To może dorzucę jeszcze kilka zdań o akcji książki. 
Rozdział z elektrownią i architektami rozbija dość istotny wątek uwięzienia Stefana, niemal kumulację książki, o którym już pisała Ola. 
Trzyniecki na skutek przypadku i „czarnego luda” dostaje się do wiezienia.
 Stefan dostał zaproszenie, którego nie mógł nie przyjąć - więc wsiadł do tego auta...przyczyną dla której się tam znalazł był wspomniany wyżej bilet i koncert.
Przypadek sprawił, że siadł przy niewłaściwej osobie...Żachliński/Jaklo...ten rozpoznał Stefana i zaczął mu się grunt pod nogami palić - w sumie dziwne, że do rozpoznania go - jako partnera ciągle działającego Dolańca - potrzebny był Stefan...nikt go wcześniej nie znał?
Albo tacy co znali -  znikali  

Właśnie Stef leczył się z Haliny, a tu taki cios. 
Dodam tylko, by uwypuklić nadzwyczajną przypadkowość – że sam Stefan zapomniał o tym zaproszeniu, niestety fatum (czyli zarządzający fatum autor) nie pozwoliło uniknąć nieuniknionego – podobnie, co i Stefan zauważył - do jego uwięzienia przez Niemców (wtedy, w roli fatummakerów wystąpiły dzieci)
... nazajutrz rano, kiedy czyścił ubranie, z kieszeni wyleciała biała karteczka, całkiem o niej zapomniał...  poszedł do tego teatru (
Misia nie oglądał?)- i tam ten Żachliński vel Jakło/Świakło. 
Aresztowanie (na Montelupich?).
Chyba silnym przypadkiem zlądował akurat w pokoju, gdzie siedział też Wieleniecki i tam to panowie ucięli sobie pogawędkę (co za błąd w sztuce!.
..durnie.. to komentarz Jakły). 
Obaj zostali ofiarami aparatu, a mimowolnym sprawcą, jak Ola słusznie zauważyła – Pościk. 
Jak widać kadry UB były tak sprawne, że nawet ślepy los im sprzyjał. Z przebiegu gadki widać, że Stefan nie ma złudzeń co do systemu, a nawet podejrzewa, że Wieleniecki ma go przesłuchiwać. 
Kajanie Wielenieckiego...przemilczmy. 
Stefan „wie”, że w tej sytuacji Jakło  który jest już ubecką grubą rybą musi go „zniknąć” i nagle jedyną nitką nadziei na której zawiśli – ich wspólny znajomy Marcinow. 
I tym tropem wpadamy w ten rozdział o „dniu z życia działacza” zakończony spotkaniem najwyraźniej uwolnionego Wielenieckiego z  owym Marcinowem. Na cmentarzu.
Kolejny to „Wyspa z porcelany” – chodzi o szpital? 
Czy to jakieś reminiscencje porcelany Burtanów?  

albo;
Owa "Wyspa" to wg Stefana klinika - o której cały ten rozdział:
Dawniej myślałam, że klinika to taka porcelanowa wyspa w morzu ludzkich spraw i że na niej nic się nie zmienia bez względu na to, co się dzieje dookoła. Ale to nieprawda...
Porcelana jako symbol trwałości? 
Hmmm...nowatorskie.  

Na początku jest jeszcze dokończenie wątku „kryminalnego” – Pościka dopada inne fatum - wietrzna ospa i nie może osobiście dopaść Jakły/Żachlińskiego – bo już wiadomo, że to wróg. Śwjakło tymczasem zdążył czmychnąć, choć bez pieniędzy. 
Tu Lem skomplikował chronologię, bo ustami Pościka twierdzi, że Stefan widział go w Nieczawach w 1943, choć wedle dorobionej biografii i tatuażu – Jakło miał być wtedy w Oświęcimiu. Tymczasem to niemożliwe, bo i owszem w Oświęcimiu wtedy był, ale Stefan, zaś Jaklę owszem, widział w tych Nieczawach, ale w 1942 – przynajmniej tak to ustaliliśmy przy omawianiu poprzedniego tomu.
No, mniejsza – Jakło uciekł, Marcinow „nadał bieg sprawom” na szczeblu wyższym i wracając do matecznika (czyli KW) uciął sobie pogawędkę z Trzynieckim – swym dawnym wybawcą. Ironia „
wet za wet – teraz wy mnie wyzwoliliście” jakoś do Marciniowa nie przemówiła. Za to uraczył doktora przypowieścią o
 rybach w stawie, które coraz bardziej się kotłują, w miarę upuszczania wody... klasa umierająca...no, śliczna parabola tezy Stalina o zaostrzaniu się walki klasowej w miarę zwycięstw... 
A dalej już szpital i jego problemy  z zachęcającym początkiem...
”Źle się działo w” państwie duńskim... klinice znaczy 
 Na samej górze był Czuma...i dalej ten feudalizm.
Tu streszczeniu powiem – stop! I dość!!
 Odpór dając dalszym nachalnym próbom przybliżania treści.
A co do sióstr/siostry.
- W tym rozdziale pojawia się kolejna Lemowa kobieta: Zosia. I stąd Twoje lekkie kompa-błądzenie.
To nie sęk w tej paraleli...to sęk w paraleli Zosia-Basia.
- Hmmm...może tak być jak napisałaś. 
Faktycznie opisy fizis są niemal identyczne. Niewątpliwie Lem podstawił opis Barbary w obrazek Zosi. 
Barbara miała jasną grzywkę włosów na czole, siwe surowe oczy, ruchliwy nos i energiczny podbródek. +
Miała jasną grzywkę włosów na czole, siwe oczy, surowo zapatrzone w strzykawkę, i energiczny podbródek.Co może się kryć pod „energicznym podbródkiem”?
Ujęły zwłaszcza te oczi siwe, a surowe, a w drugim wariancie surowo wpatrzone (w strzykawkę 

)
Jednak są też zgrzyty.  
Pewne szczegóły nie pasują, jak choćby to, że bojowa Zosia pojawia się wcześniej i już jest znana jako "sanitariuszka Zosia", zaś historia z przetaczaniem krwi matce pojawia się później, stąd dziwna anonimowość tej nibyZosi „
towarzyszyła (pacjentce) dziewczyna lat może 18-stu, którą Stefan znał, bo od niedawna pracowała na drugiej ginekologii jako siostra”. 
Nie powinna być już zwyczajnie -  Zosią? - Skoro ta już wprowadzona w akcję książki? 
Poza tym Barbara zdaje się być starsza.
 I te biogramy  – Zosia – gwardzistka AL-u w Białostockiem.
 Natomiast  Barbara pracuje za okupacji w niemieckiej fabryce i zero partyzanckich wspomnień, choć akurat właśnie szczerze wspominali swoje wojenne przeżycia. 
Więc jeśli to była próba sklejenia postaci, to wyszła z solidnymi szwami. 
A skoro o kobietach i ich opisach, zwrócił uwagę opis z rozdziału wcześniejszego – „Dyżur doktora Trzynieckiego” –
 W separatce leżała nieprzytomna kobieta...Przy małym stoliczku siedziała z głową opartą na ręce młoda pielęgniarka  o twarzy mlecznobiałej, niezwykle poprawnej w  rysunku, z ciężkim węzłem złotobrunatnych włosów pod czepkiem. Stefan spojrzał w jej fiołkowe oczy i pomyślał, że uroda jej nie jest tu właściwie wcale potrzebna. Krótka rozmowa o duszy i Stefan
...pożyczę siostrze jakiś podręcznik filozofii. Tuż obok, na noworodkach inna pielęgniarka.
.. „szczupła, o dziewczynkowatej urodzie z ustami w ciup”.Zaiste kandydatek na „podmienioną” siostrę Barbarę jest chyba więcej.  

Ogólnie, to wrócę jeszcze do „porcelanowego” – dziwny ten rozdział  w drugiej, szpitalnej części– niby już po wyjściu Stefana z więźnia, a wcale tego nie widać. Żadnych reminiscencji takiej traumy.  

Ot, normalnie pracuje, jakby w czasie jego pisania wątek aresztancki Trzynieckiego jeszcze nie istniał. 
Pisany wcześniej jako całość z "Dyżurem" i Barbarą?
A wątek więzienny po ucieczce Światły (53; audycje w RWE IX.54)? Wtedy jeszcze była Barbara i rozwijał się wątek miłosny, nie polityczny.