[Uprzejmie sugeruję kasancję tego wątku i przeniesienie tej "recenzji" dotam, gdzie było to już omawiane (jeśli było)]
[Zrobione, 20120731-16:07 Terminus]
Mistrzowi przypisuje się, ponoć niesłusznie, powiedzenie o liczbie idiotów poznanej dzięki internetowi, a ja z przekonaniem rzekę, że póki nie przeczytałem (ściślej: nie przejrzałem) książki-mozaiki "Lem i tłumacze" - nie wiedziałem o jej Bohaterze bodaj najważniejszejszego.
Dziś wiem, że unikatowa wielkość Stanisława Lema wynikała z dwóch fundamentów. O pierwszym - czyli o twórczym geniuszu - wiedziałem wcześniej. Ale wiedzę o drugim filarze - wprost niemożliwej pracowitości - dostarczyła mi dopiero lektura tego kompendium. Mistrz objawia się tam strona po stronie i rozdział po rozdziale jako wyjątkowy tytan pracy, przy czym wyjątkowa jest sama wyjątkowość. Mianowicie: o kimś pracowitym mówimy "pracuś", "pracoholik", "haruje jak wół" etc. - i ma to wymowę przede wszystkim ilościową: że ktoś pracuje ponad normę, np kosi zboże czy składa komputery nie osiem, lecz dziesięć albo i dwanaście godzin dziennie, a z kolei takie ujęcie kojarzy się normalnemu człowiekowi z potem, zmęczeniem, trudem, znojem i zakwasami. Tymczasem wyjątkowa wyjątkowość naszego Geniusza polegała na tym, iż umysłową wydajność, kondycję oraz zdolności regeneracyjne miał on znacznie wyższe/większe/bardziejsze niż geniusz zwykły (ingens ingeniosus vulgaris). Figuralnie mówiąc, bez zmęczenia pisał dwakroć więcej dwakroć szybciej i dwakroć częściej (więcej dni w uśrednieniu rocznym) niż przeciętny literacki noblista, przy czym nie upieram się przy czynniku "dwa". Na to wszystko nie mam twardych dowodów, ale tak przypuszczam. Takie odniosłem przemożne wrażenie pod wpływem "Lema i tłumaczy".
Drugie wrażenie zaś jest osobiste i przykre, bo boleśnie uświadamia mi rozmiary własnej bubkowatości w latach 1986-93, gdy miałem zaszczyt dość blisko kontaktować się z Mistrzem.
Trzecia uwaga jest dla ewentualnych przyszłych czytelników. Dla mnie najcenniejsze są strony 17-76 (nie wszystkie...), czyli wielki streszczający esej Stanisława Beresia pt. "Galaktyka Lem" oraz końcowy kalejdoskop "Głosów tłumaczy" (287-300). Reszta widzi mi się raczej dla specjalistów i amatorów.
No i na koniec pozwolę sobie na jeden dwuzdaniowy cytat - z góry zaznaczając, iż nie jest on typowy dla języka tej książki:
Poniższy artykuł stawia sobie za cel "zrekonstruowanie" obrazu pisarza Stanisława Lema wykreowanego przez niemieckojęzyczne źródła, a zatem w oparciu o (wybrany, lecz całkowicie reprezentatywny) materiał sekundarny powstały w obszarze kulturowym jednego z najbardziej intensywnych procesów recepcyjnych twórczości polskiego "fantasty" na świecie. Daleko posunięta homogeniczność wyrażonych sądów, choć niepozbawiona pewnych drobnych ambiwalencji, oraz językowa tożsamość, umożliwiająca bezproblemowy multilateralny transfer doświadczeń recepcyjnych, pozwala na traktowanie medialnych dokumentów powstałych na terenie Austrii, NRD, RFN i Szwajcarii jako w miarę koherentnej "bazy danych", zawierającej gotowe i dające sie skorelować prefabrykowane elementy składowe, które niczym puzzle pozwalają na ułożenie spójnego image Lema.
Kto nie wierzy, niech zajrzy na stronę 137...
Stanisław Remuszko
pjes albo preambuła: Dzięki za pożyczkę, która najpóźniej pojutrze listem poleconym dotrze do Katowic...