Majówka umysłowa czyli inny światJak powszechnie wiadomo, jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Przynajmniej tak mówią w Centrum, gdzie oczy obserwatorów są stale wycelowane w Sejm, Kancelarię Premiera i Pałac Prezydencki. Ja jednak na cztery dni porzuciłem rodzinne Mazowsze, by – z narażeniem życia i zdrowia – pozażywać ruchu na bezdrożach (brak dróg!) oraz na wertepach, wybojach i koleinach (polskie drogi!) mazurskich powiatów działdowskiego, nidzickiego i szczycieńskiego. Okazało się, że z perspektywy regionu rzecz wygląda, ujmijmy to, jakby inaczej.
Przede wszystkim:
Centrum mało kogo obchodzi. Owszem, rdzenni tubylcy nagabywani przeze mnie o premiera najczęściej wypowiadali słowo „Tusk”, lecz zdarzało się też „Kaczyński”, a nawet „Wałęsa”. Gdy zaś w siołach i przysiółkach pytałem, na kogo zamierzają głosować w najbliższych wyborach – nie wymieniano żadnych porządnych ogólnopolskich ugrupowań, tylko jakieś pojedyncze konkretne osoby kompletnie mi nieznane, lecz za to doskonale identyfikowane przez mieszkańców Kozłowa, Sławki Wielkiej, Narajt czy innych Dźwierzutów.
Przy bliższym badaniu wyszło na jaw, że tutejszy ciemny lud gminno-wiejski nie głosuje według światłej ordynacji proporcjonalnej, tylko archaicznej ordynacji większościowej (jednomandatowe okręgi wyborcze). - To wy w Warszawie nie możecie wybrać sobie kogo chcecie??? - dziwili się włościanie z Rekownicy nad rzeką Omulwią, którzy w ten spersonalizowany sposób dopiero co (środek kadencji) demokratycznie obrali nowego sołtysa, pana Stanisława Kaczmarczyka (patrz:
http://szuc.pl/index.php/component/content/article/328-rekownica-nowy-sotys-prowadzi-stron-internetow-wsi.html oraz
http://rekownica.bloa.pl/)…
Zmienia się też sama
materia interioru. W towarzystwie innej pani sołtys, Anny Gołębczyk z Wietrzychowa, zwiedziłem nowowybudowaną wielofunkcyjną wiejską świetlicę, która z zewnątrz i z wewnątrz wygląda jak, powiedzmy, jedna ze skromniejszych rezydencji w Beverly Hills (widziałem je na własne oczy, choć w kinie). Do Wietrzychowa,
notabene, dojechaliśmy z Kasią składakami ścieżką rowerową z kostki Bauma – takusieńką jak ta wzdłuż stołecznego Traktu Królewskiego, tyle że bez ulicznego zgiełku i smrodu spalin, w słońcu i wietrze, wśród pól
malowanych zbożem rozmaitem oraz łanów
świerzopu, gryki i dzięcieliny. Parę kilometrów dalej, jakby na przekór popegeerowskim slumsom wsi Napiwoda, stanął na ich tle czarodziejski Dom Pomocy Społecznej dla Osób Niepełnosprawnych Intelektualnie – budowla z samych okien i białego plastyku. A spacerując nad jeziorem Zręczno spotkaliśmy młodego kasztelana nidzickiego (pan Dariusz Szypulski), który, mimo Trzeciomajowego Święta, sprawdzał po gospodarsku, czy stonka z miejscowości na literę „
W” nie rozjeżdża okolicznej leśnej głuszy swoimi wypasionymi brykami…
Dzień później przejrzałem przy śniadaniu kwartalnik „Brama Mazurskiej Krainy” wydawany przez tajemniczą Lokalną Grupę Działania (wpisz w gugle: Krzysztof Margol). Bezpłatny tuzin stron formatu A-4,
ani jednej reklamy, pełno zdjęć, relacji, opisów, komunikatów, ogłoszeń, planów i harmonogramów.
Wyłącznie sprawy lokalne. Daty, godziny, nazwiska, fakty. W trzynastu gminach do wyboru do koloru sto dwadzieścia dwa (jeśli dobrze porachowałem) rozmaite przedsięwzięcia: imprezy, zawody, szkolenia, konkursy, mecze, wystawy, targi i festyny. Edukacja. Ekonomia. Finanse. Kultura. Sport. Zdrowie.
Ani słowa o polityce!!! Była akurat sobota czwarty maja i na ten dzień szczególnie polecano wieś Kamionkę. Pojechaliśmy tam Kasi furką (Felka-piętnastolatka) i obejrzeliśmy uroczyste otwarcie młodzieżowego Domu Pracy Twórczej “Niezapominajka”, spenetrowaliśmy niezwykły Jarmark Ogrodniczy z dziewięcioma warsztatami dla różnych grup wiekowych, a wieczorem w Jarzębinowym Amfiteatrze sławna pani Magda Umer z towarzyszeniem miejscowych artystów (Chojnacki, Kaszubski, "Kreolia") dała koncert „Pamiętajmy o ogrodach” z cudownymi tekstami/muzykami Osieckiej, Kofty i Pietrzaka…
Oszołomiony tym wszystkim (oraz nadmiarową dawką czystego tlenu), zajrzałem jeszcze do miejscowości Wielbark, gdzie szwedzka IKEA wybudowała niedawno supernowoczesny, bodaj największy w Polsce tartak zatrudniający dwustu ludzi przez 24 godziny na dobę (wyzysk człowieka przez człowieka). Szef tej firmy uprzejmie zaprosił nas potem na obiad do swego prywatnego domu w lesie (świeża konstrukcja ze szkła i drewna), lecz gdy poprosiłem o włączenie na chwilę telewizora, aby po trzech dniach informacyjnej suszy zobaczyć chociaż zajawy popołudniowych wiadomości - gospodarz z pewnym zakłopotaniem rzekł:
- Nie mamy telewizora. Zatkało mnie i spytałem:
- Jak żyć bez telewizora? Trzydziestoletni dyrektor wielbarskiego tartaku [kochający mąż i ojciec, piątkowy absolwent leśnictwa (SGGW), władający językami i często podróżujący po Europie] odpowiedział:
- A na co mi on?Na szczęście za godzinę odjeżdżał mój autobus do Warszawy.
VOSMhttp://www.remuszko.pl/blog.php/?p=2813