Z kolei ów gniew Feyerabenda to niezadowolenie z samoograniczeń jakie obecnie naukowcy sami sobie narzucili, a co gorsza w dużej mierze przekonali ogół, że wszystko pozostałe jest nienaukowe. A wg niego uprawianie nauki jest także w dużej mierze procesem twórczym, a skoro tak, to inspiracji można szukać wszędzie, nie tylko wśród poglądów racjonalnych i uznanych za obowiązujące, a przyjęte założenia należy uchylać i sprawdzać, do czego to może doprowadzić. I jako przykład pyta: a co się stanie, jeżeli dopuścimy prędkości większe od światła? Albo: a co się stanie, jeżeli uchylimy zasadę nieoznaczoności Heisenberga? Czy to nie Lem pisał o ujemnym prawdopodobieństwie w "Summie...", w znanym fragmencie o szalonym krawcu?
Zresztą mniejsza o nauki ścisłe, podać można także niepokojące przykłady z innych dziedzin. Wśród naukowców panuje często takie przeświadczenie, że jeżeli w swoich badaniach zastosują możliwie wyrafinowaną matematykę, to tym samym dodadzą im powagi - cokolwiek to w ich mniemaniu oznacza, chodzi przypuszczalnie o to, żeby pokazać, iż stosują narzędzie takie, jakiego używają uznane nauki ścisłe. Tutaj najlepszym przykładem będzie współczesna ekonomia, która jest silnie zmatematyzowana - nie jest łatwo pokazać artykuł z tzw. mainstreamu, w którym nie było statystyki, modelu ekonometrycznego czy dajmy na to teorii gier. A takie podejście prowadzi do sytuacji, w której nauka zajmuje się jedynie tym, co jest mierzalne, a nie tym czym w ogóle może się zajmować, jeżeli właściwie rozumieć jej zakres. A takie nurty jak chociażby nowa ekonomia instytucjonalna, zajmująca się zagadnieniami typu "czym jest instytucja?", "czym jest kontrakt?", "jak dobrze określić prawo własności?", kołacze się gdzieś na marginesie głównego nurtu (gdzie czasy, kiedy nagrodę Nobla dostaje ktoś taki jak Ronald Coase, za krótki, ale świetny artykuł napisany jeszcze w czasach studenckich pt. "The Nature of the Firm", w którym wyjaśnia dlaczego i w jakich warunkach powstają firmy? atrykuł, w którym nie ma ani jednego wzoru - rzecz niemożliwa!). Inny przykład z ekonomii to bezrefleksyjne przyjmowanie założeń np. o racjonalności zachowań konsumentów i producentów, na którym to buduje się całe teorie, a nie trzeba specjalnej bystrości, by zauważyć, że... ludzie bardzo często nie działają racjonalnie podejmując swoje decyzje, w tej liczbie decyzje ekonomiczne. Jeszcze inny przykład kuriozum to pojęcie tzw. "konkurencji doskonałej" klepanej na wszystkich zajęciach mikroekonomii, gdzie jest to model teoretyczny, w którym na rynku jest wielu konsumentów i producentów (tzn. pojedynczy gracz nie ma wpływu na cenę), wszyscy posiadają doskonałą informację o produktach, produkty są jednorodne, etc. - pytanie jakie należy postawić brzmi: skoro wszystko jest takie samo (cena i cechy produktu), to na czym w tym stanie konkurencji doskonałej w zasadzie polega konkurencja?! (to kłopotliwe pytanie swego czasu sformułował, o ile dobrze kojarzę, Hayek).
Tyle przykładów, natomiast odnotować też wypada, że Feyerabend czyni jeszcze kilka trafnych spostrzeżeń, de facto poszerzając zakres tego, czym w jego mniemaniu powinna zajmować się filozofia nauki. Nie tylko nauką i jej historią, ale też samymi naukowcami, którzy są - bądź co bądź ;) - ludźmi. Z jednej strony można próbować podejścia, które można by określić mianem "psychologii nauki" i starać się wytłumaczyć, dlaczego wielu z nich jest takimi oportunistami i płynie z głównym nurtem (a bo to jest popularne, a bo tu jest największe prawdopodobieństwo sukcesu i uznania, a bo tu są obecnie największe i najłatwiejsze do zdobycia granty, etc.). Z drugiej zaś strony stosować można podejście socjologiczne i obserwować naukowców "w masie", śledząc jak pewne idee zyskują popularność, inne są odsuwane na margines lub wykluczane poza nawias naukowości (co nie zawsze jest złe, patrz np. "historycy" dopuszczający się tzw. kłamstwa oświęcimskiego i zasłużone ostracyzm jaki ich przeważnie spotyka). Jeszcze inna obserwacja to fakt, że chcąc nie chcąc naukowcy są uwikłani w tradycję, z której się wywodzą, a ta determinuje ich światopogląd, także na poziomie tak podstawowym jak pojęcia czy język, którego używają (stąd też m.in. ważne pojęcie tzw. niewspółmierności teorii naukowych). W każdym razie - kończąc ten zdecydowanie za długi wywód - w tym anarchizmie Feyerabenda nie chodzi o taki anarchizm per se, ale raczej o przyjęcie postawy obserwatora i spojrzenie z boku z dużą doza pokory wobec własnych dokonań. A jeżeli mówić o innych "nienaukowych" dziedzinach, to nie postuluje on równości wszystkich poglądów np. wspomnianego wcześniej w dyskusji traktowania teorii ewolucji na równi z kreacjonizmem, do odrzucenia którego zresztą wystarcza kryterium falsyfikowalności Poppera, ale o ich dopuszczenie do dyskusji - chociażby i tylko po to, by własne naukowe stanowisko przemyśleć i poddać próbie. Zresztą Feyerabend zna aż nadto dobrze swych poprzedników i nie jest aż takim szaleńcem ;), żeby prosto negować ich koncepcje.
Wyszedł z tego jakiś koszmarny megapost (zupełnie jak w tym krytykowanym artykule z Wikipedii), na tyle długi, że z dużym prawdopodobieństwem wkradły się jakieś nieścisłości czy wręcz przekłamania ;) - za ich wypunktowanie będę zobowiązany, jak również za wszelkie nowe i wzbogacające przykłady na potwierdzenie lub obalenie stawianych tez.