się prawdziwa groza, pokazywano „Latające talerze" (oryg. Ziemia kontra latające talerze).
Występował w nim Hugh Marlowe, w owych czasach najbardziej chyba znany ze swej roli porzuconego,
szaleńczo ksenofobicznego narzeczonego Patricii Neal w filmie „Dzień, w którym Ziemia zamarła", nieco
starszym i bez wątpienia znacznie bardziej racjonalnym dziele science fiction.
 W „Dniu, w którym Ziemia zamarła" obcy imieniem Klaatu (Michael Rennie w oślepiająco białym
między-galaktycznym popołudniowym garniturze) ląduje na
 trawniku przed Białym Domem latającym spodkiem (który, gdy działają silniki, świeci się jak jeden z
owych plastikowych Jezusów wręczanych uczniom w wakacyjnych szkółkach biblijnych za to, że wykuli
na pamięć fragmenty Pisma). Klaatu schodzi po trapie i przystaje u jego stóp, śledzony przez przerażone
oczy ludzi i lufy kilkuset karabinów. Jest to chwila pamiętnego napięcia, chwila, która w pamięci nabiera
nieoczekiwanej słodyczy. Właśnie dzięki takim momentom ludzie stają się miłośnikami kina na całe życie.
Klaatu wyjmuje jakieś dziwne urządzenie - z tego co pamiętam, wyglądało ono jak rodzaj przenośnej
kosiarki - i jakiś zapalczywy żołnierz natychmiast ładuje mu kulkę w ramię. Oczywiście okazuje się, że
urządzenie było podarunkiem dla prezydenta. Żaden promień śmierci, po prostu zwykłe międzygwiezdne
lekarstwo na raka.
 To było w 1951 roku. Sześć lat później, tamtego sobotniego popołudnia w Connecticut, ludzie z latających
talerzy wyglądali i działali zdecydowanie mniej przyjaźnie. W odróżnieniu od szlachetnego i dość smutnego
przystojniaka Michaela Rennie w roli Klaatu przybysze z kosmosu w filmie „Latające talerze" przypominali
stare, przesiąknięte złem drzewa o powykręcanych, zasuszonych ciałach i szyderczo wykrzywionych starych
twarzach.
 Zamiast przywieźć prezydentowi lekarstwo na raka, jak każdy szanujący się ambasador, podkreślający w
ten sposób uznanie, jakie jego państwo żywi dla Stanów Zjednoczonych, pasażerowie latających
spodków przywożą ze sobą promienie śmierci, zniszczenie i w końcu powszechną wojnę. Wszystko to,
szczególnie zniszczenie Waszyngtonu, zostało oddane wręcz niezwykle realistycznie dzięki efektom
specjalnym, będącym dziełem Raya Harryhausena, gościa, który jako dziecko chadzał do kina razem z
kumplem nazwiskiem Ray Bradbury.
 Klaatu przybywa, aby przekazać nam posłanie przyjaźni i braterstwa. Oferuje Ziemianom
członkostwo w czymś w rodzaju międzygwiezdnej Organizacji Na
rodów Zjednoczonych, oczywiście pod warunkiem, że zrezygnujemy z naszego nieszczęsnego zwyczaju
zabijania się całymi milionami. Przybysze z „Latających talerzy" zjawiają się tylko po to, aby nas podbić -
jako ostatnia flota ginącego świata, istoty stare i zachłanne, nie szukające pokoju, lecz zdobyczy.
 „Dzień, w którym Ziemia zamarła" należy do wybranej garstki prawdziwych filmów science fiction.
Starożytni przybysze z „Latających talerzy" są emisariuszami znacznie częściej spotykanego gatunku
filmów -horrorów. Żadnych bzdur w rodzaju: „Miał to być dar dla waszego prezydenta". Ci faceci
zjawiają się po prostu w centrum operacyjnym Hugh Marlowe'a na przylądku Canaveral i zaczynają walić
w co popadnie.
 I sądzę, że właśnie w przepaści, jaka dzieli te dwie filozofie, znalazło się miejsce dla prawdziwych
zalążków grozy. Jeśli istnieje granica pomiędzy tak kontrastowymi ideami, groza z pewnością wyrasta
właśnie z niej.
 Ponieważ dokładnie w chwili, gdy spodki na dobre rozpoczęły atak na stolicę naszego państwa (w
ostatniej części filmu), wszystko po prostu się zatrzymało. Nagle ujrzeliśmy prze^ sobą pusty ekran. Kino
wypełnił tłum dzieciaków, lecz hałas wokół był zdumiewająco niewielki. Jeśli wrócicie pamięcią do sobotnich
seansów za czasów swej zmarnowanej młodości, z pewnością przypomnicie sobie, że gromada dzieciaków
w kinie potrafi na różne sposoby wyrazić swoje niezadowolenie z powodu przerwania filmu albo
opóźniania się seansu. Rytmiczne oklaski, skandowanie: „Dawać film! Dawać film! Dawać film!",
pudełka po cukierkach lecące w stronę ekranu, opakowania popcornu, na których trąbi się jak na
trąbkach. Jeśli ktoś miał przypadkiem w kieszeni korki, które pozostały mu jeszcze od ostatniego
czwartego lipca, z pewnością wykorzystałby tę sposobność, aby je wyjąć, z dumą zademonstrować
wszystkim przyjaciołom, którzy okazaliby stosowny podziw, a następnie podpalić... i zrzucić z balkonu.
 Tego październikowego dnia nie stało się nic podobnego. Taśma nie zerwała się, po prostu wyłączono
projektor. A potem światła sali zaczęły się zapalać. Rzecz niemająca precedensu. Siedzieliśmy tam,
rozglądając się wokół i mrugając oczami niczym zaskoczone światłem krety.
 Na środek sceny wyszedł kierownik kina, całkiem niepotrzebnie unosząc ręce, abyśmy umilkli. Sześć
lat później, w 1963 roku, wspomniałem ten moment, kiedy pewnego piątkowego popołudnia w
listopadzie gość odwożący nas do domu ze szkoły powiedział nam, że w Dallas zastrzelono prezydenta.
.....
Siedzieliśmy oniemiali w fotelach, wpatrując się w kierownika. On sam sprawiał wrażenie, jakby
był zdenerwowany i blady - a może była to tylko wina świateł na sali. Milczeliśmy, zastanawiając się,
jaka katastrofa sprawiła, że przerwał film właśnie w chwili, gdy akcja osiągała ową kulminację wszystkich
letnich projekcji, „najlepszy kawałek". A sposób, w jaki drżał mu głos, gdy przemówił, również nie dodał
nam otuchy.- Chcę wam powiedzieć - rzekł tym drżącym głosem - że Rosjanie umieścili na orbicie okołoziemskiej
sztucznego satelitę. Nazwali go... Sputnik.
 Informacja ta została przyjęta w grobowej ciszy. Siedzieliśmy w bezruchu, sala pełna typowych
dziecia
ków z lat pięćdziesiątych, ostrzyżonych na jeża, z ple-rezami, końskimi ogonami, kaczymi kuprami,
kry-nolinami, w ciuchach z demobilu, w dżinsach z mankietami,   z   pierścieniami   Kapitana
Midnighta; dzieciaków, które właśnie odkryły Chucka Berry'ego i Little Richarda w jedynej
nowojorskiej stacji radiowej nadającej czarnego rhytm and bluesa, którą odbieraliśmy nocami, przy
czym jej głos słabł i narastał niczym przekaz nadawany w nieznanym języku z odległej planety. Byliśmy
dziećmi, które wychowały się na Kapitanie Video i Terry and the Pirates. Byliśmy dziećmi, które
oglądały, jak Combat Casey wybija kopniakami zęby niezliczonym żółtkom z Północnej Korei w
kolejnych numerach komiksu. Byliśmy dziećmi, które śledziły przygody Richarda Carlsona, chwy
tającego tysiące paskudnych, komunistycznych szpiegów w I Led Three Lives [Prowadziłem potrójne
życie]. Byliśmy dziećmi, które wysupłały dwadzieścia pięć centów od głowy, by obejrzeć Hugh
Marlowe'a w filmie „Latające talerze", i w ramach niezbyt satysfakcjonującej premii usłyszały właśnie
ową niepokojącą wiadomość. Pamiętam to bardzo dokładnie. Wśród owej strasznej, martwej ciszy
rozległ się nagle ostry głos. Nie mam pojęcia, czy należał do chłopaka czy do dziewczyny. Głos pełen
łez, lecz jednocześnie drżący od przerażającego gniewu:- Och, daj spokój i puść dalej film, ty kłamco! Kierownik nie spojrzał nawet w miejsce, z którego
dobiegał ów głos, i to w pewnym sensie było dla nas najgorsze. W jakiś sposób dowodziło, że to, co
powiedział, było prawdą. Rosjanie pokonali nas w wyścigu w kosmos. Dziś nad naszymi głowami,
triumfalnie popiskując, krążyła elektroniczna kula skonstruowana i wystrzelona za żelazną kurtyną.
Ani Kapitan Mid-night, ani Richard Carlson (który występował również w filmie Raiders to the Stars
[Lot ku gwiazdom]; o rany, jak gorzko ironiczny wydawał się w owej chwili ten ty
tul) nie zdołali temu zapobiec. Krążyła gdzieś po niebie... a oni nazwali ją Sputnik. Kierownik stał jeszcze
przez chwilę, spoglądając na nas jakby z żalem. Widać było, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale nie wie,
co by to mogło być. Wreszcie odszedł i wkrótce film ponownie się rozpoczął.

19
Lemosfera / Odp: Mistrz Lem a s-f
« dnia: Lutego 08, 2024, 06:07:13 pm »
Na ludzkiej anatomii się za bardzo nie znam, ale wydaje mi się że człowiek jest zbudowany tak by główne siły działały na osi pionowej. Beleczki kostne i tak dalej. Oś strzałkowa nie jest jakoś szczególnie odporna.

20
Lemosfera / Odp: Mistrz Lem a s-f
« dnia: Lutego 08, 2024, 05:17:00 pm »
Ale te błędy są błędami filmu- z wyjątkiem huraganu.
Żeby sztuczka z odrzutem zadziałała-dziura by musiała być w miesjcu fizjologicznym, że tak powiem. Weir tego  nie napisał, tj. Watney sugeruje coś takiego (ale rękawica, co by tylko spowodowało obroty wokół osi) i jest uciszony. Natomiast film rządzi się swoimi prawami i dodano to dla większej dramaturgii.
Ja film też lubie, ale wole jednak książke.
Ktoś zwrócił uwage że scena gdzie Watney jest wykładowcą jest nieprawdopodobna. Oczywiście tak jest tylko w filmie. Człowiek z zespołem stresu pourazowego został by przez NASA raczej schowany, a nie wystawiany na widok. No, ale Mistrz też podobne błędy popełnił. Tylko że po wojnie większość populacji miała zespoł stresu pourazowego i niewyobrażalne było żeby wszystkich zamknąć w psychiatryku.

Rozmarzyłam się - odrzut z dziurą w tyłku- jakby to wyglądało na filmie. Bardzo w duchu Weira.


Słowa w komentarzu

21
Lemosfera / Odp: Mistrz Lem a s-f
« dnia: Lutego 08, 2024, 04:12:26 pm »
Dziękuje. Nie spodziewałam się że tyle osób się wypowie.
Rozwinąć chciałam  temat Kinga. Chętnie rozwine temat Edenu- ale tutaj? Czy w omówieniu ksiązki? Musiała bym przeczytać, to są 3-4 godziny. Na razie utknełam w Fiasku- nie potrafie się doliczyć ilości ciał znalezionych na Tytanie i zabranych na Eurydyke. To nie musi być ta sama liczba. Musze przeczytać, wstawić karteczki i wszystko jeszcze raz porównać. Mam pierwsze, rozlatujace się wydanie.
Żeby nie było bałaganu - będe odpowiadać ksiązkami. Weira chyba moge tu omówić, chyba to jest odpowiedni dział?

The Martian
Dwie najwieksze wpadki- atmosfera zbyt rzadka by wywróciła lądownik. Weir wiedział o tym, ale mówi że chciał by przyczyna byłą naturalna. Ja myśle, awaria sprzetu wymagająca szybkiej ewakuacji (no bo co może być innego?) raczej by nie pozwoliła na przeżycie człowieka na Marsie. Lub na np. powtórny lot po rozbitka. Teraz by pewnie wymyślil trzęsienie Marsa.
Druga- już po napisaniu ksiązki odkryto wode na Marsie. Weir to skwitował że Acidalia Planitia to pustynia i wody niet. Chyba że ktoś ją odkryje.
Co do portretu psychologicznego. Ja to podciągam pod laughing lament- znany w anglojęzycznym folklorze. Zwóćcie uwage- to nie jest narracja w pierwszej osobie ani z pozycji bohatera. To jest rodzaj dziennika. Watney nie chciał pisać o niektórych sprawach- bo się zgrywał (oni wszystcy tam tak robili) bo nie chciał martwić tych co to ewentualnie przeczytają/odsłuchają (rodzice) nie chciał wyjśc na mięczaka. Tylko krótkie fragmenty na końcu są z pozycji bohatera.
Dużo daje czytanie w orginale, tym bardziej że tłumacz chyba założył że czytelnicy nie zrozumieją niektórych rzeczy.
Oto pierwszy mail od załogi Hermesa.
Cytuj
   Anyway,   they   finally   let   one   email   through   from
 Martinez:
 Dear   Watney:   Sorry   we   left   you   behind,   but   we
 don't   like   you.   You're   sort   of   a   smart-ass.   And
 it's   a   lot   roomier   on   Hermes   without   you.   We   have
 to   take   turns   doing   your   tasks,   but   it's   only
 botany   (not   real   science)   so   it's   easy.   How's
 Mars?-Martinez
 My   reply:
 Dear   Martinez:   Mars   is   fine.   When   I   get   lonely
 I   think   of   that   steamy   night   I   spent   with   your
 mom.   How   are   things   on   Hermes?   Cramped   and
 claustrophobic?   Yesterday   I   went   outside   and
 looked   at   the   vast   horizons.   I   tell   ya,   Martinez,
 they   go   on   forever!-Watney


Polski przekład.Nawet osobe zmienili. 
Cytuj
Tak czy siak, w końcu puścili e-mail od komandor porucznik:
 Watney, oczywiście jesteśmy szczęśliwi, że żyjesz. Jako osoba
 odpowiedzialna za Twoją sytuację żałuję, że nie mogę dla Ciebie więcej
 zrobić. Ale wygląda na to, że NASA ma dobry plan ratunkowy. Jestem
 pewna, że dalej będziesz pokazywał swoją niesamowitą zaradność i
 przetrwasz. Nie mogę się doczekać, aż będę mogła Ci postawić piwo na
 Ziemi.– Lewis
 Moja odpowiedź:
 Komandor porucznik, za moją sytuację odpowiada pech, nie Ty.
 Podjęłaś słuszną decyzję i uratowałaś resztę załogi. Wiem, że to musiała
 być trudna decyzja. Ale wszystkie analizy tego dnia pokazują, że była
 słuszna. Doprowadź wszystkich do domu, a będę szczęśliwy.
 Z chęcią zabiorę Cię na to piwo.

Poza tym - np. przebicie mięsni i powięzi brzucha musiało być cholernie bolesne. Ani słowa o tym- a facet sporo dzwigał. Raz że zgrywał twardziela dwa- chyba był wtedy notorycznie naćpany. Miał tam sporo lekow, przypuszczam też że podobnie jak w wypadku ekspedycji polarnych miał coś by albo się zabić albo kogoś dobić- np. morfine. Tj. już są środki wielokrotnie od morfiny silniejsze. Są wzmianki o lekach- nie musiał mówić całej prawdy.
Książka była wykorzystywana przez nauczycieli - ale musiała powstać specjalna wersja bez brzydkich słów. Dlatego pewnie Grace jest nauczycielem i wyraża się przyzwoicie.
Są też zastrzeżenia co do filmu- ale to już nie wina Weira. Zresztą on poprawił co większe błedy reżysera- np. przelewanie hydrazyny na zewnątrz.

Prosze się nie gniewać- nie bardzo sobie radze z polskimi znakami i klawiaturą. Za długo używałam skandynawskiej. No i oczy po operacji. Postaram się powoli wszystkim  odpowiedzieć - może i na temat Marsjanina coś mi się przypomni.
 

22
Lemosfera / Odp: Mistrz Lem a s-f
« dnia: Lutego 07, 2024, 05:18:31 pm »
Na razie, jako osoba nowa, czytam sobie forum i próbuje się uczyć.
Ale myśle ze jest to oczywiste Zwrócenie uwagi na problem- np. techniczny. Cała otoczka fabularna jest raczej rozwiązaniem problemu.
Dośc szkicowe narysowanie postaci. Czyli- to wiem z forum- niektórzy uważają że pownno się wprowadzać historie, rodzine, pochodzenie itp. bohaterów. Po co?
Weir w jednym z wywiadów powiedział że jemu zarzucano że jego postacie są znikąd (a to zarzucacie m.in Pirxowi czy bohaterom Edenu)  Że brak "psychological arch". Że się nie zmieniają.  Że powinien dodać np. jakieś dzieciątko które czeka na Ziemi na Watneya. Na to Weir- że facet chce przeżyć i w zupełności to wystarcza. Racja.
Zaczełam oglądać "Głos Pana' - ten węgierski. Przeżycia faceta? Co mnie to obchodzi? Chce oglądać fantastyke a nie węgierski film obyczajowy. Wytrzymałam 15 minut.
Lem stosuje podobną technike co King (opisał to w jednej z ksiązek o warsztacie pisarskim, nie pamiętam w której)
Nie pisze się że bohater był  taki a taki. Te cechy mają wyjść same w tekscie. Np. nie pisze się że był wysoki- ale wspomina że np. musiał się pochylić przechodząc przez drzwi.
I np. w Edenie dla mnie charakterystyka postaci jest zupełnie wystarczająca- jest zawarta w tym co robią i co mówią. A jest to ciekawy zbiór osobowości. Albo ja mam za dużą fantazje.
Kinga cenie za wyjątkowe zdolności jako pisarza- ale oczywiście nie jestem humanistką, moge się mylić. I to zwłaszcza za rzeczy niefantastyczne. Np. Billy Summers.
Moge rozwinąć.
Weir poszedł w strone "rozwinięcia osobowości" w Artemis. Dodał bohaterce pochodzenie, rodzine, ewolucje osobowości- i był to błąd. Ksiązka wyrażnie słabsza.
Uwielbiam słuchać Weira w wywiadach - jest szalenie dowcipny, jak czytam np . Hail Mary to słysze jego śmiejacy się głos/
On przed każdą ksiazka robi kilkuletni risercz. I sam twierdzi że to najlepsza część pracy.
Pewnie, zdarzają się błedy- o dwóch w The Martian sam mówi.
Ja w Hail Mary znalazłam dużą luke- i sama wykombinowałam jak to zakleić. Moge rozwinąć.
Czy zauważliście że tekst polski się różni od orginału? Najbardziej w The Martian- są zmienione całę fragmenty. Natomiast w Hail Mary to są drobiazgi, ale denerwujące- prędkośc orbitalna w km/h i tak dalej.
W każdym razie i Lem i Weir starają się trzymać jakiegoś prawdopodobieństwa akcji. Bo ksiażki z magią, ksiezniczkami i wojownikami to na pewno nie są.
Mam nadzieje zę to nie będzie odebrane jako wymądrzanie. Ale po długim okresie gdy czytałam ksiązki Lema po raz pierwszy chyba byłam tak zafascynowana lekturą czytając Project Hail Mary.  Jedna noc, w orginale.

23
Hyde Park / Odp: O muzyce
« dnia: Lutego 05, 2024, 02:27:28 pm »
Prosze, zapowiedziany filk. Najpierw coś świeżego- znam od dawna, ale ta wersja się pokazała niedawno. Moje ulubione



i drugie moje ulubione



Tu żeby nie było że sobie ten filk wymyśliłam



a to się wzieło stąd


i wesja "cosmic shanty"


tu ktoś daje słowa w komentarzu. lubie te stare, nieoczyszczone wersje


tu też słowa ktoś dodaje w komentarzu- wersji jest wiele


jeszcze to- dużo tego jest, daje tylko kilka











24
Lemosfera / Odp: Mistrz Lem a s-f
« dnia: Lutego 05, 2024, 01:58:56 pm »
Oj, a ja myślałam że Weir będzie na tapecie.
Nie jestem jakoś specjalną fanką sf. Dla mnie istnieje głównie Lem- no i potem Weir. Przecież Żuczek nie wział się znikąd.

25
DyLEMaty / Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« dnia: Stycznia 26, 2024, 06:08:33 pm »
Nie ma specyficznego rodzaju- czyli "filk". Taki kosmiczny folk. Choć nie wszystkie są folkowe. Sa takie popowe, niektóre jakby szanty. Dałam ten przykład bo aktualny. Ale pozbieram troche- takie gdzie są podane słowa i zalinkuje w dziele muzycznym.

26
DyLEMaty / Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« dnia: Stycznia 26, 2024, 12:38:00 pm »
Nie całkiem film, ale nie wiem gdzie to wrzucić. Nie widze hasła "filk" i nie ma działu o muzyce. Zrobić osobny wątek?

27
DyLEMaty / Odp: Religijna Rzeźba
« dnia: Stycznia 17, 2024, 04:26:01 pm »

28
Lemosfera / Odp: Przywitaj się
« dnia: Stycznia 17, 2024, 01:11:16 pm »
Cześć Nikodem.
Nareszcie nie jestem najmłodsza (stażem) bo czasem aż się boje odezwać.

29
Lemosfera / Odp: Przywitaj się
« dnia: Stycznia 14, 2024, 07:31:42 pm »
Trudno mi Lema traktować obiektywnie, bo się na nim wychowałam.
W każdym razie trzy ostanie powieści (Wizja Lokalna,Fiasko, Pokój na Ziemi) czytałam już jako dorosła osoba - że tak powiem "na żywo". Fiasko mam z 1987 roku, już się rozpada. Dziwie się że czytano to po rozdziale- ja przeczytałam od razu całość. Ale Astronautów przełknełąm niewiele wolniej a miałam 7 lat.

30
Lemosfera / Odp: Przywitaj się
« dnia: Stycznia 14, 2024, 07:15:00 pm »
Czasem nie bardzo wiem gdzie coś przeczytałam.

Strony: 1 [2] 3