Sweet.
Niechże przemówi, ten, jak go nazywasz, Mistrz.
Gdyby "Solaris" miała dotyczyć uczuć miłosnych między mężczyzną i kobietą, wszystko jedno, w Kosmosie czy na Ziemi, nie nosiłaby tytułu takiego, jaki nosi!
W moim przeświadczeniu i podług mojej wiedzy książka nie jest jednak poświęcona erotycznym problemom ludzi w przestrzeni pozaziemskiej...
Soderbergh, jako reżyser i scenarzysta, pozostawił tę oprawę fabularną, wyciął jednak podobno z książki wszystko to, co dotyczy wizji planety Solaris, wizji, która była dla mnie bardzo istotna.
... za stroną macierzystą,
www.lem.pl.
I jeszcze dwie sprawy.
- Po pierwsze, widział kolega w ogóle Tarkowskiego do końca?
-Po drugie: owszem, jeśli sobie kolega życzy, to mogę przyjąć, iż mozna doceniać filmy jako dzieła samodzielne, abstrahując od ich książkowych korzeni. Trudno jednakże spodziewać się takiego podejścia po fanach Lema, jakimi tu obecni niewątpliwie są.
Oczywiście, że film Soderbergha jako taki jest świetny, odstawia o czternaście długości trzy tony amerykańskiej kichy i tak na dobrą sprawę to cud, że amerykanin nakręcił taki film... zresztą jak napisał jeden z piszących na forum anglojęzycznym, amerykanin, oglądając ten film z dziewczyną w kinie w Ameryce doznali wielkiego szoku, spodziewali się bowiem kolejnej sieczki w a'la ,,Rumcajs w Kosmosie'' (vide ,,Żołnierze Kosmosu", ,,Lost in Space'', etc.) a otrzymali coś, co skłoniło ich do refleksji i nie pozostawiło obojętnym.
Zatem w kinie holywoodzkim, jest to chlubny rodzynek.
Z drugiej strony film Tarkovskiego był z założenia filmem o obliczu intelektualistycznym. Tak się po prostu kręci w Europie, im bardziej na wschód od USA tym bardziej... bo tym mniej pieniędzy ludzie mają na FX. Gdyby coś takiego jak ,,Solaris'' Tarkovskiego weszło do kin w USA, byłaby to porażka bez precedensu...
Sam Soderbergh widzi film, który stworzył, następująco:
Ciekawe jest w tym to, że to nie klasyczny film science fiction, ale psychodrama, która akurat rozgrywa się w kosmosie - to właśnie do mnie przemawia. Interesuję się science fiction, ale tylko na płaszczyźnie samej koncepcji.
,,Tylko na płaszczyźnie samej koncepcji'' oznacza w moim mniemaniu to, że reżyserowi chodziło o stworzenie filmu z danym ładunkiem ,,psychodramy'', zaś umiejscowienie go w kosmosie było (jedynie) ,,okolicznością''.
Tak to bowiem właśnie jest. Spójrzmy prawdzie w oczy. Gdyby w filmie Soderbergha za oknami statku nie znajdowała się Solaris, a jakaś wybudowana na Tajwanie maszynka do produkowania sztucznych ludzi, sam zaś statek zastąpilibyśmy hotelem ulokowanym malowniczo na atolu Mururoa, zostawiając w hotelu tylko trzech mieszkańców i ich ,,gości'', to Soderbergh nic by na tym nie stracił.
Musiałby po prostu do muzyki dołączyć nieco hawajskich motywów.