Byłem wczoraj na dworcu kolejowym i ładnie to wygląda. Akurat stał pociąg z Ukrainy, długi jak na pasażerski, z 16 wagonów, już po odprawie, pusty. Odprawę przeniesiono na nasz dworzec, żeby nie tamować przejścia. Część osób z tego pociągu przesiadła się już do stojącego na tym samym peronie pociągu do Warszawy. Prawie wyłącznie matki z małymi dziećmi albo trochę większymi dziećmi. Widać, że mają pierwszą chwilę odprężenia od pewnie wielu godzin, a może i dni. Wszyscy dostali jadło w jednorazówkach, zupa typu gulasz na ciepło, chleb, napoje jakieś batony. Gościu z wózkiem jeździ po peronie i rozdaje. Widać, że wszystkim trochę "odpuściło", zaróżowieni i wcinają aż im się uszy trzęsą, dzieci jak to dzieci już majstrują przy guzikach i hamulcu bezpieczeństwa. 3 czy 4 autokary kursują do urządzonych w mieście "spalni" - jedna jest w hali sportowej, duga w budynku po tesco. To dla tych, którzy nie mają jakiegoś zaczepienia w Polsce czy dalej. Do tego w dużej hali centrum aktywizacji zawodowej jest sortownia darów. Całkiem dobrze to wygląda, choć generalnie poza sprawami porządkowymi opiera się dalej na wolontariuszach i pospolitym ruszeniu jeśli chodzi o intendenturę i finanse. Przy okazji zdziwiła mnie masa osób, których szczerze powiedziawszy nigdy bym o to nie podejrzewał, która pomaga finansowo i organizacyjnie i to naprawdę nie symbolicznie i nie jednorazowo, bo jeśli jakiś restaurator przyjął na siebie wydawanie 100 posiłków dziennie za darmo to naprawdę jest to dla niego duży wysiłek. Albo znajomy, który na wieść, że brakuje pieluch i soczków dla dzieci kupił tego "trochę" - mianowicie po tirze. Nie wiem ile ludzie wytrzymają, bo państwo powinno jednak po tygodniu czy dwóch wejść w miejsce darczyńców przynajmniej z finansami, a z tym jest jednak krucho, a ludzie też nie są z gumy, zwłaszcza, że mamy dużą inflację i prowadzenie biznesu jest samo przez się utrudnione, biorąc choćby tylko sam skok na paliwie 50%.