Zdaje mi się, że szwedzka metoda ponosi klęskę. Tak sobie popatrzyłem, bo akurat otrzymałem info z pierwszej ręki od polskiej rodziny mieszkającej tam już od dawna. Jakiś czas temu stwierdzono prawdopodobną koronę u najstarszej osoby (babci), ale mimo rozpoznania babci nie wzięli do szpitala, ani w żaden sposób nie ograniczyli ruchomości pozostałych członków rodziny (m. in. dzieci chodziły do szkoły). Następnie zachorowało średnie pokolenie, które przeszło dość ciężko, ale na własnych nogach (dzieci dalej do szkoły). W między czasie babcię zawinęli pod respirator, ale właśnie zmarła. Na koniec wszystkim wykonali test na wirusa - i jako, że go nie mieli już we krwi, nikt poza zmarłą babcią nie został zaliczony do kategorii zarażonych.
To tłumaczy bardzo wysoką śmiertelność w Szwecji - licząc zmarłych do zarażonych jest to niemal 12% (w Polsce niecałe 5%), ale w sumie nie o to chodzi, tylko że licząc zmarłych do populacji to Szwedzi mają 13 razy wiekszą śmiertelność na przeliczeniowy łeb. Chyba, że się gdzieś rypłem, gdyż liczę na palcach.