A na mnie szczególne wrażenie zrobiły mikropy (pokój na Ziemi) bo uważam, że szybciuseńko coś takiego powstanie jak tylko będzie to możliwe. Wojskowi o to zadbają.
August Comte (filozof) powiedział, że nigdy niczego nie dowiemy się o składzie chemicznym gwiazd (bo są za daleko i nigdy do nich nie dotrzemy). Zaledwie dwa lata po jego śmierci w 1857 roku, rozłożono zebrane teleskopem światło gwiazdy i uzyskano jej widmo - a z obecności linii emisyjnych wywnioskowano jakie pierwiastki chemiczne w niej się znajdują. Jest to, jak dotąd, mój osobisty nr jeden jeśli chodzi o symboliczny triumf nauki nad "to się nie da pomyśleć". Mimo, że bardzo blisko są inne zwycięstwa eksperymentu nad zdrowym rozsądkiem, a nawet myślę, że są ważniejsze i praktycznie, i filozoficznie, i stopniem trudności - to ten jest wyjątkowo kosmiczny i znamienny.
Jak wszystkie roboty oraz tfu lepniaki wiedzą (choć wyrażenie "lepniak wie" jest po prawdzie oksymoronem) - do gwiazd fizycznie nie da się polecieć, a ściślej da się, ale nic na co stać lepniaka nie doleci tam nim ród lepniaczy zginie. Przynajmniej ród lepniaczy w znanej dotąd formie. Jak lepniak się bardzo wysili, to może wszystkimi zasobami swej przedszkolnej techniki wystrzelić sondę, ideowo niewiele się różniącą od Sputnika (a nawet rakiet prochowych używanych przez Chińczyków w X w n.e.). Taka sonda doleci do najbliższej gwiazdy już za coś 20 czy 30 tysięcy lat ledwie. Hurra.
Wielu lepniaków a w tym jeden szczególnie zawzięty, niejaki Lem, wieszczyło, że lepniaczość do gwiazd latać będzie. Był to składnik "fikszyn" poczytnej w pewnym okresie prozy "sajens-fikszyn". O ile cała reszta w tych książkach mogła się zdarzyć - jak to dziura w skafandrze czy zwartusiały karkulowsiał - o tyle najdalej mogło się to zdarzyć gdzieś w okolicy Marsa. Niezdobytego jak dotąd. Jak wiadomo lepniak jak dotąd wypuścił z siebie jeden obiekt, podejrzewany o to, ze już wyrwał się spod grawitacyjnych skrzydeł Słońca - i to jest Voyager 1. Wystrzelony w 1977 roku, a więc ledwie po 40 latach być może udało nam się wydostać z heliosfery.
Taka była ugruntowana, przynajmniej w mojej świadomości wiedza, że marzyć o gwiazdach mozna, ale polecieć do nich się nie da. Krótko mówiąc, żeby nie wiem bardzo ten czy ów chciał być "sajens" w tym przedmiocie, o tyle na samym początku musiał być "fikszyn" a nawet "fantasy" - aż do teraz. Od pewnego czasu (od roku) krąży bowiem pomysł, aby wysłać do najbliższej gwiazdy całe mrowie tycich sond. Stąd te mikropy, które cytowałem na początku. Genialny pomysł - zamiast sondy - mrowie zdalnych oczu, wielkości ziarna piasku. Zamiast wielkich silników i megacystern pędziwa - laser.
Pomysł zowie się Breakthrough Starshot i z początku wydawał mi się kaprysem milionera. Ale czas leci i wygląda na to, że nie jest to kaprys, ale bardzo realna idea, której na przeszkodzie nie stoi żadne prawo fizyki. Ów milioner (miliarder?) na ten kaprys wyasygnował 100 żywych milionów USD. Skupił przy nim PRAWDZIWYCH i WYBITNYCH naukowców (a nie hochsztaplerów). I oni mówią, że to da się zrobić. Plan jest taki, żeby wyrzucić na ziemską orbitę tysiące chipów, z których każdy będzie mini stacją badawczą (zasilanie, kamery, czujniki, radio). Każdy też będzie miał żagiel świetlny. W ten żagiel "dmuchnie" z Ziemi laser, nadając chipom przyspieszenie rzędu 60 tysięcy g - w ten sposób osiągną one prędkość 0,2 c - a tym samym dolecą w okolice Alfa Centauri w 20 lat, skąd po kolejnych niecałych 5 latach otrzymamy "reportaż z przelotu". Zdjęcia, pomiary...
Biorąc pod uwagę, że do startu, o ile w ogóle nastąpi, zostało jeszcze ze 20 lat, to raczej nie dożyję transmisji zwrotnej - ale sam fakt, że oto prawie na moich oczach Comte polegnie drugi raz ze swoim zasranym pozytywizmem jest czymś, dla czego warto było żyć
.