Ups, ups.... chyba na którymś okrążeniu zgubiłaś conajmniej kilku słynnych amerykańskich pisarzy SF. Zdaje się, że na dłuższym wirażu wyskoczył Issac Asimov, Robert Heinlein, Philip K. Dick.... ooo widzę Johna W. Campbella .... gdzieś się poturlał po poboczu...
Pan Bradbury wypadł już wcześniej...
i tak pewnie możnaby długo wymieniać... również filmy oparte na ich powieściach (niektóre zaliczane już dzisiaj do arcydzieł kinematografii).
PS.
O kurczę.... na kolejenym wirażu wołają William Gibson (twórca cyberpunku) i Pan Frank Herbert...
Wiedziałam, że nasze gusta są rozbieżne. I nic na to nie poradzę.
Zrozum, że ja tu mówię o SF na tle CAŁEJ literatury. Literatury jako sztuki, a nie jako przemysłu rozrywkowego. Zrób takie doświadczenie myślowe i porównaj Asimova z Dostojewskim... Różnica pomiędzy ich książkami nie polega wyłącznie na odmienności scenerii.
O, może zróbmy taką prowizoryczną skalę:
Dostojewski - I liga
Sienkiewicz - II liga ("Sienkiewicz jest pierwszorzędnym pisarzem drugorzędnym" - T. Boy-Żeleński)
Trochę zgrubna ta skala, ale niech będzie na początek.
Dla mnie:
Większość powieści Lema lokuje się wyżej lub niżej w I lidze. Ale niektóre w II.
Rzeczywiście, F. Herbert - a dokładniej, tylko jedna jego książka: "Diuna" - jest niezła, ale to i tak druga liga. Wysokie miejsce w II lidze.
Asimov, Heinlein, Bradbury - przemysł rozrywkowy. Doły II ligi.
P.K. Dick - mam z nim kłopot, bo osobiście go nie lubię, doceniam jednak, że jest oryginalny. Nie wiem, czy potrafię odrzucić osobiste uprzedzenia, ale ewentualnie widziałabym go na pograniczu pierwszej i drugiej ligi.