Ta różnica pomiędzy 10 lat temu a teraz głównie polega na anonimowości. Kiedyś, żeby zrobić komuś krzywdę, trzeba sie było pokazać. Dziś można to zrobić anonimowo. To ośmiela tchórzy. Wtedy też byli, tylko sie bali.
To ja swoim zwyczajem zrobię wtręt z historii SF - robienie krzywdy na odległość może nie skończyć się na robieniu paskudztw przez internet i - na drugim końcu tej skali - wysyłaniu rakiet międykontynentalnych. Są tacy co wieszczą całkowitą dehumanizację pola walki - w wersji fantastycznonaukowej mamy to w tonie serio w "Wiecznym pokoju" Haldemana, zaś w tonie
buffo - oczywiście - w pierwszej części nowych "Gwiezdnych Wojen" (i ci zielonoskórzy gentlemani, co armią robotów się posłużyli, w istocie nie wyglądali na bohaterów).
(Oczywiście i Haldeman, i Lucas nie są tu prorokami - nawiazują do całkiem poważnych teoretycznych rozważań jakie snuto na ten temat już wcześniej.)