@LA
Jesteśmy chyba przyzwyczajeni do myśli, że ewolucja oznacza postęp, rozwój od prostych form w kierunku bardziej złożonych.
Pozory. Sam jesteś efektem ewolucji poprzez dyskryminację większości cech Twoich przodków. Nie mówię, że jak tasiemiec, bo jesteś dużo bardziej skomplikowany i bijesz w tym tasiemca na głowę.
Aha, znaczy, z punktu widzenia anatomii porównawczej i ogólnego rozwoju Ukraińczyk znajduje się powyżej tasiemca?
Cóż, cieszę się i dziękuję śliczniutko
Chociaż, z ręką na sercu, woliłbym usłyszeć najgorszą obelgę, niż taką pochwałę
Ech, maźku, maźku...
Jesteśmy chyba przyzwyczajeni do myśli, że ewolucja oznacza postęp, rozwój od prostych form w kierunku bardziej złożonych.
Heglizm .
Doprawdy, nie wiedziałem, iż wypowiedziawszy dość banalną myśl, tym samym reprezentuję jakiś system filozoficzny
Jestem jak owa lemowska kura, która,
„składając jajko, tym samym uzewnętrznia światopogląd empiryczny, racjonalistyczny, optymistyczny, kauzalistyczny oraz aktywistyczny” Przypomnij sobie co na ten temat (GO)LEM kazał:
Moim zdaniem, na postawione przez GOLEMa pytania, a zwłaszcza, dlaczego „wyższe” organizmy nie żywią się elegancko słońcem, lecz brutalnie jedzą podobnych do siebie, istnieje dość prosta odpowiedź. Wydaje się,
maziek pisał o tym niedawno. Cała sprawa polega na energii. Ściślej mówjąc, na mocy, a jeszcze ściślej – na współczynniku mocy do masy.
Moc promieniowania słonecznego dla strefy umiarkowanych szerokości, w jasny letni dzień wynosi u powierzchni ziemi mniej niż 1000 W/m
2. Biorąc pod uwagę realną sprawność fotosyntezy 3..6%
https://en.wikipedia.org/wiki/Photosynthetic_efficiencyłatwo obliczyć, iż wyimaginowany orzeł-„fotolot” o powierzchni skrzydeł powiedzmy 1 m
2 miałby do dyspozycji absolutnie niewystarczającą moc napędową rzędu 30..60 W. I to w idealnych warunkach. A w chmurny dzień? A nocą?
I nie wiem po co G. obraża orła, nazywając go „szybowcem”. Bądź co bądź, ten ptak jest zdolny do aktywnego, sterowanego lotu, a startuje bez rozpędu. A powiedzmy bażant robi pionowego startu, tzw. „świecę”, demonstrując stosunek ciągu do ciężaru, nieosiągalny dla współczesnych helikopterów.
To właśnie latający glon, „fotolot”, nie posiadający mięśni i nie „trzepoczący skrzydłami”, w najlepszym wypadku byłby zdolny jedynie do niesterowanego lotu szybowego.
A więc, matka-ewolucja (lub stojący za nią Inżynier
), korzystując z tego co miała pod ręką, chyba wszystko zrobiła prawidłowo
Bo trzymasz się sztywnych kategorii niczym solaryści-teoretycy, a przecież "żywe" i "martwe" to tylko pojęcia-szufladki, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Nasza dyskusja o wirusach dowodem .
Wydaje się, masz rację, ostrej granicy między "żywym" i "martwym" chyba rzeczywiście nie ma.
Ktoś z wybitnych rzekł, iż „życie jest ruchem”. Skoro tak, wszystko co się ruszy, np. już wspomniane
prądy morskie, można chyba uznać za formę prymitywnego życia?
A może nie aż tak prymitywnego? Może starożytni grecy mieli rację, i każda rzeka, każde jezioro i każda sadzawka ma swoją
najadę?
A propos wirusów... Skoro lubisz nieortodoksyjne podejścia do ewolucji, sądzę, że zainteresują Cię hipotezy Luisa P. Villarreala:
http://ritaallen.org/stories/luis-villarreal-a-life-in-viruses/
https://www.researchgate.net/profile/Luis_Villarreal3
Zainteresowały. Dzięki
Przynajmniej, o ile zrozumiałem, hipotezy L.P.V. niby potwierdzają moją mglistą myśl o tym, że wirusy – wszechobecny (ubiquitous) i łatwo ulegający mutacjom materiał genetyczny – są potężnym „czynnikiem mutagennym” na skali ewolucji. Może ważniejszym od przypadkowych błędów transkrypcji DNA, od czynników chemicznych i radiacji. Może nawet owa „wirosphere” jest w pewnym sensie „motorem” ewolucji, gdyż przyczynia się do zmienności genetycznej, która z kolei leży u podstaw zmian ewolucyjnych. Dostarcza, tak bym rzekł, "surowiec" dla doboru naturalnego.