Larry Niven w swojej powieści "Pierścień", na której zostawiłem b. niewiele suchych nitek, przedstawił mimochodem wizję starcia dwóch cywilizacji gwiazdowych, które - nawracając - trwało tak długo, aż się to na profil genetyczny wojujących stron przełożyło (najbardziej wojowniczy ginęli, zostawiając coraz mniej potomstwa, na placu boju zostali względni pacyfiści). Zaczynam się zastanawiać czy coś podobnego nie spotkało w wyniku wojen światowych i zachodniej - w tym polskiej - populacji. Stąd tak trudno o bohaterstwo.
Innymi słowy, zadziałał swoisty - ujemny - dobór naturalny? Najlepsi, najwaleczniejsi i najodważniejsi ginęli w pierwszej kolejności? W swojej większości nie zdążywszy przekazać swoich genów potomkom?
Trudno powiedzieć...
A z drugiej strony, ludzkość toczy wojny od niepamiętnych czasów.
Gdyby było jak wyżej, wojownicze narody siłą rzeczy stopniowo - i to dość rychło w skali historycznej - przekształcałyby się w pacyfistyczne, i na Ziemi już dawno panowałby stały pokój. Nie?
Nie wiem wprawdzie, jak tam się ma "zgniły Zachód", a w Polskę ja wierzę. Podejrzewam, że jak przyjdzie co do czego, chwilowe osłupienie i niezdecydowanie ustąpi. Polski orzeł rozwinie skrzydła i da popalić tamtemu motłochowi. Że tak patetycznie się wyrażę.
Taka już jest Wasza polska tradycja.
Pamiętacie, niebracia Moskale, Warszawę-1920? No to w razie czego "możemy powtórzyć"...
A lepiej, żeby Wam wcale nie przyszło się sprawdzać poziomu swego bohaterstwa. Niech czerwony niedźwiedź zdechnie, zanim dotrze do Waszych granic.