Prawdopodobnie chodzi o ten cytat?
Tak
.
O ile mogę sądzić o takich rzeczach, z fizyczno-matematycznego punktu widzenia, świat jest skonstruowany doskonale. Oparty jest na niesamowitym wprost aparacie matematycznym. I wyregulowany tak samo wybornie, jak, nie przymierzając, skrzypce Stradivariusa. Mam na myśli dobór podstawowych i fundamentalnych stałych fizycznych.
/.../
Obliczono, że gdyby jakakolwiek ze stałych była mniejsza lub większa od istniejącej wartości o kilka procent, ba, nawet o ułamek procenta, miałoby to fatalne skutki dla wszechświata. W sensie niemożności zaistnienia gwiazd, galaktyk, planet i życia, przynajmniej w formie węglowo-białkowej.
Znam, oczywiście, argumentację kryjącą się pod nazwą Zasady Antropicznej. Jak byłem młodszy i bardziej radykalny skontrowałem ją ironicznymi słowami, iż g*wno byłoby równie zachwycone, że odbyt ma kształt odpowiedni by nadać mu formę, którą u siebie ceni.
Ale serio... Nie wiemy ile wszechświatów jest, jakimi prawami się rządzą, ile w nich życia się rodzi, i czy to ziemskiego typu jest jedynym (lub najciekawszym) możliwym. Jednym słowem mam wrażenie, że rozumowanie stojące za w/w zasadą ma sens tylko przy przyjęciu - niedowiedzionego i pychą pachnącego - założenia o naszej ważności/wyjątkowości. O tym, że jesteśmy celem.
Co do moralności (bez cytatów, bo odnosząc się do głównej myśli Waszych postów; za obszerne by były), to uważam, iż najtrudniej byłoby się wybronić od zarzutu jej braku (tj., że byłoby to niemożliwe) kreatorowi wszechmocnemu i wszechwiedzącemu (a więc dość tradycyjnie pojętemu Bogu), ponieważ obserwowany stan świata oznaczałby, że dysponując wszechmożliwością wyborów postawił na - lokalne przynajmniej - dzikie okrucieństwo. (A przy tym przykładanie doń kryteriów naszej etyki byłoby tym bardziej uzasadnione, że sam dążenie ku takim standardom w minimum część z nas wpisał.)
W wypadku kreatora niewszechmocnego oceniać trudniej - należałoby znać jego ograniczenia i uwarunkowania, wiedzieć dlaczego w światostwórstwo się bawił, etc. Wtedy - zakładając, że zdolni bylibyśmy pojąć tok rozumowania i warunki życia tak potężnego Obcego - być może jakieś okoliczności łagodzące by się znalazły...
i? wielbić za to?
I tu - jak sądzę - świadomie prowadzisz nas w okolice "Non serviam".
ale powiedzmy to dzieciakowi z np. Afganistanu, który nie zaznał dostatniego i spokojnego życia.
A dodać trzeba, że historyczno-geograficznie większość ludzi i większość przedstawicieli innych ziemskich gatunków tkwi/ła w sytuacji tego dzieciaka - lub gorszej.
Jednak powtarzam za Lemem: dla naszego rozumu i spokoju moralnego lepiej jest myśleć, że nikt za to nie odpowiada.
Inaczej można dość łatwo dojść do wniosku, że najlepszym teopsychologiem
był Lovecraft.
Moim zdaniem, nie warto utożsamiać Kreatora świata, o ktorym mówimy, z biblijnym Bogiem-ojcem. Ten ostatni, choć i nazywa samego siebie stwórcą nieba i ziemi, w istocie zachowuje się jak zwykły ziemski władca
No to już wiesz skąd moje pytanie o
warstwy głębsze, zdolne przemawiać do przyschwarzschildowych Duchów.
A nuż mają słuszność ci, którzy uznają świadomość za fenomen kwantowy? Niedawno czytałem gdzieś, że informację kwantową jakoby cechuje niezniszczalność, podobnie jak materię i energię. Jest nad czym się zamyślić, nie?
Zgoda, ciekawe to, i czekam jak rzecz zostanie zweryfikowana. Ale czy Lem (w omawianym niedawno rozdziale "Summy...") nie dowiódł gładko, że ewentualne istnienie szczęliwego zaświata nic nie wnosi do moralnej oceny świata przedśmiertnego? Poza tym, Drogi
LA, czy ew. pośmiertne trwanie jako informacja - jeśli świadome - nie pachnie gorzkim losem Decantorowej, hę?