Z felietonu (politycznego zresztą) znajomka mojego, Cebuli Adama:
"w science fiction, zwłaszcza bohaterskiej science fiction, bohaterem musi być astronauta, najlepiej po ciężkich przejściach. To też, ale właśnie gdy astronauta i po ciężkich przejściach, lecz patrzący na ten świat wzrokiem ciężko doświadczonego (kilka razy po 10 g), a jednak astronauty, nie może nurzać się w psychologizmach, niemożnościach realizacji samego siebie. Ów bohater o szarych oczach i zmęczonym spojrzeniu, realizowanym za pomocą owych szarych oczu, ma swój mocny system wartości, mocną filozofię, która udziela mu prostych i jasnych przepisów, jak postępować w jakiej sytuacji. To facet, który i owszem, mógłby zaprosić komediantów, zamiast skrzyknąć sąsiadów, najemników i krewnych, żeby zadźgać sprawcę podstępnego wlewu do tatusiowego ucha, jednakże tylko dlatego, że zrobił tak jeden bohater tragedii i postępowanie to stało się symbolicznie znaczące. Nie byłby to na pewno akt faktycznej hamletyzacji, lecz tylko sposób na dotarcie do publiczności. Bohater hard SF nie dziwi się złu i ułomności człowieka. Ten astronauta nie wysłałby Ofelii do klasztoru. W sytuacji wyboru zawsze byłby zdolny na zimno określić mniejsze zło. Antygona byłaby cała i Kreon zadowolony.
Bohater taki jest typowym przedstawicielem typowej nic-nie-wartej literatury science fiction, której czytać się nie da, albowiem nic się tam nie dzieje"http://www.fahrenheit.net.pl/archiwum/f55/14.htmlProponuję modelować sobie
superego (o ile wypada bajkami Freuda mówić) na ów kształt (z Lema - zwł. "Powrotu..", "Odysei..." i "Młodych Techników" wzięty), przynajmniej na czas pobytu na niniejszym Forum.
Kosmonauta zresztą to jest b. nośny symbol (i dlatego w
"StarTreku" np. użyty do przyglądania się modelom społecznym, choć tam Kosmos - jak wiemy -
załgany od A do Z ), bo doskonale świadom, że Wszechświat nie jest dlań (a przeciwnie zabić go może); nie-kosmonautom do tego faktu odczucia co najmniej upału dużego czy burzy solidnej trza. Dwa: nie jest
u siebie, a przyglada się - jako rzekłem - z dystansem. Trzy, buduje sobie swój mały świat, choćby w łupinie sateloidu urodziny idiotycznie opijając. Wreszcie, paradygmatem naukowym kieruje się choćby z musu, no i poddać sie nie może, bo poddanie w tych warunkach - śmierć.
Dawanie kosmonautów na sztandary (po obu stronach kurtyny) b. mądre było, to jest - jako symbol -
creme de la creme Ohydków (co zresztą literacko widać - poza w/w przykładami - choćby w "Jeźdźcu na pochodni", czy nawet w opowiadanku wzmiankowanego Cebuli o Zgrzybiałym).