Poczekaj... Co do meritum metodologicznego polemizować z Tobą to byłoby - w tym momencie -
wierzgać przeciwko ościeniowi, bo dyskusję z faktami zostawmy
Eustachemu (i czasem
Mębrowi ).
Co do najogólniejszego jednak podobieństwa sądzę jednak, że mam rację. Lem był bowiem jednak bodaj pierwszym autorem, który zwracał uwagę na to jak postęp naukowo-techn. (
"żyjemy jednak w wieku nauki") będzie podminowywał rożne - zdało by się - uświęcone (podyktowane przez ewolucję i przyklepane przez wieki tradycji) pojęcia, w tym rodzicielstwa dokonującego się z udziałem jednego chłopa i jednej baby przez złączenie dwu gamet (przypadki ciąży mnogiej, nawet takiej gdzie poszczególne dzieci powstały z plemników rożnych mężczyzn
*, były bodaj jedynym wyjątkiem od tej zasady, mimo wszystko intuicyjnie zrozumiałym
**).
Owszem: sprawa poczęcia i urodzenie Dońdy to wyższa szkoła jazdy na tle tego, co
Męberytę ucieszyło, ale - IMO - to zmierza w podobnym kierunku. No i "Profesor..." ma więcej niż te
circa 20 lat, czyli nadal Mistrz jest pierwszy.
(Choć jeśli się upierasz, że to się tu nie nadaje - admin każe, mod musi
- przeniosę ten kawałek dyskusji ponownie do "Właśnie się dowiedziałem...".)
* temat dziś dość lubiany przez prasę brukową; expl.:
http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20101226/MAGAZYN/681611958** inna sprawa, że przejście od intuicyjnych wyobrażeń do bardziej konkretnej wiedzy to też jest sprawa w miarę nowoczesnej epoki, wcześniej pokutowały różne - dla nas dziwne - domniemania, m.in. takie, które legły u podstaw alternatywnej rzeczywistości z chiangowego opowiadania, które nas (tj.
olkę i mnie)
kiedyś zeźliło jako pusta gra podniesionymi ze śmietnika historii paradygmatami:
"W ciasnym pomieszczeniu dominował zaplamiony i osmolony stół, na którym teraz stał aparat potrzebny do wykonania najnowszego eksperymentu Lionela. Szklana kolba była osadzona na stojaku w ten sposób, że jej dolna część zanurzała się w miednicy z wodą. Miednica z kolei stała na trójnogu nad lampą naftową. Wystawał z niej termometr rtęciowy.
- Popatrz sobie - powiedział Lionel.
Robert pochylił się nad kolbą, aby sprawdzić jej zawartość. Z początku widział jak gdyby mydliny albo kożuch piany strząśnięty z kufla piwa. Gdy się jednak przyjrzał, uświadomił sobie, że bąbelki w istocie rzeczy są szczelinami połyskliwej siateczki, wypakowanej gromadą homunkulusów, mikroskopijnych zarodków. Każde ciało z osobna było przezroczyste, lecz baniaste główki i nitkowate kończyny, ściśnięte w grupie, tworzyły gęstą, mętną pianę.
- Spuściłeś się do słoja i podgrzewałeś spermę? - zażartował Robert, za co dostał kuksańca. Roześmiał się i uniósł ręce w geście pojednania. - Nie, no, rewelacja, mówię poważnie. Jak to zrobiłeś?
- Kwestia równowagi - odparł Lionel, udobruchany. - Musisz utrzymywać właściwą temperaturę, to jasne, ale trzeba też odpowiednio podawać składniki odżywcze. Dasz za mało żarcia, będą głodne. Przesadzisz, rozzuchwalą się i zaczną walczyć ze sobą.
- Teraz to już kitujesz...
- Coś ty, nie cyganię. Sam sprawdź, jeśli nie wierzysz. One się grzmocą i potem rodzi się monstrum. Wystarczy, że ranny zarodek dotrze do komórki jajowej, a urodzi się kaleka.
- Myślałem, że dzieje się tak, jeśli kobieta w ciąży mocno się czegoś przestraszy. - Robert dostrzegł niepozorne przepychanki między zarodkami i zrozumiał, że powolne kołysanie się piany wynika właśnie z tych ruchów.
- Owszem, w niektórych przypadkach, gdy rodzi się dzieciak cały owłosiony lub w plamach. Ale dzieci bez rąk i nóg, ze zdeformowanym ciałem, to są właśnie łobuzy, które biły się, kiedy były spermą. Dlatego nie wolno przesadzać z karmą, tym bardziej że są tu uwięzione. Mogłyby powariować. Szybko by się pozabijały.
- Jak długo mogą rosnąć?
- Te już chyba nie za długo. Trudno je utrzymać przy życiu, jeśli nie dochodzą do komórki jajowej. Czytałem o takim jednym, które urosło we Francji do rozmiarów pięści, a mieli tam najlepszy sprzęt. Chciałem się tylko przekonać, czy mogę coś wyhodować.
Robert gapił się na pianę, przypominając sobie doktrynę preformacji, którą wałkowali na lekcjach pana Trevelyana. Wszystkie istoty żywe zostały stworzone jednocześnie przed wieloma wiekami, a co się dzisiaj rodziło, było tylko powiększonym potomstwem tego, co do tej pory nie ukazywało się ludzkim oczom. Chociaż homunkulusy wydawały się nowo powołane do życia, liczyły sobie niezliczone tysiące lat. Od zarania ludzkości chowały się w ciele przodków, pokolenie za pokoleniem, czekając na swoją kolej, żeby się urodzić.
Prawdę mówiąc, nie tylko one czekały. On sam musiał robić to samo, zanim się urodził. Gdyby jego ojciec przeprowadzał ten eksperyment, to maleństwa, którym się teraz przyglądał, byłyby jego nienarodzonymi braćmi i siostrami. Wiedział, że do czasu wniknięcia do komórki jajowej są pozbawione świadomości, ale zastanawiał się, o czym by myślały, gdyby było inaczej. Wyobraził sobie doznania swego ciała: kości i narządy miękkie i szkliste jak galareta, wciśnięte w ciałka miriadów identycznych pobratymców. Jak by to było? Zerkać spod przezroczystych powiek i uświadomić sobie, że góra w oddali jest de facto człowiekiem... I rozpoznać w nim brata... A gdyby wiedział, że jeśli dotrze do komórki jajowej, będzie miał szansę dorównać potęgą i wielkością owemu kolosowi? Nie dziwota, że ze sobą walczyły."Ted Chiang, "Siedemdziesiąt dwie litery"