Mnie za to raczej irytują bohaterowie Lema - taki Hal właśnie - niby mózgowiec, wyższą matematyką się para, ale nie potrafi zachować się rozsądnie nawet w takiej prostej sprawie - pozostanie w tym Adapcie, nauczenie się nowego świata, dowiedzenie się choćby podstaw o jego funkcjonowaniu...
A wiesz, że ja to psychologicznie doskonale rozumiem. Wyobraź to sobie, wraca facet, w swoim świecie był wybrańcem, jednym na miliard, miał misję, poleciał z jej poczuciem, wiedział że zapłaci cenę wyrwania z korzeniami, że nie będzie żył nikt, kto mógł machać chusteczką, kiedy odlatywał (*). Ale poleciał, bo sądził, że to ważne, był akceptowany. Taki facet, z poczuciem dokoniania czegoś niezwykłego wraca i co się okazuje: wszyscy mają to gdzieś. Więcej: boją się go. Takie rzeczy się czuje - facet zaczyna rozumieć, że wrócił do innego świata, do trochę innych ludzi. Trochę? Całkiem! Ty to przecież wiesz, Aniel-u (
ANIEL-u ), jak to jest zadyndać na jednej ręce. Wszyscy lubimy adrenalinę, różnie dawkowaną, ale wszyscy. A tu pakują go do takiego powiedzmy "azylu". Dociera do niego, że w zasadzie odbył nikomu nie potrzebną misję, stracił cały swój świat, a ten do którego wrócił jest całkowicie bezpłciowy. W zasadzie wychodzi na to, że zachował sie jak ostatni idiota, dobrowaolnie pozbył sie wszystkiego co miał, a to co sądził, że zdobył - w nowej rzeczywistości okazało się powiedzmy delikatnie aberacją. Taki facet z definicji jest niedostosowany. Moim zdaniem w takiej sytuacji zachował się "jak prawdziwy mężczyzna" - nikomu nie urwał łba, nie stoczył się, nie powiesił itd. Trochę sobie poszalał, no i znalazł ukojenie w ramionach niewieścich - na końcu powieści i po grudzie co prawda - ale jednak.
Lem faktycznie faworyzował facetów - wiesz, znów wychodzi wychowanie, on nawet w "Wyskiom Zamku" napisał coś w stylu, że matka to była na codzień od spraw bytowych i w zasadzie kiepsko pamięta a ojciec to był "gość" na którego patrzył "pod górę" no i po prostu osobistość. Bardzo ciekawy byłby psychologiczny wątek kobiety Bragga - bo tam był przecież napisane, że ona się go po prostu bała, była przerażona, bo wiediała że jest nie betryzowany, wiedziała, że w związku z tym nie ma pewnych zahamowań, ale kompletnie nie potrafiała sobie wyobrazić jakie to były zahamowania, do czego w związku z tym jest zdolny. Uważała go za bestię, a z drugiej strony pociągał ją - znów nie wiadomo czym - osobowością, innością, "zębatymi niczym piła mięśniami oddechopwymi"... Tego wątku Lem w ogóle nie eksploatował, a szkoda. pod pewnymi względami (wieloma) psychologiczny portret tej osoby byłby ciekawszy od opisów samego Bragga - w końcu jak ustaliliśmy po prostu romantycznego bohatera.
To co piszesz, że ludzie zachowują się zawsze w ten sam sposób - na co dajesz przykład nieformalnych grup internetowych (apropos, kto u nas rządzi, a kto jest łajzą
? ) - wszystko zgoda, zasady są te same w każdej scenografii, ale zmiana scenografii nie jest łatwa (możliwa w ogóle?) dla poszczególnych jednostek. Trudno byłoby Ci sie pogodzić z tym, że właściwym sposobem okazania niezadowolenia jest naplucie komuś w twarz. Względnie rozłupanie mu czaszki, lub nasikanie na drzwi. A przecież to już było, tak żyli ludzie i było to normalne. Mogłabyś się nauczyć tak zachowywać, ale czy kiedykolwiek byś to zaakceptowała? Uznała, że właśnie tak "się należy"?
* a ten jeden, który żył i którego spotkał okazał sie jeszcze jednym szyderstwem...