2
« dnia: Stycznia 31, 2011, 11:18:12 pm »
Książki Stanisława Lema można, w przybliżeniu, podzielić na dwie grupy: utrzymane w konwencji "na serio" (m.in. Solaris, Niezwyciężony) i te bardziej humorystyczne (Cyberiada, Wizja lokalna), które przy tym zdecydowanie nie są niepoważnymi. Dzienniki Gwiazdowe wpasowują się do tej drugiej kategorii.
Część pierwsza, "Z dzienników gwiazdowych Ijona Tichego" zawiera zapis niezwykłych kosmicznych podróży tytułowego bohatera. Tętniący życiem Kosmos, który przemierza, to specyficzne miejsce. Podróż od jednej zamieszkanej planety do drugiej nie stanowi większego problemu dla posiadacza rakiety. Jej przebieg znacząco odbiega od podróży, jakie można spotkać w klasycznych powieściach SF. Zamoczony kombinezon można wystawić do wysuszenia za drzwi pędzącej rakiety, a zepsutą wołowinę wyrzucić za burtę. By potem, dla rozrywki, liczyć okres jej obiegu - prawa fizyki pozostają podległe fabule.
Fabule, która opiera się głównie na spotkaniach Tichego ze wspomnianymi cywilizacjami. Bariery językowe nie istnieją, za to kulturalne i biologiczne - owszem. Główny bohater regularnie pakuje się więc w kłopoty, a przynajmniej znajduje się w centrum kosmicznego zamieszania. Częściowo jest to wina jego charakteru. Tichy jest patologicznym egoistą, który dla swojego własnego interesu potrafi poświęcić swój własny interes, jest też cholerykiem, niebywałym zarozumialcem, ma chorobliwie wybujałe ambicje, skłonność do nadużywania stanowiska, pieniactwa, awanturnictwa itd. - a jednocześnie nie sposób go nie polubić. (...) W wiele awantur i tarapatów pakuje się z motywów takich jak "nie zobaczą tu trwogi Ziemianina" albo "Jakoś niehonorowo było odmówić". (W. Orliński, "Co to są sepulki? Wszystko o Lemie") Kreacja bohatera jest z pewnością jednym z mocnych punktów książki.
Tichemu przychodzi między innymi zmierzyć się z wirami czasoprzestrzennymi, opłatami celnymi, zbuntowanym Kalkulatorem, teologią, polityką czy też testować maszynę do zaginania czasu (zbudowaną na bazie piecyka). Wszystko to w otoczeniu humoru, sytuacyjnego, słownego, a czasem absurdalnego, który niestety nie każdemu przypadnie do gustu. Ale za żartami kryje się całkiem poważna treść. Dla przykładu, podróż ósma (numeracja jest chronologiczna, ale większość numerów jest niewykorzystana - apokryficzna przedmowa opisuje "Dzienniki" jako wyjątek z osiemdziesięciosiedmiotomowej kolekcji) stanowi dość brutalne rozliczenie z cywilizacją ziemską, dwunasta to ewolucja społeczeństw w pigułce, trzynasta - satyra na totalitaryzm. Osiemnasta z kolei przedstawia ciekawe wyjaśnienie zagadki powstania Wszechświata.
Podróż dwudziesta pierwsza zasługuje na odrębną uwagę. Tichy zaszywa się w klasztorze ojców destrukcjanów, gdzie poznaje wyznawaną przez nich religię. Zagłębia się w liczne księgi, opisujące ewolucję teologii i upadek kolejnych dogmatów pod wpływem przemian naukowych, technologicznych a nawet biologicznych. Niełatwo byłoby znaleźć drugi tak dokładny opis religii (tak różnej od ziemskich) stworzonej na potrzeby powieści. Tutaj robi się już niemal całkiem poważnie, choć trudno się miejscami nie uśmiechnąć. Kolejna podróż opowiada, między innymi, o ewangelizacji Kosmosu. Pytanie o życie we Wszechświecie i jego związek z istnieniem Boga tutaj zostaje potraktowane w typowy dla Lema sposób (Pięciorniakowie, mieszkańcy gorącej Antyleny, którzy marzną już przy 600 stopniach Celsjusza, słyszeć nawet nie chcą o Raju, za to opisy Piekła budzą w nich żywe zainteresowanie, a to dla korzystnych warunków (smoła wrząca, płomienie), jakie tam panują).
Akcja części drugiej, "Ze wspomnień Ijona Tichego", osadzona jest na Ziemi. Składa się z krótkich historii o spotkaniach Tichego z szalonymi wynalazcami. Kreacje wynalazców zasługują na najwyższe uznanie, a ich dzieła są co najmniej niezwykłe. Podróże doczekały się już ekranizacji (niskobudżetowy serial niemieckiej telewizji ZDF), natomiast "Ze wspomnień..." wydaje mi się świetnym materiałem dla (siłą rzeczy opartego głównie na dialogach) Teatru Telewizji lub - by być bardziej realistycznym - etiudy jakiegoś ambitnego absolwenta szkoły filmowej. Ostatnia historia, zatytułowana "Tragedia pralnicza", to humorystyczne przedstawienie buntu AI (pod postacią, jak można się domyśleć z tytułu, pralek) i skutku w postaci przyznania sztucznej inteligencji praw.
Podsumowując, "Dzienniki Gwiazdowe" są z pewnością godne polecenia. Trzeba jednak przyznać, że w swojej oryginalności nie przypadną do gustu każdemu. Ogromna wyobraźnia Autora, wielka dawka humoru, różnorodność i głębia tematów, połączenie groteski z powagą, fascynujące postaci sprawiają, że - moim zdaniem - mogą śmiało pretendować do miana najlepszej książki Lema.
Warto też dodać, że wydawnicza historia "Dzienników Gwiazdowych" jest złożona. Z kolejnymi wydaniami pojawiały się i znikały pojedyncze opowiadania. Wśród nich między innymi "Profesor A. Dońda" czy "Ratujmy kosmos". Pierwsze opowiadania o Tichym pojawiły się w zbiorze opowiadań Sezam. Część opowiadań wydano też pod tytułem "Księga robotów" (brak związku z "Bajkami robotów"). Opis wszystkich zawirowań wydawniczych wykracza poza ramy tej recenzji.