Mozesz tez deklarowac, ze wierzysz w wartosc wiernosci malzenskiej, ale miec 5 kochanek na boku i wtedy czyny mowia wiecej o tym w co faktycznie wierzysz
Nie do końca. Mogę wierzyć, że wierność małżeńska jest dobra, ale dla siebie - z czystego egoizmu - robić wyjątek, albo mieć b. słabą wolę (w potocznym tego słowa znaczeniu), itd.
** Pomijam, że posiadanie żony i tylu kochanek na raz wymaga takiej kondycji, i umiejętności lawirowania, że ociera się jeśli nie o sport ekstremalny, to o masochizm
.
Ja sam zdalem sobie sprawe z prawdziwego wymiaru relacji wiary i dzialan, oraz rozleglych mozliwosci nieswiadomego samooszukiwania sie w tej kwestii zupelnie niedawno. Teraz, po przemysleniu wydaje mi sie to zupelnie oczywiste, ale przz dlugi czas nie bylo.
Nie odmawiam Ci prawa do osobistych odkryć i subiektywnych poruszeń z nimi związanych, ba - nie zaprzeczam, że bywa tak, jak piszesz (prawda i fałsz, także mający charakter samooszustwa), ale - od paru już postów - usiłuję zwrócić Twoją uwagę na inną sytuację - dwie subiektywne - sprzeczne - prawdy, w jednym umyśle koegzystujące. Można przecież być gorącym przeciwnikiem zabijania, a mimo to rozwalić komuś impulsywnie łeb, i potem - w przekonaniu, że zabijanie jest złe obwiesić się z poczucia winy czy zgłosić na policję, ale też - jeśli żyje się w realiach służących bezkarności (jak Dziki Zachód czy I RP z jej niewydolnym systemem prawnym i magnacką samowolą) - powiedzieć sobie
"trudno, stało się", i żyć dalej jak gdyby nigdy nic, wciąż będąc przeciwnikiem zabijania... i być może nadal je okazjonalnie uskuteczniając, gdy emocje poniosą. Albo być antyfaszystą czy antykomunistą, względnie marksistą-nie-stalinistą (i brzydzić się zbrodniami Hitlera czy Stalina), a mimo to robić karierę w III Rzeszy czy ZSRR lat '30-'50, w nadziei, że zdobędzie się pozycję i kwalifikacje pozwalające budować kiedyś rzeczywistość lepszą, niż krwawe aberracje, w których się tkwi, i mieć kolegów z SS-Totenkopf czy NKWD, których się szczerze lubi, gardząc jednocześnie ich zbrodniami (czego nie mówi się im prywatnie nawet nie ze strachu, że doniosą, a z poczucia koleżeństwa właśnie), ba, nawet nie wykręcać się od biernego pomocnictwa w ich morderczej robocie (bo
"trudno, taki duch czasu" i
"i tak wszyscy wokół to robią") wciąż uważając to za zło, i kompletnie platonicznie współczując ofiarom. (Zanim powiesz, że zabawiam się przekombinowanymi abstrakcjami wspomnij choćby Berię z Chruszczowem - gorliwych stalinowców, i potem równie gorliwych destalinizatorów.)
Zasadniczo u niego, jak i innych akceptuje (przynajmniej do pewnych granic sie staram, wiedzac ze sam nie jestem nadzwyczajny ) dzialanie sprzecznych programow, jak sam to okresliles.
A mimo tego dostrzegania komplikacji już w indywidualnych ludzkich psychikach wierzysz w istnienie prostych recept i odpowiedzi...
Woluntarysta? Nie wydaje mnie sie Chyba, ze miales na mysli to ze cenie wolna wole w sensie wolnosci osobistej?
Miałem na myśli, że nie dość, że wydajesz się wierzyć w istnienie wolnej woli, to jeszcze zdajesz się zakładać istotny wpływ jednostkowej woli na kształt świata.
Skutki zarcia syntetycznego miesa moga wyjsc po wielu latach, wiec ja podziekuje i bede sie trzymal tego, co natura stworzyla przez mld lat.
A ja znów będę wolał nie mieć niekoniecznej krwi na rękach, zamiast bać się, że może kiedyś coś tam (choć pewnie nic nigdy
). Tym bardziej, że będąc śmiertelni i tak niewiele tracimy - co - tak naprawdę - znaczy rok czy dzisięć w tę czy we w tę. Co innego gdyby wieczność była stawką.
A naturze ufam jeszcze mniej niż ludziom, w końcu wynalazła też śmierć, choroby, klęski żywiołowe, itd.
Jestem pewien, ze kiedys wynajda na to szczepionke i zostaniesz uleczony Sorry, nie moglem sie oprzec
Żarty żartami, ale nie zaprzeczysz, że tanie klonowane mięso (plus ew. surowe kary za jedzenie innego) skuteczniej zmienią nawyki żywieniowe szerokich grup społecznych, niż czyjekolwiek wołanie na puszczy (czy też puszczanie się na wole
).
Osobiscie najbardziej imponuja mi ludzie, ktorzy dzialaja altruistycznie. Wladza, intelekt, bogactwo, slawa... zadna z tych rzeczy nie robi na mnie wrazenia i nie cenie ich w ludziach. Natomiast silny charakter w polaczeniu z altruizmem wzbudza moj podziw. Rozmawialem np. z wolentariuszka z hospicjum, zwykla na oko kobieta i nie moglem wyjsc z podziwu nad jej wielkoscia.
Mnie imponują różne rzeczy, w tym wiele z tego, co wymieniłeś. Choć przypomina to w moim wypadku podziwianie np. gór, bo... nie wierzę w wolną wolę.
Z ogolnej sytuacji sie wziely. Ogromna wiekszosc ludzi zyla w nedzy, cierpieniu i morderczej pracy, bez podzialu na plec i wiek.
Tak, jednak pomijasz ten czynnik, że - w efekcie owej sytuacji - nieszczególnie przywiązywano się do małych dzieci (Kochanowski robił za wyjątek) mając świadomość, że niekoniecznie dożyją dorosłości (a raczej: większe szanse, że umrą, niż, że jej doczekają), które to nastawienie miało praktyczne skutki...
** Kłania się choćby sławetna odpowiedź, której - wedle Machiavellego - Caterina Sforza miała udzielić Cesaremu Borgii.
Mozesz to rozwinac i uprecyzyjnic? Wydaje mi sie, ze sie mylisz zasadniczo. Co to znaczy, ze zrodzily sie z przypadku?
Ano to, że i Wszechświat zapewne powstał przez przypadek, i zestaw jego praw, w którym chcesz widzieć źródło ładu jest przypadkowy (jeden z wielu dających się pomyśleć, i być może istniejących w Multiversum).
Boga niet, etc, a potem masowe mordy i gulagi
Argumentum ad Hitleri (et Stalini), z sugestią, że wiara religijna wyklucza mordowanie (co jest bzdurą, bo w imię tej wiary mordowano również). Za to nie uwzględniasz faktu, że podstawowym źródłem moralności jest jednak indywidualne, b. subiektywne przekonanie -
"ja uważam, że moralne jest to i to..." (choćby służenie bóstwu w które wierzę, czy uznawanie, że etyka szukająca zakorzenienia w ewolucji jest właściwa i podążanie za nią), i tak naprawdę nie ma nic więcej.
(Skądinąd: można =/= trzeba
*.)
* Przy czym sądzę, że dla większości jednostek naszego gatunku da się jednak pomyśleć okoliczności, w których dałyby swojemu ojcu
w mordę jakkolwiek gryzłoby się to z ich wyobrażeniami nt. tego, jak należy traktować rodziców...
Czytalem jakies inne badania, chyba nowsze, ktore twierdzily ze jednak ma sny.
Zaraz: w jaki sposób chcesz obiektywnie stwierdzić, że ktoś ma sny, bo to ciekawe...
I nie powołuj się po raz kolejny na coś gdzieś wyczytanego, tylko w końcu konkretem rzuć...
Bo niektore rzeczy sa oczywiste per se
IMHO nic takie nie jest (łącznie z kwestią rzeczywistości/istnienia nas i/lub Wszechświata), a przyjmowanie czegoś za oczywiste jest uchylaniem się od umysłowego wysiłku (podczas gdy zadawanie pytań - o co tylko się da - jest wstępem do filozofii, i - co ważniejsze - do myślenia naukowego). Postmodernizm natomiast - zwł. w znaczeniu, które masz na myśli - nie ma tu nic do rzeczy, bo on potrafi tylko dekonstruować, nie zaś stawiać pytania i szukać odpowiedzi.
ps. Czy nie gubimy w tym wszystkim tematu, tj. zwierzaków spoza gatunku homo s.?