Breivik w Gdańsku
Żebym nie widział na własne oczy, to bym nie uwierzył. Ale widziałem.
Pod koniec ubiegłego wieku światła Europa zniosła karę śmierci, a mniej światła, czyli Rosja, zawiesiła jej wykonywanie. Odtąd na Starym Kontynencie jedni ludzie mogą zabijać innych ludzi bez strachu o własne życie, a w przodujących europejskich kulturach i dobrobytach również bez obawy o niedogodności dalszego własnego życia.
Wszystkie telewizje świata przypomniały, że równo pięć lat temu pewien biały trzydziestolatek przez kilka godzin chodził sobie po niewielkiej wyspie i strzelał do znajdujących się na niej ludzi. Tak bez pośpiechu zamordował ponad siedemdziesiąt dziewcząt i chłopców, a gdy wreszcie zjawiła się norweska policja i go stanowczo zatrzymała – norweski sąd skazał go na najwyższy wymiar kary, czyli 21 lat za norweskimi kratami.
Wszystkie polskie telewizje pokazały w serwisach informacyjnych, że Andreas Breivik, który na świecie tak kojarzy się z Norwegią jak Lech Wałęsa z Polską (Norway? Yes, Breivik!) jest w norweskim więzieniu traktowany sprzecznie z elementarnymi prawami człowieka. Ma bowiem tylko trzy małe pokoje o powierzchni 10 metrów kwadratowych (każdy!), przy czym jedna taka cela służy mu za sypialnię, druga za siłownię (wszechstronne przyrządy do ćwiczeń), trzeci zaś za living room, czyli jadalnię, gabinet do pracy i ciasną kuchnię razem wzięte. - Panie sędzio, jak żyć? – spytał Breivik norweski sąd, który wstał i uścisnął na przywitanie dłoń mordercy.
Jak pokazały media, nie mały metraż i nie wyposażenie cel są nieludzką torturą dla więźnia. Ma on do dyspozycji dziesiątki stacji radiowych i kanałów telewizyjnych, ma własną lodówkę i pralkę, może korzystać z komputera i konsoli gier, ale „wskazał sądowi, że musi używać plastikowych sztućców, nie dostał termosu, by mieć ciepłą kawę, jest skazany na posiłki odgrzewane z mikrofali, przy czym zdarza się, że dwa dni pod rząd je to samo. - Takie traktowanie jest gorsze niż podtapianie” – przekonywał. Największym problemem jest dla niego brak widzeń i wizyt oraz brak internetu. Oskarżył norweskie państwo o to, że trzymając go przez pięć lat w odosobnieniu, chce go zabić. – „Samotność doprowadziła do tego, że mam problemy ze snem i nie mogę się skoncentrować. Bardziej ludzkie byłoby mnie zastrzelić niż traktować jak zwierzę, tak jak w ostatnich pięciu latach” - skarżył się osadzony...
Tak się składa, że dziś w Gdańsku rozpoczął się proces Marcina Plichty oskarżonego o oszustwo zwane Amber Gold. Jestem w tej sprawie poniekąd specjalistą, ponieważ w różnych miejscach pisałem o niej 11 razy; rozmawiałem także z adwokatem oskarżonego. Przypomnę na wszelki wypadek jeszcze raz (powtórzę), że MP nie jest oskarżony o ludobójstwo, morderstwa, gwałty ani zbrodnie wojenne, tylko o OSZUSTWO. MP też jest człowiekiem i też samotnie siedzi w więzieniu. Tyle, że jego cela ma 2x2x2 metry, a całym jej wyposażeniem jest kibel w kącie. Jak na komuszy areszt wydobywczy przystało, więzień przez cztery lata nie miał prawa do korespondencji i do kontaktów z ludźmi (z wyjątkiem strażników więziennych i mecenasa-obrońcy).
Uważam, że po takich czterech latach żaden człowiek nie może być w pełni władz umysłowych. Na sali sądowej będą kamery i zobaczymy, czy Marcin Plichta po czterech latach spędzonych w takich warunkach jest psychicznie zrównoważony. Ja – dawno bym zwariował.
Stanisław Remuszko