Kowalski zatem nigdy nie dowie się, kto należy do grupy A, kto zaś do B.
Prawda, jednak mam wrażenie, że w jakimś sensie moralny wysiłek grupy B godniejszy jest większego szacunku niż odruchowa dobroć grupy A.
Czyli:
„A pan, panie Zenku, jest dobry naturalnie, czy musi się pan przemagać?"
„No, muszę.”
„To
szacun.”
Ale co, jeśli Zenek, który jest zły, tylko się konsekwentnie przemaga, skłamie (bo jest zły), że jest dobry i się nie przemaga?
Ominie go (niesprawiedliwie?) postulowany przez Ciebie większy szacunek.
A przecież mu się należy, wszak?
Może nawet bardziej mu się należy, niż takiemu złemu, który czyni dobro, a zapytany, czy musi się przemagać, przyznaje, że tak.
Bo
przecież ten, który się nie przyznaje, jako bardziej zły, musi się bardziej przemagać do konsekwentnego czynienia dobra, a nie zostanie bardziej uszanowany. [paradoks Cetariana-Hogartha].
*
Tak, zdecydowanie nalegam, żebyśmy w tym wątku rozmawiali tylko o Lemie.
*
„Byłem potworem jako zupełny malec” znaczy tylko tyle: byłem jedynakiem w zamożnej rodzinie i rodzice mnie rozpieszczali.
*
Sądzę, że próby konstruowania refleksji o etyce na podstawie (np.) tego, czy Klapaucjusz sprawił wielkie lanie prawdziwemu Trurlowi, czy też jego kopii, nie mają wiele sensu.
Należy się raczej przyglądać bohaterom (w zasadzie) realistycznym, czyli Jeanowi z Kataru, Breggowi, Pirxowi i Hogarthowi. Tichy z „Pokoju na Ziemi” może by się też zakwalifikował.
Wspomniałem w poście otwarcia o możliwym postulacie, „Nie uwódź cudzej żony/męża.” bo Bregg co prawda uwiódł Eri, ale potem uświadomił sobie, że ponieważ nie był betryzowany, (a do tego miał 202 cm wzrostu i posturę kulturysty/gladiatora), to ona mogła się obawiać, że Bregg zabije, czy co najmniej pobije, jej poprzedniego partnera.
Czyli Bregg doprowadził Eri do czynności groźbą bezprawną, itd.
Ale przecież nie celowo, więc ta auto-kara śmierci sugeruje bardzo surowy kodeks, który co prawda zezwalał na uwodzenie kobiet będących w związku, ale tylko po dobroci.
A przecież mógł kupić jej duży bukiet, jemu butelkę whisky, przeprosić wylewnie i odjechać w siną dal.
*
Jean z Kataru, kiedy zorientował się, że obok niego stoi terrorysta, który za chwilę zdetonuje bombę, próbował ratować nie tylko siebie, ale także innych pasażerów. Nie udało się, zagarnął tylko, już skacząc ze schodów, dziewczynkę, ale
próbował, zmniejszając szanse, że sam się uratuje.
Ryzykował życie dla obcych ludzi.To krańcowy przypadek empatii i bezinteresowności.
*
Szczęśliwie jednak, zwłaszcza w jednolitej etnicznie Polsce, prawdopodobieństwo, że ktoś stanie w obliczu podobnego problemu co Jean, jest znikome.
Co do tego, że Lem był zdania, że nie należy zabijać i kraść, nie ma chyba sporu.
(Pomijam tutaj teorię wojny sprawiedliwej, wskazującej, kiedy zabijać jednak można, czy nawet trzeba).
Pytanie:
jakie Lem miał poglądy na, powiedzmy, etykę dnia codziennego?I tu dwa cytaty z Ananke.
Pierwszy:
„Była szósta dwadzieścia i rozsądny człowiek zjadłby o tej porze coś gorącego. Myśl o kawie też była zachęcająca. Ale gdzie się tu można pożywić – nie wiedział. W Agathodaemonie był po raz pierwszy. Dotąd obsługiwał główny przyczółek – syrtyjski.
(…)
A nie znał tu nikogo oprócz dyżurnego kontrolera. Mógł pójść do niego na piętro, lecz byłoby to w nienajlepszym guście. Nie należy zawracać głowy ludziom przy pracy. Sądził według siebie: nie lubił takich gości. [Bold C.]
(…)
O siódmej była zmiana na stanowiskach kontroli lotu, a podczas zmiany wypada już i obcemu przyjść.” I drugi:
„ - Panie komandorze - rzekł cicho, ale dziwnie powoli, jakby ostrożnie dobierając słów, Hoyster - pan orientuje się w sytuacji nieprawdaż? Dwie następne jednostki tej samej klasy, z takim samym układem sterowania, znajdują się obecnie na linii Aresterra: „Anabis” przybędzie za trzy tygodnie, ale ”Ares” już za dziewięć dni. Bez względu na zobowiązania wobec tych, co zginęli, mamy większe wobec żywych. Niewątpliwe przemyślał pan już, w ciągu tych pięciu godzin, wszystko, co zaszło. Nie mogę pana do tego zmusić, ale proszę, żeby pan to nam wyjawił.
Pirx poczuł, że blednie. Tego, co chciał powiedzieć Hoyster, domyślił się z jego pierwszych słów i ogarnęło go niezrozumiale wrażenie, rodem z nocnego snu: aura zaciekłego, rozpaczliwego milczenia, w którym walczył z przeciwnikiem bez twarzy i zabijając go razem z nim ginął. Było to mgnienie. Przemógł się i spojrzał Hoysterowi w oczy.
- Rozumiem - powiedział. - Klyne i ja należymy do dwóch różnych generacji. Kiedy zaczynałem latać, zawodność procedur automatycznych była daleko większa … To się utrwala w zachowaniu. Myślę, że …ufał im do końca.
- Sądził, że komputer dysponuje lepszym rozeznaniem? Że opanuje sytuację?
- Nie musiał liczyć na to, że ją opanuje … a tylko, że jeśli nie potrafi, tym bardziej nie dokona tego człowiek.
Pirx odetchnął. Powiedział co myślał, nie rzucając cienia na młodszego - który już nie żył.” Ta druga sytuacja to oczywiście nie jest wydarzenie dnia codziennego.
Ale zwracam uwagę, że nawet kiedy stawką było życie dwóch kolejnych załóg, Pirx starannie ważył słowa, starając się nie skrytykować Klyne’a bardziej, niż to było konieczne.
Wolno domniemywać, że w mniej dramatycznej sytuacji byłby jeszcze bardziej powściągliwy w krytykowaniu, a zwłaszcza w rzucaniu oskarżeń.