Gdy się popatrzy jak odsądzał od czci i wiary swą wcześniejszą twórczość i jak wysukiwał w niej błędy i niedociągnięcia widać, że wobec samego siebie był nie mniej krytyczny (i równie mocnych słów używał).
Ego jest dość punktowe. Czuł wyższość wobec samego siebie wcześniej - czy to oznacza, że nie miał rozdmuchanego ego? Wątpię. Akurat wobec 'samego siebie kiedyś' łatwo jest być krytycznym, to się wręcz wykorzystuje w twórczości - wiadomo, że aby należycie ocenić własny tekst, dobrze jest go na pewien czas odłożyć.
W każdym razie - istotny jest punkt wyjścia tej krytyki, a ten w przypadku krytyki ST jest niedorzeczny. Mam czasami wątpliwości, czy Lem w ogóle obejrzał więcej z ST, niż parę przypadkowych odcinków i czy w ogóle usiłował spojrzeć na ten film z otwartą głową. Mam wrażenie, że na obie wątpliwości odpowiedź jest negatywna. A to właśnie świadczy o przeroście ego.
I dlatego twierdzę, że tandeta formy "Star Treka" przysłoniła Mistrzowi zbytnio glębsze treści...
To możliwe, ale przecież zdawał sobie sprawę z ograniczeń formy w ówczesnym kinie. W każdym razie - możliwa jest również sytuacja odwrotna, kiedy to forma - a w szczególności artystycznie znakomita - przesłania względną pustkę treści. I moim zdaniem, sądząc po paru ostatnich stronach tego wątku, tak jest w Twoim przypadku.
Mam tu na myśli Odyseję Kubricka i rzeczy jakie na jej temat wygłosiłeś. Moim zdaniem jest to jakieś nieporozumienie oparte o sentyment i specyficzne upodobanie. Masz słabość do filmów, które pokazują senność kosmosu i kosmos taki jaki jest nam dostępny dziś. Jednym słowem lubisz sobie marzyć, że wsiadasz w pojazd NASA i lecisz na Marsa, lubisz filmy, które przystają do współczesnych podróży kosmicznych. W porządku. Ale z tego upodobania wydobywasz jakieś podejrzane kryteria.
Sci-fi nie ma być tylko i wyłącznie przewidywaniem rozwoju nauki; ani popularyzacją nauki jaką znamy. Gdyby tak było to ten gatunek byłby pusty. Szczególnie, jeśli owo przewidywanie opierałoby się o kwestie czysto techniczne. Odyseja kosmiczna naprawdę nie zawiera jakiejś wyjątkowej głębi. Pisałeś, że pożera pod tym względem ST. Ależ jest wręcz odwrotnie. Ani pod względem fundamentalności stawianych pytań, ani pod względem sposobu ich stawiania, nie osiąga poziomu pierwszego w miarę lepszego odcinka (!!!) ST. Odyseja kosmiczna jest znakomita formalnie, ale jest względnie pusta w treści.
HAL? I cóż z nim? DATA po kilku pierwszych odcinkach TNG stawia sobą niewyobrażalnie więcej pytań, niż HAL. HAL jest tylko napomknięciem, ciekawym estetycznym zagraniem, powiedzeniem, że jest problem i nic więcej. DATA jest analizą, pogłębianiem postawionych już wcześniej pytań, dodawaniem nowych, nieustanną konfrontacją sensu, nierzadko próbą odpowiedzi. Więcej potrafi powiedzieć DATA w jednej sekcji dialogowej w której podsumuje różnicę między nim, a człowiekiem, więcej w takiej sekcji skłonić do myślenia, niż HAL w całym filmie.
A to jest moim zdaniem wyznacznik prawdziwego sci-fi, a nie pełna zgodność z obecnym stanem wiedzy fizycznej. Tym wyznacznikiem jest dawanie punktu zaczepienia dla myśli, rozbudzanie fermentu poznawczego, kreowanie fascynacji kosmosem, filozofią, nauką. ST daje takie punkty zaczepienia raz za razem. DATA w każdym odcinku dostarcza takiego punktu, kiedy HAL uosabia jedynie parę trywialnych problematów, pytań tak ogólnych, że aż pustych, bo każdy je już sobie dawno zadał. ST rozbudza w nie do końca jasny sposób ducha poznawczego, odkrywa na piękno eksploracji; Odyseja tutaj się nie umywa, choć artystycznie, estetycznie jest oczywiście filmem znacznie lepszym.
Dla mnie więcej znaczy jedna zaskakująca analogia w ST, jak np. odcinek Symbioza w którym symbioza polega na dostarczaniu narkotyków przez mieszkańców jednej planety, uzależnionym mieszkańcom drugiej, którzy sądzą, że narkotyk utrzymuje ich przy życiu (akurat przyszła mi do głowy dość gruba, ale bywają znacznie, znacznie głębsze), niż ogólne, a puste w istocie pytanie, czy tam gdzie jest umysł, świadomość, racjonalność, tam jest zło. Analogia bowiem uczy i dostarcza narzędzi analizy; pytanie samo w sobie jest pustką (tak oczywiste pytanie). Tym bardziej, że owo analogia jest fabularnie rozwijana i debatowana, że podlega uogólnieniu.
Po obejrzeniu takiego odcinka wychodzę z zupełnie nowym spojrzeniem na symbiozę biologiczną (którą się wciąż pokazuje jako przykład współpracy, a ta się zawsze dobrze kojarzy, gdy tym czasem...), z pomysłami na rozmaite symbiozy, z nowymi myślami o społeczeństwie, z pytaniami etycznymi, z pytaniami ewolucyjnymi, z odczuciem, że otworzyła się przede mną nowa przestrzeń poznawcza, z całym fermentem intelektualnym, a z czym wychodzę po projekcji Odysei?
Hard sci-fi jako wyznacznik, to absurd. W myśl tego wyznacznika, Aliens, czy Terminator to genialne sci-fi, a ST to fantasy. Co jednak uczy i otwiera poznawczo? Co jest pełne filozofii? Ten wyznacznik to bzdura. Daje się zrobić SW spełniające wymogi hsci-fi. I co wtedy? Dalej będzie to pusta bajeczka. Nie o to w sci-fi chodzi. Chodzi o ducha poznawczego i naukowego, a nie o konkretne teorie naukowe!!! Inne rozumienie jest psuciem sci-fi. Powiecie - jaka różnica w stosunku do fantasy? Otóż ducha naukowego nie daje się rozbudzić bez zbieżności z nauką taką jaką jest, ale elementy fantastyczne nie są żadnym argumentem za tym, że coś nie jest sci-fi.