@ Q
Wcześniej - samego Burckhardta (Jacoba):
Tak to jest, kiedy rozczarowany teolog zabiera się za pisanie historii. Jednak przez 170 lat od powstania tej książki metodologia historyczna nieco się zmieniła. A właściwie dopiero powstawała. Widać to po skurczonym katalogu świętych i meczenników katolickich, o których było znacznie więcej wzmianek, niż o dyskutowanym filozofie.
Zresztą ja nie upieram się, że Canonaris nie istniał. Twierdzę tylko, że opieranie się na jednym bałamutnym źródle późniejszym od zdarzeń o pół tysiąca lat, czyni opisywaną sytuację skrajnie nieprawdopodobną.
No bo jak to - w swojej epoce nikt o takim filozofie nie wspominał, a pół tysiąca lat późnej jest cały dialog z cesarzem?
Ale nie grzebałem za bardzo w źródłach, przyznam, może są jakieś inne? Wtedy zmienię zdanie.
Tyle, że z tych co widziałem wszystkie prowadzą jedynie do tych nieszczęsnych
Parastaseis.Druga sprawa, która budzi me fundamentalne wątpliwości co do całej sytuacji, to ta okoliczność, że Konstantyn w tym czasie nie był nawet chrześcijaninem. Formalnym znakiem przynależności jest bowiem chrzest. W jego wypadku nastąpił dopiero na łożu śmierci.
Natomiast wszystkie formalności tytularne Konstantyna były jak i tego filozofa - pogańskie.
Nie było wtedy pola sporu
(co innego późniejsze hagiografie, które zrobiły z Konstantyna to co zrobiły). Dla porównania wstawię cytat z Krawczuka, o tej samej bytności cesarza w Konstantynopolu.
Od tego momentu rozpoczęły się na Bosforem prace na wielką skalę, tak że już 11 maja 330 roku można było uroczyście dokonać inauguracji Konstantynopola. Odtąd dzień ten był święcony corocznie jako urodziny miasta w jego nowym kształcie, podobnie jak w Rzymie obchodzono 21 kwietnia. Podczas inauguracji, co jest charakterystyczne, zachowano dawny rytuał pogański i podobno nawet zasięgano rady astrologa, by wybrać dobrą konstelacje planet. Uroczystości trwały 14 dni. Złożono ofiary bogom, jak nakazywał zwyczaj, a wokół stadionu przed rozpoczęciem wyścigów rydwanów obnoszono posąg cesarza, trzymający w prawej ręce figurkę bogini Tyche, czyli Pani Losów Miasta. Sam Konstantyn podobno wówczas po raz pierwszy wystąpił publicznie w diademie na głowie. Ale odbyły się również chrześcijańskie procesje i nabożeństwa - aby zyskać przychylność i nowej, i starej wiary. Typowo Konstantynowa polityka.I o cóż miałby się pieklić rzeczony filozof?
Ale jeśli nawet...taki tekst do cesarza? Co zrobiłby Neron, Kaligula, czy Trajan? Otóż każdy by go skazał, i zapewne na coś znacznie gorszego. Religia nie ma tu nic do rzeczy.
Nie,o ten :
Pandemia ospy związana jest ze zmierzchem cesarstwa zachodniorzymskiego. Miała ona miejsce w czasie wojen markomańskich, czyli wojen Rzymu ze Suevami i Sarmatami. Nigdy wcześniej i nigdy później Cesarstwo Rzymskie nie podeszło tak blisko dzisiejszej Polski: legiony walczyły na ziemiach dzisiejszych Czech i Słowacji (Trenczyn). Rzym był wówczas o krok od opanowania całości Szlaku Bursztynowego, aż po Bałtyk. Przeszkodziła w tym pandemia, zwana dziś Plagą Antoninów (165-180), która pochłonęła życie 5 mln osób. Pandemia ta wyznaczyła początek końca cesarstwa zachodniorzymskiego, zaś przyniesiona przez nią rewolucja mentalna doprowadziła do błyskawicznego sukcesu chrześcijaństwa.
O, to jeszcze większy odjazd.
Zaraza z połowy II wieku przyczyniła się do upadku imperium 300 lat później. Cóż za podstępne skutki!
Po prostu efekt motyla w historii.
A ja już w skoku Remusa przez mur widzę oznaki upadku.
Myślałem że dowolnie przesuwa chronoklocki tylko o 100 lat, tu widzę idzie na całość.
I utorowała drogę sukcesom chrześcijaństwa nono... kto by pomyślał, że w II wieku chrześcijaństwo już świeciło sukcesy, że też Dioklecjan czy
Decjusz nie byli poinformowani..sorry.
Tak wiem, powołał się na źródło. Książkę czy też artykuł napisany przez
dwóch lekarzy. To nie dziwota, że takie epickie wnioski. Przeczytał i niemal zacytował abstract. Szkoda, że nie doczytał, że jednak upadek był w V wieku, a nie VI jak pisze na następnej stronie, przy okazji tej drugiej pandemii, co dobiła "wstecznie".
https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/20046111/Gdybania, domniemywania, być może - a ja słyszę głos Remuszki -
twarde dowodziki poproszę?Zastosowana metoda roboczo nazwana tu "efekt motyla w historii" faktycznie skłania do pisania epopei w styli "Kościół a faszyzm". Podrzucam koleje - Kościół a trzęsienia ziemi oraz Kościół a mnogość kraterów na Księżycu. Oczywiście Kościół można zastąpić czymś innym, choćby słoniem. Metoda zawsze gwarantuje efekty. Tylko trzeba dużo wyobraźni i mało krytycyzmu dla faktów. Pewnym wyzwaniem, ale tylko pozornie trudnym, byłby temat Kościół a komunizm.
@maziek
Ale daj spokój. Na to (tego męczennika) w ogóle nie patrzę. Nie chodzi o to przecież, że ni nizina, ni równina i gdzieś kogoś czymś zarzyna, tylko o sprawy, które EWENTUALNIE mają wpływ na całość.
Jasność. Ale patrząc z punktu
całości,, i ile takowa istnieje, musimy liczyć się z innym odchyłem, znaczonym tą znaną frazą "słoń a sprawa polska". Agnosiewicz znakomicie wpisuje się w ten nurt "białej chusteczki", że tak to enigmatycznie ujmę.
Pewien znajomy fizyk ale z odchyleniem humanistycznym, niestety już nieżyjący, rzekł mi kiedyś coś takiego ; fizyka i historia jako nauki są do siebie bardzo podobne. Im bardziej wgłębiać się w szczegóły, drążyć - tym bardziej obraz który na co dzień nosimy w świadomość rozmywa się. Szczegóły nie składają się w znaną całość.
Jest nieuchwytny.
Na krańcach obu tych nauk jest symboliczna „zasada nieoznaczoności”. Poza tym trzeba mieć na uwadze, że owa całość czy jej element (typu epoki) to konstrukty naszej głowy. Nie istniejące w rzeczywistości, a jedynie powalające lepiej ogarniać i porządkować drobiazgi. Coś jak równoleżniki i południki na mapie.
Natomiast w rzeczywistości zaistniały jedynie te drobiazgi, czyli fakty, a co do faktów, to patrz poprzedni wpis. Już sam opis je zniekształca.