Jeszcze raz wrócę myślami do "Odrzuconego obrazu" Lewisa, bo wyniosłem z niego przy niedawnym czytaniu ciekawą informację. Otóż średniowieczni - jak się okazuje - dostrzegali kluczową rolę Przypadku w świecie, wieki przed Lemem i neodarwinistami, tylko interpretowali ją po swojemu. Mianowicie: świat sfer niebieskich rządzony miał być przedustawnym ładem (bo obracali tymi sferami działający w - dosłownie - boskiej harmonii aniołowie), a na
upadłej Ziemi władać miała - w wyniku grzechu pierworodnego -
dziewka Fortuna, czyli ślepa losowość.
Ciekawe jest jak te - z dzisiejszej perspektywy - b. naiwne wyobrażenia kompatybilne się okazują w podstawowym schemacie ze współczesnymi obserwacjami (gdzie odeszliśmy od - z Hegla wziętych - dziecinnych twierdzeń o zmierzającej ku jakimś doskonałościom ewolucji, na rzecz dostrzeżenia jej bezkierunkowości), a także ze znanym, stereotypowym, rozdźwiękiem między zachwyconymi "nadksiężycowym" ładem fizykami, a nachylającymi się nad "podksiężycowym" krwawym chaosem biologami.
Kręcimy się w kółko (Fortuny)?

Czy raczej powinniśmy docenić ponadczasowość pewnych obserwacji?
Mam nadzieję, że to dobry punkt wyjścia do dyskusji o jednym z kluczowych pojęć lemowskiej filozofii?