Kwestia tej słynnej matematycznej elegancji, czy raczej jej pitagorejskiego odpowiednika, dźwiękowej harmonii?
Nie wykluczono. Z drobnym zastrzeżeniem, że pitagorejski strój muzyczny podobno nie jest aż tak doskonały z punktu widzenia harmonii matematycznej. Jak zresztą i naturalny, a nawet współczesny, równomiernie temperowany. Nawet tu, w królestwie zdawałoby się czystej, niczym niezmąconej harmonii, nie obeszło się bez usterek - "wilcze tony" itp.
https://en.wikipedia.org/wiki/Wolf_intervalhttps://pl.wikipedia.org/wiki/Komat_pitagorejskihttps://dzwiecznebzdury.wordpress.com/2018/08/13/432-hz-prawdziwa-historia/Nie wiem dlaczego "jajecznica" jest całkiem miła dla ucha - natomiast "imbirnica" niczym "tarcica" zgrzyta, chrzęści - słowem jest niesmaczna;)
Hm. A czy to prawda, że nieznajome słowo, dajmy na to, w obcym języku, faktycznie bezsensowny zestaw dźwięków, niesie jednak określone zabarwienie emocyjne i może wywoływać te czy inne skojarzenia?
– Szuroczka, jak przetłumaczyć na niemiecki: rywal? – zapytał Nikołajew podnosząc głowę znad książki.
– Rywal? – Szuroczka w zamyśleniu dotknęła szydełkiem przedziału dzielącego jej miękkie włosy. – A powiedz całe zdanie.
– Tutaj jest… zaraz… zaraz… nasz zagraniczny rywal.
– Unser ausländischer Nebenbuhler – natychmiast bez namysłu przetłumaczyła Szuroczka.
– Unser – powtórzył szeptem Romaszow, marząco zapatrzywszy się w światło lampy. – „Kiedy jest czymś przejęta – pomyślał – słowa wydobywają się z jej ust tak szybko, tak dźwięcznie i dobitnie jak śrut spadający na srebrną tacę”.
– Unser, jakie śmieszne słowo… unser, unser, unser…
– Co pan tam szepcze, Romoczka? – zapytała nagle surowo Aleksandra Pietrowna. – Jak pan śmie majaczyć w mojej obecności.
Uśmiechnął się z roztargnieniem.
– Ja nie majaczę… Wciąż sobie powtarzałem: unser, unser, unser, co za śmieszne słowo...
– Bzdury… Unser? Cóż w tym śmiesznego?
– Widzi pani… – usiłował wyjaśnić jej swoją myśl. – Jeśli się długo powtarza jedno i to samo słowo i wczuwa się w nie, to nagle zatraca ono sens i staje się takie… Jak by to pani powiedzieć?…
– Ach, wiem, wiem! – ze skwapliwą radością przerwała mu Szuroczka. – Teraz to już trudniej zrobić, ale na przykład w dzieciństwie. Ach, jakież to było zabawne!…
– Tak, tak, właśnie w dzieciństwie. Tak.
– Oczywiście, że dobrze pamiętam. Przypominam sobie nawet słowo, które mnie szczególnie zdumiewało: „Może być”. Ciągle kiwałam się z zamkniętymi oczami i powtarzałam w kółko: „Może być, może być”. I nagle zapomniałam zupełnie, co to słowo oznacza, potem próbowałam i nie mogłam sobie przypomnieć. Zdawało mi się ciągle, że słowo to jest brązowo-czerwoną plamą, z dwoma ogonkami. Czyż nie tak?
Romaszow spojrzał na nią z czułością.
– Jakie to dziwne, że mamy jednakowe myśli – powiedział cicho. – A unser, wie pani, to coś bardzo wysokiego, chudego, z żądłem, coś, co przypomina długiego, cienkiego owada i jest bardzo złe.
– Unser? – Szuroczka podniosła głowę i mrużąc oczy popatrzyła w dal, w ciemny kąt pokoju, usiłując wyobrazić sobie to, o czym mówił Romaszow. – Nie, niech pan poczeka: to coś zielonego, ostrego, no tak, tak, oczywiście, że owad! W rodzaju pasikonika, tylko o wiele brzydszy i złośliwszy. Fe, jacy my jesteśmy głupi, Romoczka.(Aleksander Kuprin, "Pojedynek")