Rozumiesz brzytwę zupełnie inaczej, niż Wittgenstein w cytacie wyżej, a może nawet temu logicznemu jej rozumieniu na przekór wystawiasz jakieś statystyczne i mgliste (prostsze ponad skomplikowane). Ale mniejsza...
Napiszę jeszcze tak (właściwie już napisałem i miałem edytować posta, ale pojawiła się Twoja wypowiedź
):
Można powiedzieć, że jeśli od odpowiedzi na pytanie "czy jest coś poza mną?" nie uzależniamy własnej postawy względem świata (jako rzeczywistości czy ułudy), a tak zdaje się sprawę traktować Maziek, wówczas rozważanie problemu jest ledwie intelektualną igraszką, a zostawienie sprawy nierozstrzygniętej ("nie wiemy i nie będziemy wiedzieć"; "nie da się odrzucić takiej możliwości") jest rezygnacją z zabawy, dla której jedynie warto było pseudo-problem postawić.
Istnienie świata nie jest kwestią wiedzy, a jeśli nie szukamy praktycznych konsekwencji możliwej w tej kwestii odpowiedzi, to nie ma odpowiedzi, bo pytanie nie istnieje- jest jego iluzja (a tak!). Mogę mówić, odnosząc się do czegoś: "nie wiem, czy to jest dobre, czy złe", mając na względzie swoją możliwą pozytywną bądź negatywną postawę względem tego, w zależności od potencjalnych argumentów za takim bądź innym rozstrzygnięciem etycznym. Mogę przyjąć agnostyczną postawę względem wielkości zapasu kawy w swojej kuchni, uzależniając kształt listy zakupów od odpowiedzi na pytanie o to, ile jeszcze kawy mam, przeto wcześniej niż po dokonaniu sprawdzenia tego stanu nie domykając owej listy. Mogę wreszcie powiedzieć: nie wiem, czy życie pozaziemskie jest obecne w Układzie Słonecznym (a jeśli jest, to gdzie? jakiego rodzaju?) i nie mam na razie możliwości odpowiedzi na tę kwestię, jednak odpowiedź tę uznaję za zasadniczo możliwą i przyjmuję, że może mieć ona doniosłe konsekwencje.
Powiedzieć "nie wiem, czy istnieje świat zewnętrzny, dowiedzieć się z zasady nie mogę, ale to nie ma praktycznego znaczenia" to jak powiedzieć: nie wiem, jak potoczył się los bohaterów po zakończeniu fikcyjnej opowieści, nie można tego w żaden sposób poznać, ale to przecież fikcja, więc to bez znaczenia.
Można się bawić w kreowanie dalszego losu, w fan fiction, ale przyjąć postawę agnostyczną względem tego pseudo-problemu można tylko w przypadku niezrozumienia, że problemu nie ma, a jest tylko bierne podążanie za opowieścią lub biegiem zdań budowanych podług powierzchownej gramatyki języka. Książka jednak ma okładki i odruch przewracania stron w pewnym momencie trafia na opór (albo raczej nieznośny luz
), a z językiem jest ten problem, o którym Lem pisał (nawiązując do Wittgensteina zresztą):
"Albowiem potąd myślicie, pokąd myśl waszą dopuszcza narząd myślenia waszego. Ogranicza ją wedle tego, jak zeskładał się — albo został poskładany. Gdyby ten, kto myśli, mógł wyczuć ów horyzont, więc swój zasięg myślowy tak, jak wyczuwa graniczny zasięg ciała, nic takiego, jak antynomie rozumu powstać by nie mogło. A czymże są właściwie te antynomie rozumu? Są one niezdolnością rozróżniania pomiędzy wkroczeniem w rzecz i wkroczeniem w iluzję. Sprawia te antynomie język, ponieważ będąc narzędziem przydatnym, jest jednocześnie samozatrzaskującym się instrumentem — przy czym instrumentem zdradzieckim, ponieważ nie powiadamia o tym, kiedy sam się sobie matnią staje. Nie poznać tego po nim! Toteż apelujecie od języka do doświadczenia, i wchodzicie w dobrze znane biedne koła; albowiem zaczyna się znajome filozofii — wylewanie dziecka z kąpielą. Myśl bowiem doprawdy może wykraczać poza doświadczenie, ale w takim szybowaniu natrafia na swój horyzont i zwija się w nim — nie wiedząc wcale, że tak się staje!"
ps.
Przepraszam za wielokrotną edycję powyższego. Już skończyłem (mam przynajmniej taką nadzieję).
pps.
Wczoraj miałem ubaw podczas lektury "Wizji lokalnej", szczególnie z tego zdania: "Nie można udowodnić, że świat przestaje istnieć, gdy nie ma nikogo, bo żeby udowodnić, że go nie ma, trzeba pójść i zobaczyć, a wtedy oczywiście jest jak wół."
ppps.
Z wypowiedzi "niesolipsysty" wynika np., że możesz iść do zoo bez obawy (edit: raczej: nie wynika, że powinieneś się bać), że staniesz się lwim obiadem, kiedy "niesolipsysta" powiada, że w Chorzowie jest zoo, w zoo jest klatka, a w klatce zamknięty lew.
Kiedy solipsysta oponuje, że tego nie ma, bo wszystko jest tylko ułudą, nie wiadomo co z tym zrobić, szczególnie, że w takim wypadku sami nie istniejemy. Hmmm...
"Niesolipsysta" nie musi twierdzić wcale, że świat istnieje. Wystarczy, że nie twierdzi, że wszystko jest iluzją. Wystawiam siebie za przykład takowego. ;]