Czytam dalej.
To pięknie, z gotową Fantomologią czekam już od około dwóch miesięcy, i szczerze mówiąc, zapomniałem szczegółów.
Aluzju poniał . Postaram się sprężyć, bo mam wrażenie, że pognaliście do przodu elektroskokami, a ja się w ogonie (elektrosmoka? państwochodu?) wlokę.
"Fantomatyka" jako termin podoba mi sie dalece bardziej, niż "rzeczywistość wirtualna". Szkoda, że się nie przyjął.
Też tego żałuję. Uważam, że jest b. zgrabny. Cóż...
cuia technologia - ea nomenclatura. Przy czym jednak wypadnie odnotować, że Antonin Artaud swoim określeniem
réalité virtuelle wyprzedził Lema o parę dekad, choć teatr, nie - fantomatykę, miał na myśli. (Jak również, że SJW i polska Wiki jednak pojęcie
"fantomatyka" znają. Ani chybi swoich ludzi tam mamy
.)
To raczej nie ten sam kierunek. Nie rzecz w przewidywaniu przyszłości, poznaniu jej - co determinuje działania /.../ a raczej w wiedzy opartej na np. prawach fizyki, które stwarzają zakazy - np. przekraczanie prędkości światła.
Przypuszczam, że na upartego mógłbym tu machnąć wywód, którego treścią byłoby dowodzenie, że ślepy jasnowidz może być jednak kulawą metaforą dostatecznie (nazbyt?) świadomej cywilizacji, ale nie będę się spierał, bo przecież chodzi o konkret (jak sama natura "Summy... nakazuje), nie - o budowanie jakichś rozbuchanych alegorii, kijami krasomówstwa podpartych.
A zatem do konkretu przechodząc... Sięgnąłeś,
miazo, do swoich notatek z rozdziału piątego, mnie się jeszcze wypiski z czwartego odnalazły i - ryzykując wywołanie nielichego zamieszania (bo wyjdzie, że symultanicznie, napakowane przecież treściami, rozdziały IV-VI omawiamy) - postanowiłem jednak do nich sięgnąć.
Zacznę od tego:
"Jak obliczono, gdyby wszystkie uniwersytety i uczelnie USA od dzisiaj jęły produkować wyłącznie fizyków, zabraknie ludzi (nie kandydatów na studentów, ale w ogóle ludzi, wliczając w to dzieci, starców i kobiety) z końcem następnego stulecia. Taki więc, przy obecnym tempie przyrostu naukowego, za jakichś 50 lat każdy mieszkaniec Ziemi byłby uczonym. To jest “pułap bezwzględny”, którego, oczywiście przekroczyć nie można, bo wtedy jeden człowiek musiałby być jednocześnie kilkoma uczonymi naraz."W sumie nakreślony tak scenariusz spełnia się w sposób b. ironiczny, bo - owszem - ludzi z dyplomami przybywa, ale nie tylko to o czym Lem wspomniał -
"Wystarczy przejrzeć zakurzone zwały prac i dysertacji, podjętych dla uzyskania stopnia naukowego w jakimś archiwum uniwersyteckim, by się przekonać, że na ich setki czasem ani jedna nie doprowadziła do choć trochę wartościowego rezultatu.", lecz również poziom wiedzy ogólnej w społeczeństwie spada (przypomina się ta - stanowiąca nieznacznie tylko wyostrzoną karykaturę - korpo-panienka
z ludu z dukajowego "Cruxa"), a i dyplomy czyniące - nominalnie -
uczonymi b. rozmaitą wartość mają (nie rozwijam dalej, bo dostatecznie o zapaści edukacji debatowaliśmy).
Dalej - o prostoliniowym futurologizowaniu (
Cet. szkoda, żeś do lochu zstąpił, miałbyś się do czego odnieść
):
"Tak sądzić może ten, kto przez Przyszłość rozumie tylko spotęgowany Czas Teraźniejszy, kto nie widzi innej możliwości postępu poza ortoewolucyjnym, w przeświadczeniu, że cywilizacja może być albo taka jak nasza, lawinowo rosnąca od trzystu lat — albo żadna."Co warte odnotowania współgra to z lemowską krytyką wizji społecznych SF, które jeśli nie straszą recydywą feudalizmu, czy jeszcze gorszej barbarii, to
elefantiazę kapitalizmu (a więc ów
spotęgowany Czas Teraźniejszy) prezentują. (Inna sprawa, że faktycznie pewne trendy rozwijają się dość linearnie. Co jednak - jak praktyka pokazuje - nie usprawiedliwia zakładania jakichś wszechlinearności.)
Następnie:
"Cywilizację, wyczerpującą własne rezerwy ludzkie w “eksplozji naukowej”, można porównać do gwiazdy, spalającej swą materię w jednym rozbłysku, po czym dochodzi do stanu odmiennej równowagi — albo do procesów, które niejedną może cywilizację kosmiczną doprowadziły do milczenia."O! To jest już gruby kaliber. Zdanie niby twierdzące, a złożone z samych pytań. Znów tu zresztą wracamy do słynnego Silentium i pytań o możliwe cywilizacyjnej ewolucji modele.
Potem mamy dwugłos na tematy
transhuhu..., bo z jednej strony Mistrz tezę Vinge'a o Osobliwości zatapia zanim ta jeszcze sformułowana została (choć sam później podobnym domniemaniem we "Fiasku" się zabawi):
"Tak więc dowód, jakoby przyszłe oblicze cywilizacji miało być zupełnie odmienne od znanego nam, ponieważ wysoko rozwinięty Rozum, przestaje być podobny do własnego stanu początkowego, dowód ten nie został przeprowadzony."Ale zarazem, choć nie wyraża gotowości przyjęcia wizji jego proroków za dogmat, z braku dowodów, zarazem tego
transhuhu... nie odrzuca a priori, pisząc przecież, że w technologicznych poszukiwaniach:
"chodzi /.../ o to, by otworzyć nowy rozdział Technologii — systemów o dowolnie wielkim stopniu komplikacji. Ponieważ sam człowiek, jego ciało i mózg, należą do klasy takich właśnie systemów, nowa Technologia oznaczać będzie całkowitą władzę człowieka nad sobą samym, nad własnym organizmem, co z kolei umożliwi realizację takich odwiecznych marzeń, jak pożądanie nieśmiertelności, a może nawet — odwracania procesów, uważanych obecnie za nieodwracalne"Konkluduje też S.L, że:
"po pierwsze, że cywilizacja winna dysponować znacznymi rezerwami energetycznymi, aby mieć czas dla zdobycia informacji, która umożliwi jej otwarcie wrót nowej energii, i po wtóre, że cywilizacja musi uznać prymat zdobywania tego rodzaju informacji nad wszystkimi innymi. W przeciwnym razie może wyczerpać dostępne jej zasoby energii, zanim nauczy się eksploatowania nowych"Co odsyła nas do bogatej tematyki wieszczonych kryzysów energetycznych, wyczerpywania się kopalin
*, wojen o ropę, źródeł energii zwanych alternatywnymi i konieczności ich poszukiwania, itd.
* Tu pozwolę sobie link dorzucić (choć mam podejrzenie, że ponad potrzebę, że sprawę znacie):
http://www.sitg.pl/przegladgorniczy/pokaz/art-1097a13-pdf.html
A następnie zdaje się ulegać magii snów o zimnej fuzji, sądząc, że jest to obiecujący kierunek:
"“zimnych”, to jest zachodzących w niskich temperaturach, reakcji jądrowych (które, choć na razie nieurzeczywistnialne, może sprowadzą w przyszłości nowy przewrót w energetyce)"Po czym znów przeskakuje do skali makro:
"Każda cywilizacja wytwarza dla siebie sztuczne otoczenie, przekształcając powierzchnię swej planety, jej wnętrze i pobliże kosmiczne. Proces ten nie odcina jej radykalnie od Natury, a tylko ją od niej oddala. Można go jednak tak kontynuować, aby doszło do swoistego “otorbienia” cywilizacji względem całego Kosmosu." Podsuwając nam pod nos w niewielu słowach sporo takich otorbiennych wariantów (od wspominanej już "Klatki orchidei", która stanowi wariant najczarniejszy, do "Nowej kosmogonii", w której Wszechświat cały podzielony zostaje na takie cywilizacyjne torbiele, różne już nawet prawami fizyki).
Dalej mamy rozważania o cywilizacyjnej specjalizacji (co każe wspomnieć z uśmiechem, i zaraz odrzucić jako model zbyt niepoważny, nieprzydatny w naszych rozważaniach, opowiadanie "Specjalista" Sheckley'a):
"Czy nasza cywilizacja, choć jeszcze nie osiągnęła “bariery informacyjnej”, nie wykazuje pewnych hiperspecjalizacyjnych przerostów, i czy jej potencjał militarny nie przypomina potężnych szczęk i pancerzy gadów mezozoicznych, których sprawność w wielu innych zakresach była tak nikła, że przesądziła o ich losie?" Ha, przydałaby się wiedza o tym jak wygląda ewolucja psychozoików na licznych
kamieni kupach, choćby tylko w samym Ramieniu Oriona, by ocenić na ile w istocie odstajemy, jak bardzo z nas Ohydki.
Przy czym - owe zagadnienia specjalizacji omawiając - Lem pisze:
"Po tysiącleciach mogą wyłonić się tak uwarunkowane trzy kierunki cywilizacyjnych specjalizacji: społeczny, biologiczny i kosmiczny."I tu - choć sam jakieś teksty Strugackich o Monokosmach przytaczałem - odczuwam zawód, bo mam wrażenie, że obstawienie tylko trzech, zdających się oczywistymi, a wynikających ze współczesnych nam podziałów, kierunków jest jakieś takie... nielemowskie, naiwne. Że tak to sobie może pisać jakiś trzeciorzędny autor SF, a nie facet, który naiwne antropomorfizacje i uproszczenia spraw trudnych za pomocą "Solaris" chłostał.
Potem wspomniana zostaje
mitologia nauki. I tu znów w liczne by można wpaść dygresje, mieszając z błotem hurraoptymistyczne wizje pierwszych intelektroników czy piewców Świętego Kontaktu (zarówno w wariancie skrajnym, ufologicznym, jak i teoretycznie przytomniejszym - saganowskim). Przyznać bowiem trzeba, że XX wiek wieloma takimi - bazującymi na nadmiarach optymizmu - mitami obrodził.
Od niechcenia wypadnie też zauważyć zdanko:
"Zamiast wymoczków można zastosować na przykład pewne rodzaje koloidów albo przepuszczać prąd elektryczny przez wielofazowe roztwory"Z którego doktor Diagoras się zrodził.
By wreszcie odnotować oczywistość, ale oczywistość istotną i groźną:
"W czasach zamierzchłych każdy człowiek znał zarówno funkcję, jak i strukturę swych narzędzi: młota, strzały, łuku. Postępujący podział pracy redukował tę indywidualną wiedzę, aż w nowożytnym społeczeństwie przemysłowym przebiega wyraźna granica między tymi, którzy urządzenia obsługują (technicy, robotnicy), albo z nich korzystają (człowiek w windzie, przy telewizorze, prowadzący samochód), a tymi, którzy znają ich konstrukcję."U nas akurat zebrała się gromadka ludzi potrafiących zazwyczaj zajrzeć pod obudowę, ale w skali ogólnospołecznej wiadomo, że komputery z
ajfonami (samochody trochę mniej) traktowane są +/- jak przyrządy magika, który sam nie wie jak czaruje, ale wyuczone rytuały mu wychodzą.
Tu - póki co - przerwę, choć mam jeszcze trochę tych wypisków.