Tymczasem jednak chciałem zwrócić uwagę na coś, co juz nieśmiało
sygnalizowałem kilka razy. Rzućmy jeszcze raz okiem wstecz, na rok 2009. Zauważmy, że w knie SF od dobrych paru lat panowała względna posucha. Owszem dostaliśmy świetną "Gattacę", błysnął pierwszy "Matrix" (może nieoryginalny, ale cos w sobie miał), pojawił się "Raport mniejszości", przez ekrany przeszła kontrowersyjnie przyjęta nowa wersja "Solaris"; ktoś lepiej znający gatunek mógł się dowiedzieć o istnieniu - entuzjastycznie przyjętego przez krytykę, ale mało znanego - niezależnego filmu "Primer", jednak były to rzadkie rodzynki (pochodzące w dodatku z późnych lat '90 i wczesnych '00). Mówiło się, że (w miarę) ambitna SF uciekła z kin - przed panoszącymi się Bay'em i Emmerichem do TV. W telewizji mieliśmy nową wersję "BattleStar Galactica", na dużych ekranach coraz gorszą papkę. Tymczasem w zeszłym roku nastąpił wysyp filmów, które zapewne nie zagroziły pozycji "Odysei...", "Blade Runnera", "Solaris" Tarkowskiego czy nawet pierwszego "Terminatora", dwu pierwszych "Alienów" i "Imperium kontratakuje", ale można zaryzykowac opinię, że zapiszą się w historii kina SF (która w końcu nie składa sie z arcydzieł). W dodatku każdy jest inny. Przyjrzyjmy się im jeszcze raz...
"Moon" - chyba najambitniejszy, nawiązuje do takich wzorców jak przywołane "Odyseja..." i "Solaris", a także "Outland" Hyamsa, "Silent Running" Trumbulla czy "Saturn 3" Donena. Pierwszy, od czasu "Apollo 13", przypadek udanego "kina kosmicznego" serio, dobrze wpisujacy się w estetyke popularną w ambitnych produkcjach SF lat '70.
"Dystrykt 9" - nawiązanie do estetyki lat '80. Mieszanka warstwy problemowej (a problem jest tu głownie społeczny) i sensacji, a więc klimat znany z filmów Carpentera ("Ucieczka z Nowego Yorku", "They Live") czy "RoboCopa". Przyprawiona epatowaniem cielesnoscią (wręcz mięsnością) a'la Cronnenberg.
"Watchmen" - jedna z lepszych ekranizacji komiksów (w sumie zasługi reżysera w tym niewiele, wiecej scenariusza genialnego - w swej klasie - oryginału), łącząca cechy
superhero movie z rasową SF.
Dyskutowany powyżej "Avatar" - z jednej strony kontynuacja "kosmiczno-podwodnego" nurtu produkcji Camerona ("Aliens", "The Abyss", "Solaris") z drugiej groźna konkurencja dla fantastycznych superprodukcji Jacksona ("Władca Pierścieni", "King Kong"). Mnie trochę kojarzy się z hensonowskim "Ciemnym kryształem" - również niezwykły świat wykreowany od zera). Widać też (jak wspomniałem) pokrewieństwo do modnych paradokumentów SF typu "Dzika przyszłość". Kolejny powrót; tym razem do, udoskonalonej technicznie, estetyki II poł. lat '80.
"Star Trek"
by Abrams - to znów kontynuacja tradycji przygodowej space opery, której kanony wyznaczała oryginalna trylogia "Gwiezdnych wojen" (i "Star Trek II"). Barwne, nieszczególnie mądre, kosmiczne widowisko z pewną domieszka głębi. (Owszem, mogłoby być lepiej, ale po latach startrekowych filmów chałturzącego duetu Berman & Braga dobre i toto.)
"Pandorum" - nawiązanie do nowszych, mówiąc eufemistycznie, mniej ambitnych filmów typu "Event Horizon" i "Resident Evil", ale i do klasycznej powieści "Non Stop" Aldissa. Scenariuszowo fatalny, ale broni się niepokojącym klimatem. Nawet na tle poprzedników - słabizna, ale udany "film (niższego) środka".
Produkcje panów Bay'a ("Transformers 2"), Emmericha ("2012"), Mostowa ("Surrogates") i McG ("Terminator 4"), którzy ostatnimi laty bezkarnie szaleli po ekranach, musiały w końcu schować się ze wstydem do kąta i popłakiwać.
Może nie dostalismy jeszcze SF jaka dostać by się chciało (brak kolejnych arcydzieł), ale stanowczo, kino fantastycznonaukowe mocno odbiło się od dna (i pewnie stanęło na poziomie średnizny
).
Dlaczego tak pieczołowicie wyliczam kontynuacja jakiego nurtu i jakiej epoki jest który film? Bo zdaje się, że taki powrót do - mówiąc windowsowym slangiem -
ostatniej działającej konfiguracji był konieczny by przywrócić gatunek do stanu używalności. Zwracam też uwagę na to, że zeszłoroczne filmy są bez wyjątku średnie (nawet najambitniejszy z nich "Moon"; dobry jest, ale nie znów genialny) i - już uprzednio - protestowałem przeciwko zbytniemu ich wychwalaniu. Rozumiem jednak entuzjastyczne recenzje. Po Emmerichu i Bay'u wszystko może się jawić arcydziełem, no prawie wszystko. No i fakt, że gatunek się odradza zawsze nastraja optymistycznie.
Edit: inni też robią podobne zestawienia, i nawet gust mają z grubsza podobny:
http://blogs.amctv.com/scifi-scanner/2009/12/memorable-scifi-movies-2009.php