Haha, Term, Clint... taa... starałem się nie ruszać gwałtownie, bo w galotach ciążyło a nawet trochę już chlupotało (dlatego na takiego spokojnego wyglądałem, żadnych ruchów, no move). Przez pierwsze minuty programu skupiałem się na roztrząsaniu problemu, czy walenie serducha zostanie wyłapane przez przypięty na klacie mikrofon... :-)
W moim przypadku nie było żadnego przygotowania. Wyobrażałem sobie, że siądziemy gdzieś na pięć minut i jakoś ramowo ustalimy, czasu mało, więc mówimy o tym, o tym i o tym. Niczego takiego nie było. Pierwsze pytanie, czy czujemy się (na forum) dziećmi Lema trafiło we mnie mniej więcej tak, jakby ktoś przyszedł na egzamin na prawo jazdy i pierwsze pytanie było wymień poetów romantyzmu :-). Tym bardziej, że nigdy nie myślałem o sobie, jako o dziecku Lema, zresztą nie wiem, czy chciałby mieć takie dziecko :-).
A byłem już mocno zdeterminowany, aby przebić się z tezą, że jednak Lem nie był bajkopisarzem i tylko w naszym kraju jest za takowego uważany, a gdzie indziej raczej za naukowca, filozofa - a w każdym razie popularyzatora nauki. Jakoś mi tego wątku brakowało w wypowiedziach. Czerwone lampki mi się zapaliły już kiedy pani antropolożka powiedziała, że Terminus "miał pewnien rodzaj pamięci" a przecież nie chodziło w tym opowiadaniu o nagranie odgłosów z katastrofy tylko o to, że w jakiś sposób do prymitywnego mózgu robota przesiadły się osobowości ludzi, którzy w realu ponieśli śmierć, a żyją nadal w nim "softowo".
Ponadto wydawało mi się, że gadam zdecydowanie za długo, a teraz widzę, że raczej moje wypowiedzi są zdawkowe.
Generalnie jak to opisał dzi, atmosfera prowizoryczna, choć ja nie wyczułem w tym jakiegoś artyzmu, po prostu wszyscy za czymś latali jak mrówki po śladzie feromonowym, każdy skupiony na swojej chwilowej czynności bez szerszego planu. Atmosferę tworzył częściowo olbrzymi gmach, który w godzinach popołudniowych w niedzielę był niemal pusty. Bufet rzeczywiście tragedia, tyle że mieli porządny ekspres do kawy. Potraw przezornie nie spożywałem, ponieważ jak wiadomo rana postrzałowa w brzuch po posiłku jest śmiertelna. Dobra stroną bufetu było to, że był połozony przy jednym z tych korytarzy, na którym nakręcono pierwsze sceny "Człowieka z Marmuru" (wściekły marsz Jandy) - więc poczułem się trochę jak w świętym miejscu.
W pewnym momencie do reżyserki wpadło dwóch gości ze śrubokrętami i wyrwali z tej ściany monitorów jakiś podzespół czy ekranik. Ja gębę otworzyłem bo wyglądało to mniej więcej tak, jakby w czasie mszy przy podniesieniu przyszło dwóch elektryków w kombinezonach i zaczęli żarówkę w tabernakulum wymieniać, swobodnie przy tym rozmawiając o wczorajszym wypadzie na ryby. Nikt inny nie zwrócił na nich specjalnej uwagi. Przez chwilę usiłowałem się skupić na tym, co mówią - jeśli dobrze zrozumiałem omawiali praktyki kanibalistyczne - zamierzali z innego studia wykręcić coś, co w tym studiu się schrzaniło. Szukali też jakiejś kaety z taśmą (starczy pół godziny) az jeden sobie przypomniał, że mozna zabrać z jakiejś dwójki czy trójki.
Ogólnie jednak kazdy wiedział co robi i od strony ekranu całej tej bieganiny i pozornej bezcelowości nie widać - co oznacza, że ludzie ci są dobrymi fachowcami.