Ale jest chyba jeszcze bardziej fundamentalna kwestia: w pierwszym poście napisałem, że sednem problemu jest znalezienie rozsądnego kompromisu pomiędzy sprzecznymi celami: 1. ograniczeniem liczby ludzi (których jest za dużo, w szczególności w miejscach globu uboższych w zasoby) a 2. jako-takim utrzymaniem systemu emerytalnego (czy też w ogólności: ekonomicznego).
Tylko to dwie skale: światowa i państwowa. I one się nam pomieszały i są poniekąd ekonomicznie sprzeczne. Najłatwiej tę sprzeczność byłoby rozwiązać transferując nie pieniądze - a ludzi. Mrzonki. I pachnie totalitaryzmem globalnym.
W skali lokalnej - wiele państw europejskich ma problem ze starzejącym się społeczeństwem i brakiem rąk do pracy. I ja się skupiłam na tym - gdyż problemy systemów emerytalnych - także ze względu na ich zróżnicowanie, historię - to problemy wewnętrzne państw.
W skali globalnej - ta powinna być realizowana przez organizacje międzynarodowe w porozumieniu z poszczególnymi państwami - występuje ów problem z miejscowym przeludnieniem.
Ponieważ masowe przenoszenie ludzi z jednej kultury do drugiej to absurd - pozostaje polityka demograficzna na szczeblu lokalnym, ale w związku z sytuacją globalną. Trudne.
A sytuacja jest mniej więcej taka:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Lista_pa%C5%84stw_%C5%9Bwiata_wed%C5%82ug_g%C4%99sto%C5%9Bci_zaludnieniaOdejmując tereny nie nadające się do zamieszkania - widać gołym okiem, gdzie problem jest palący - w większości nie ma tragedii. Ziemia jest ciągle zdolna nas pomieścić - oczywiście nie bez końca, więc ta rozsądna polityka demograficzna. Natomiast istotny problem widzę - co niedawno sygnalizowałam w innym wątku - w dystrybucji dóbr, nadprodukcji (prowadzącej do wyrzucania ton produktów, żywności) w jednych miejscach, podczas gdy w innych ludzie głodują. Można to określić jako niegospodarność, rozrzutność - na skalę światową.
Takie historie:
https://finanse.wp.pl/burberry-zniszczy-kolekcje-warte-38-mln-dolarow-6273757927061121a...nie powinny mieć miejsca...a to tylko ubrania (niemniej x surowców i energii do ich wytworzenia została zużyta)...jedzenie, marnowana energia itp...
Nie uważam bowiem - i tutaj pewnie jest zasadnicza różnica pomiędzy mną a np. bezkrytycznymi zwolennikami programów typu 500+ - że "im nas więcej, tym lepiej" (pobrzmiewa gdzieś w tym idiotyczna obecnie ze względu na rozwój techniki myśl nakazująca przeliczać ludność na liczbę możliwych do wystawienia w ew. wojnie "bagnetów").
jasne. Też tak nie uważam. W takim układzie najlepiej byłoby płacić dopiero tak gdzieś od 3 dziecka...cóż emerytury +4 poniekąd taki obłędny pomysł wspierają.
Nie uważam też, że z automatu wszystkie rodziny wielodzietne to patologia (w ogóle wzbraniałbym się przed używaniem w tym kontekście słów w rodzaju "pasożyty").
Ok - przepraszam jeśli moja wypowiedź zabrzmiała jak prztyczek ad personam - to była tylko ogólna uwaga. Natomiast ja się nie wycofuję ze stwierdzenia o pasożytach. Niestety środowiska patologiczne (słowo się nieco ostatnio zużyło) pasożytują na systemie pomocy społecznej i ten model życia przekazują dzieciom. To nie nowe zjawisko - wchodzi w skład procesu dziedziczenia biedy.
Chodzi mi jedynie o to, że polityka demograficzna powinna być pewną wypowiedzianą wprost, długofalową umową społeczną, w której określi się, co jest jej celem (np. liczba ludności X o określonej strukturze wiekowej w takim-a-takim horyzoncie czasowym*), a nie sprowadzać się do "macie tu kasę do ręki i jazda"
Pełna zgoda. W dodatku powinna być elastyczna, tzn. nie można stawiać sytuacji tak: damy wam po 500! po 1000!, damy tym, damy tamtym na zawsze, ale musimy wygrać wybory. Opozycja straszakiem, który je zabierze. Po prostu to nie ma związku z racjonalną polityką demograficzną.
Działania zmniejszające/zwiększające dzietność muszą mieć związek z całokształtem polityki państwa. Czyli to, co napisałeś:
Zmierzam do tego, że to jest megaskomplikowane i wychodząc od prostego z pozoru pytania "500 złotych na dziecko czy nie?" szybko dochodzi się do fundamentalnych pytań o całość systemu.Dziwne pytanie. Ubezpieczenie to ubezpieczenie
Dlaczego dziwne? Prawo do ochrony zdrowia jest prawem konstytucyjnym - szczegóły reguluje ustawa. Ona ustala, że poprzez składkę na ubezpieczenie zdrowotne to prawo jest realizowane.
opieka zdrowotna to nie tylko wizyty i leki, ale też chociażby infrastruktura.
Oczywiście. Ale też źródłem utrzymania służby zdrowia nie są tylko składki...str.4 - z grubsza - struktura finansowania:
http://www.zim.pcz.czest.pl/znwz/files/Finansowanie-ochrony-zdrowia-w-Polsce-w-latach-1999-2015-.pdfA minimalna odpłatność, o której wspomniałem to miał być jedynie bodziec, który zaszyty w systemie mógłby go trochę bardziej racjonalizować (czyli nie chodzimy do lekarza z błahego powodu, bo mamy taką możliwość, nie kupujemy leków, których i tak nie zużyjemy, etc.). Ale nie chciałbym tutaj otwierać nowego wątku pt. służba zdrowia.
Stąd uważam, że w zamian za składkę powinien być jasno określony darmowy koszyk świadczeń przysługujących ubezpieczonemu, a to co poza nim - płatne albo że tak to ujmę; dopłatne (typu lepszy rodzaj plomby, te szczepionki szczepionki itp. ).
Dlatego napisałam o limicie wizyt lekarskich - oczywiście w powiązaniu z leczeniem chorób przewlekłych.
Hipochondria srogo karana;)
Ale jeszcze analogicznie do uwagi powyżej jako kolejny przykład dziwnych (bezmyślnych?) reguł - prywatna opieka zdrowotna. Jeżeli ktoś ma to szczęście, że pracodawca opłaca mu abonament w prywatnej przychodni, to jest to traktowane jako przychód, więc trzeba od niego zapłacić podatek. Czyli znowu - nie dość, że ktoś odciąża publiczny system opieki zdrowotnej, to jeszcze jest za to karany.
Uhm...a wielokrotne płacenie składki zdrowotnej wynikające np. z etatu i działalności gospodarczej albo kilku działalności? Nie idzie za tym lepsza opieka, np. szybszy dostęp do specjalisty...
Ot, solidarność społeczna, w której pracujący jest właściwie niespełna rozumu;)