Streszczając: wg Stoczkowskiego Eliade również był wyznawcą idei (wierzeń?) ezoterycznych, co przebija z jego pism. Co gorsza - też stosował metodę "najpierw wiara, potem wspierające je fakty". Religioznawstwo porównawcze, którym się parał, w dużej mierze było dążeniem do pokazania, że za wszystkimi rodzajami religii leży jedna "pierwotna i autentyczna" przedwieczna wiara, stara się punktować podobieństwa, a zamazywać różnice. Eliade w pracach naukowych nie powoływał się na pisma ezoteryczne (nie chciał się może z nimi afiszować), ale jeżeli ktoś je zna, to łatwo zauważy wpływy poszczególnych autorów. Pod koniec życia wspominał także, że ezoteryka zafascynowała go we wczesnej młodości i pozostał jej wierny.
Tyle Stoczkowski, nie jestem w stanie ocenić, czy ma racje - Eliade'go czytałam zbyt mało.
No ja też niewiele znam, w zasadzie tylko 3 pozycje:
"Dziennik indyjski" - Jego zapiski z czasów, gdy był studentem w Indiach - ciekawe jako dziennik, ale w ogóle poza ww. tematyką.
"Sacrum i profanum" - To jedyne dzieło naukowe, które czytałem. Pewnie ma rację Stoczkowski wytykając błędy metodologiczne, ale też należy pamiętać o tym, że robi to dzisiaj, natomiast Eliade działał w czasach, gdy religioznawstwo jako odrębna, dojrzała i w pełni ukształtowana dziedzina nie istniało. Mnie w jakimś stopniu podoba się jego podejście traktujące człowieka jako istotę JEDNAK religijną, gdzie w wielu - wydawać by się mogło zupełnie świeckich - zachowaniach można doszukać się reminiscencji pewnych zachowań rytualnych. Np. tak jak kiedyś plemię przybywające na nowe, nieznane terytorium w celu założenia wioski najpierw wbijało obrzędowy pal na środku placu w celu obłaskawienia bogów, tak dzisiaj mamy tzw. "parapetówki" urządzane przez osoby, które odebrały nowe mieszkanie (przypuszczam, że niejeden japi poczułby się urażony takim porównaniem ;) ). Inny przykład to rytuał inicjacji, wejścia w wiek dorosły obecny nadal wśród niektórych plemion (celowo nie piszę: prymitywnych) - w społeczeństwach postindustrialnych mamy analogiczne zachowania, jak np. osiemnastki, studniówki, czy inne konkretniej nienazwane imprezy, którymi staramy się uczcić pewne ważne dla nas okazje, etapy życiowe. Oczywiście, w takim podejściu istnieje zagrożenie skrajnością, w myśl której będzie się starało bez mała każdy fakt w ten sposób wytłumaczyć, ale jest to akurat cecha współdzielona z wieloma innymi naukami. Sformułowałbym to może inaczej: tak jak dane zachowanie (trzymając się przykładu: organizacja imprezy okolicznościowej) można tłumaczyć na gruncie socjologicznym, psychologicznym, ekonomicznym, etc., tak też można dopatrzyć się i motywów "jakoś tam" religijnych (nawet niekoniecznie przez głównych aktorów uświadamianych) - także dlatego, że rzadko się zdarza, by kierował nami jeden, wyizolowany motyw, za każdą decyzją stoi raczej zawsze splot różnych przesłanek, w tej liczbie religijnych, rytualnych czy tradycyjnych.
Oraz "The Forbidden Forest" - dość monumentalna powieść, niestety chyba nie tłumaczona na język polski. A szkoda, bo został w niej zastosowany dość ciekawy zabieg formalny, który wydaje mi się wart omówienia. Mianowicie, ta powieść jest napisana trochę na kształt tzw. powieści szkatułkowej (mamy narrację, w której bohater zaczyna snuć własną opowieść, w której postaci z kolei zaczynają własną, i tak dalej), tyle że u Eliade jest to raczej zawsze podróż "w umyśle" danego bohatera. Tzn. jest tak, że przez parę stron toczy się akcja, po czym nagle jedna z osób przypomina sobie jakieś zdarzenia albo przywołuje wspomnienia, albo też mówi coś o swoich planach, co zaraz zostaje opisane (w książce oddane jest to układem tekstu - każde kolejne "zagnieżdżenie" historii jest kolejnym wcięciem akapitów). Przyznam, że nie ułatwia to lektury, a zważywszy na wielość bohaterów wprowadzonych już na samym początku powieści i język obcy, w którym dane mi było czytać, są to też powody, dla których nie jestem w stanie dokładnie odtworzyć treści - ale mniejsza o treść! Otóż to, co mi się wydaje nad wyraz istotne w tym wypadku, to fakt, że tym zabiegiem Eliade oddał to, jak faktycznie żyjemy "w czasie" - mianowicie rzadko kiedy jesteśmy "tu i teraz" (żadna tam siódma woda po "carpe diem", jakby deklarowali domorośli filozofowie wychowani na MTV... ;) ). Raczej co i rusz umysł cofa się, coś sobie przypomina lub wybiega wprzód, coś planuje, analizuje przeszłe przyczyny i przyszłe skutki, etc. Nasza (nie)obecność w teraźniejszości często przypomina nieustające "wypadanie z czasu" a la Bill Pilgrim z "Rzeźni nr 5", niż świadome i pełne przeżywanie każdej chwili. Choć może to tylko moje postrzeganie... ;)
Właśnie, może to jest okazja, by zadać pytanie: jak w ogóle postrzegacie Czas?