Jest też coś takiego, że w czasie wojny niezagospodarowani ludzie, którzy sa utrapieniem czasów pokoju (chuligani stadionowi etc.) nagle okazują się solą ziemi... bohaterami. Więc widocznie jest tak, że z jednej strony się cywilizujemy, a z drugiej gatunkowo kompletnie nie jesteśmy do tego przygotowani. Mamy biologiczne pokłady walki, które niezagospodarowane fermentują. Nie każdy potrafi sobie zapewnić skrajne doznania w pokojowy, niewadzący sposób, więc im bardziej en masse cywilizujemy tym wieksza grupa ludzi walczy o adrenalinę, czasem w sposób niemiły bliźnim.
No i - będę tu konsekwentnie nudził - uważam, że jedyną (w miarę) udana próbą pokojowego rozładowania tych instynktów, był (pociągajacy za sobą ofiary w ludziach zresztą) wyścig kosmiczny doby zimnowojennej (nie wiem, czy to nie właśnie dzięki niemu
* zimna wojna nie stała się gorąca). I dlatego właśnie, moim zdaniem, powinniśmy pchać się na tego Marsa i dalej (a także np. w morskie głębiny), nie dlatego, że jest to owocne naukowo (choć jest), nie dla sportu, a dlatego, że jedyną alternatywą jest, że będziemy się po staremu mordować.
Jeśli część ludzi odczuwa potrzebę podnoszenia sobie poziomu adrenaliny i narażania życia, niechże będzie z tego przynajmniej jakiś pożytek. Inaczej będziemy dalej się zagryzać jak te szczury w (przepełnionej) klatce, i wyliczone przez
dzi atomówki w końcu pójdą w ruch...
**(Teraz ja gadam jak jakiś zbrodzień przy herbacie łatwo szafując cudzym życiem "dla wyższego celu"...)
* i innym "zastępczym" formom wyładowania agresjii - grom wywiadów, Wietnamom i Agfanistanom etc.
** no, chyba, że faktycznie coś a'la betryzacja...