a na aucie traciło się zawsze już przy wyjeździe z salonu - rzecz bez precedensu!
Do lat 90 było odwrotnie
. Człowiek wyjeżdżał z salonu i samochód automatycznie drożał. Ja jeszcze się załapałem - pierwszy nowy samochód z salonu jaki kupiłem w życiu nie był tym samochodem, który chciałem kupić, ale trzeba było brać co dawali, mimo chodów jakie miałem. Gdzieś po roku pojawiła się możliwość zakupu tego właściwego, więc stary sprzedałem. Za cenę nowego takiego z salonu, i to cenę nie z dnia zakupu, tylko za wówczas aktualną, już sporo wyższą
.
No tja...mój pierwszy samochód to był dorosły maluch...więc takich doświadczeń nie mam, ale pamiętam historie o sprowadzanych z Niemiec samochodach, tutaj dojeżdżanych i jeszcze sprzedawanych bez straty - zwłaszcza, że miały wyposażenie niedostępne wtedy w Polsce.
Poza tym mówisz o innym systemie walutowym;)
Teraz jednak jest inna sprawa. Inny rynek. Inna podaż.
I właśnie - podaż nowych się skończyła - ale może to właśnie jest normalniejsza sytuacja, że nowe tak dramatycznie nie tracą na wartości - wtedy starsze, a całkiem sprawne nie zalegają na komisowych placach? I nie musimy nadprodukować?
Pytanie czy auta znowu potanieją jak tych brakujących części naprodukują w nadmiarze? Raczej nie.
Gorzej, że w mieszkaniach i budowlance podobny skok na kasę. A tutaj raczej o nadprodukcji nie ma mowy - przynajmniej w Polsce. I też nikt nie zawróci Wisły kijem...
W każdem - mam obawy, że coś tu się rozpuknie z hukiem. Albo po prostu świat znowu się zmienia - te ostatnie kilkadziesiąt lat charakteryzowało się niezwykłym przyspieszeniem i przyrostami w różnych dziedzinach życia. Szlaban?
