Stanisław Lem - Forum
Polski => Hyde Park => Wątek zaczęty przez: Cetarian w Lipca 06, 2023, 05:19:31 pm
-
ELONA MUSKA „KOLONIA” NA MARSIE.
Elon Musk to zapewne znakomity inżynier i może równie dobry menedżer. A może raczej niezwykły wizjoner, obdarzony dodatkowo umiejętnością wyszukiwania i zatrudniania znakomitych inżynierów i menedżerów.
Tak czy owak, zbudował dwie wielkie firmy, Teslę i Spacex, o których słyszeli lub czytali chyba wszyscy ludzie mający dostęp do Internetu.
Musk produkuje przyzwoitej jakości samochody oraz stosunkowo niezawodne rakiety i statki kosmiczne, co jest zadaniem pewnie o dwa rzędy wielkości trudniejszym niż produkcja samochodów. Wprowadził przy tym zasadniczą innowację, zarówno rakiety, jak i statki kosmiczne budowane przez Spacex są wielorazowego użytku.
Musk jest przy tym jednym z najbogatszych ludzi na świecie.
Skoro taki znakomity inżynier, menedżer, wizjoner i multimiliarder twierdzi, że założy kolonię na Marsie, to może ją założy?
Nie założy.
Na 99,9999999 procent nie założy. (Dałem dziewięć dziewiątek, ale można by dać i piętnaście.)
Dlaczego uważam, że nie założy?
Dlatego, że chociaż Musk zapowiada budowę kolonii co najmniej od siedmiu lat, nie podaje żadnych szczegółów na temat tego, jak ta kolonia miałaby funkcjonować.
Nie podaje, bo nie może.
Nie może, bo gdyby podał, to okazałoby się, że projekt jest awykonalny.
W szczególności Musk nie podaje: ile powierzchni i ile objętości, ile metrów kwadratowych i sześciennych pomieszczeń będzie przypadało na jednego kolonistę.
W tym ile m kw. i m szesc. zajmą pomieszczenia niezbędne do produkcji żywności.
W roku 1991 ukończono budowę „Biosfery 2”
https://en.wikipedia.org/wiki/Biosphere_2
https://pl.wikipedia.org/wiki/Biosfera_2
W uproszczeniu była to duża szklarnia o powierzchni 1,27 ha, w której miał funkcjonować (prawie) zamknięty ekosystem.
Prawie, bo szklarnia miała instalację wychwytywania dwutlenku węgla. (A w trakcie pobytu pierwszej załogi okazało się, że trzeba jednak uzupełniać tlen.)
B2 to miał być symulator Ziemi, więc był tam (mikro) las deszczowy, ocean (tzn. basen ze słoną wodą o powierzchni 450 m kw. [dla porównania basen o wymiarach olimpijskich ma ponad 1.250 m kw.]), (mikro) las namorzynowy, (mikro) savanna i (mikro) pustynia.
Ośmioro ochotników spędziło w B2 dwa lata, od 26 września 1991 roku do 26 września 1993 roku.
Mieli do dyspozycji dwa i pół tysiąca metrów kwadratowych pod uprawy.
W pierwszym roku członkowie tej ekipy utracili średnio 16% masy ciała, ale potem, wg. Wikipedii, ich masy się ustabilizowały, a nawet nieco wzrosły.
Wyniki badań mieli dobre, a nawet znakomite, wg. Wikipedii.
“Medical markers indicated the health of the crew during the two years was excellent.”
NASA od dekad prowadzi prace projektowe nad lotami załogowymi na Marsa.
(Ale nie nad budową kolonii.)
W wyniku tych prac powstają opracowania pod nazwą Design Reference Mission (DRM). Używa się też skrótu DRA – Design Reference Architecture, co jest pojęciem szerszym niż „misja”. W uproszczeniu DRA obejmuje wszystko, co jest niezbędne do realizacji misji.
Ostatni projekt pod nazwą DRA 5.0, został opublikowany w 2009 roku.
Ponieważ, podobnie jak Lem, nie posiadam własnego instytutu, moja DRM (DRA) jest z konieczności mocno uproszczona.
Wychodzę od tych dwóch tysięcy pięciuset metrów kwadratowych ziemi uprawnej, które miała do dyspozycji ośmioosobowa ekipa przebywająca w B2.
Wypada nieco ponad trzysta metrów kwadratowych na osobę. I te trzysta metrów ledwo wystarczało na przetrwanie.
Ekipa w B2 (pierwsza, bo była i druga, ale ta druga przetrwała tylko pół roku). wykazała się wielką determinacją i wysiedziała w B2 zaplanowane dwa lata, ale gdyby ktoś się rozmyślił, to w każdej chwili mógł wyjść. Z kolonii nie da się wyjść. Teoretycznie można będzie odlecieć, jeśli się wykupiło u Melona bilet powrotny i jeśli Melon będzie podstawiał statki do powrotu.
Dlatego przyjmuję, że trzysta metrów kwadratowych upraw na kolonistę to absolutne minimum.
Wiem oczywiście, że istnieją uprawy hydroponiczne, intensywne, ale prawie na pewno nikomu nie udało się dotąd wyhodować na pływającej desce ziemniaków ani zboża, a tym bardziej kawy, herbaty, jabłoni, czy drzewa rodzącego pomarańcze.
Więc trzeba zapewnić 300 m kw. szklarni na kolonistę. Wysokość tej szklarni to, zakładam, minimum 2,6 metra – 0,3 metra na podsufitowy system wentylacyjno-klimatyzacyjny, 0,3 metra gleby i minimum dwa metry przestrzeni pomiędzy glebą a sufitem, żeby można było chodzić bez schylania.
To daje siedemset osiemdziesiąt metrów sześciennych szklarni na jednego kolonistę. I dziewięćdziesiąt metrów sześciennych ziemi, czy też raczej gleby uprawnej.
Teoretycznie można sobie wyobrazić, że z Ziemi zostaną przywiezione aktywne składniki gleby uprawnej, które zostaną „rozcieńczone” marsjańskim piaskiem. Tylko, że marsjański piasek jest toksyczny.
Więc, jeśli nie zostanie znaleziony sposób detoksykacji tego piasku, cała gleba będzie musiała być przywieziona z Ziemi. 90 m szesc. czyli około stu pięćdziesięciu ton na jednego kolonistę.
http://iletowazy.pl/ogrod/ile-wazy-ziemia-ogrodowa/
Wg Melona kolonia ma być docelowo samowystarczalna.
A co jeśli wydarzy się jakiś kryzys, wybuchnie zaraza ziemniaczana, czy coś podobnego?
Koloniści muszą posiadać zapasy. Powiedzmy na dwa lata.
Ale jak długo konserwa nadaje się do spożycia? Załóżmy optymistycznie, że cztery lata.
To oznacza, że koloniści w każdym roku musieliby połowę zbiorów pakować do konserw i w danym roku zjadać najstarszą jedną czwartą zapasów.
Czyli kolonia musiałaby mieć wielką fabrykę konserw. (Kolejne powierzchnie, maszyny, budżet energii).
No, ale może kolonistę można wyżywić wykorzystując tylko dwieście pięćdziesiąt metrów kwadratowych upraw albo może tylko dwieście metrów?
Tylko gdzie jest „Biosfera 3”, w której ćwiczebni koloniści próbowaliby przeżyć, obrabiając te 250 czy 200 m kw. na głowę?
Nie ma jej.
Biosfera 2 kosztowała 150 milionów dolarów. Budowana była w latach 1987-1991.
Po uwzględnieniu inflacji to byłoby 350 milionów dzisiejszych dolarów.
Jednak ziemia uprawna zajmowała tylko 20% Biosfery 2.
Czyli Melon mógłby dziś zbudować Biosferę 3 o powierzchni 2.500 metrów kwadratowych za około 70 milionów dolarów.
Mógłby, ale nie zbudował.
Dla porównania przypomnę, że Melon kupił Twittera za 44 miliardy dolarów.
https://en.wikipedia.org/wiki/Acquisition_of_Twitter_by_Elon_Musk
Mniej niż dwa promile ceny Twittera wystarczyłyby, żeby zbudować Biosferę 3.
Ale Melon jej nie buduje i nawet nie ma w planach, bo gdyby ją zbudował, a nawet gdyby tylko zaczął budować, stałoby się oczywiste, że „kolonia” jest mrzonką, a Melon mitomanem.
Tylko na marginesie zauważę, że nikt dotąd nie powiedział kandydatom na kolonistów, że przez całe życie na Marsie będą musieli korzystać ze „sławojki” i podcierać się nacią ziemniaczaną, bo przecież trzeba … zamknąć obieg materii.
**
Poniżej trzyminutowy filmik pt.
“Watch Elon Musk Reveal SpaceX's Most Detailed Plans To Colonize Mars”
Z filmu wynika, że kolonia będzie się składała z wielkiej ilości kontenerów, w tym wielu okrągłych lub ośmiobocznych, w większości o średnicy około dziesięciu-piętnastu metrów. Rozmiary kontenerów szacuję przez porównanie do stojących w pobliżu Starshipów, które mają dziewięć metrów średnicy.
Takie miasteczko kontenerów, połączonych w grupy tunelami, ma bardzo niekorzystny stosunek powierzchni do objętości.
To znaczy, że wymagałoby ogromnej ilości energii do ogrzewania. Na Marsie nawet na równiku temperatura w nocy spada do około minus siedemdziesięciu-osiemdziesięciu stopni Celsjusza.
Z kolei w dzień temperatura na równiku może sięgać plus dwudziestu stopni Celsjusza.
Czyli pomiędzy dniem a nocą różnica wynosi 90-100 stopni C.
To oczywiście powodowałoby ogromne naprężenia konstrukcji, ryzyko pęknięć i nieszczelności.
Jakakolwiek działalność w takich małych kontenerach byłaby mało efektywna.
Na Ziemi zboże kosztuje tyle, ile kosztuje, bo jest uprawiane w gospodarstwach, które mają co najmniej po kilkadziesiąt hektarów, często po kilkaset, a nawet po kilka tysięcy hektarów.
W kontenerze, który ma sto czy sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych można używać tylko narzędzi o rozmiarach ogrodowej kosiarki.
Do tego dochodzi problem promieniowania. Mars nie ma pola magnetycznego i promieniowanie, które dociera do powierzchni, jest szkodliwe dla ludzi.
Rozwiązania są tylko dwa, albo trzeba przywieźć bardzo dużych bardzo grubych płyt ołowianych, albo zbudować bazę poniżej poziomu gruntu, co ma zdecydowanie więcej sensu.
Nie wiem jakiej grubości musi być warstwa marsjańskiego gruntu, która wystarczająco chroni przed promieniowaniem, ale załóżmy optymistycznie, że to tylko trzy metry.
Zejście pod grunt miałoby oczywiście taką zaletę, że baza byłaby dobrze izolowana termicznie.
Wydaje się, że optymalna byłaby podgruntowa budowla kilkupiętrowa, powiedzmy pięciopiętrowa.
Ciążenie na Marsie wynosi 0,38 ciążenia ziemskiego, więc ściany i stropy mogą być mniej wytrzymałe niż na Ziemi, ale z drugiej strony większość powierzchni bazy byłaby pokryta glebą – warstwa o wysokości 0,3 metra razy 1,8 kilograma na decymetr sześcienny, to daje 0,56 tony na metr kwadratowy.
Większość powierzchni, bo szacuję, że na jednego kolonistę musiałoby przypadać około czterystu metrów kwadratowych: trzysta m kw. gleby uprawnej, około 20 m kw. kwatery, i co najmniej 80 m kw. powierzchni wspólnych, maszynowni, różnych miejsc pracy, kuchni, stołówek, siłowni, szpitala, itd.
Oszacowałem, że żeby zbudować taką bazę trzeba zużyć około dwustu metrów sześciennych betonu na jednego kolonistę. Kruszywo jest na miejscu, ale cement, wodę i pręty zbrojeniowe trzeba przywieźć z Ziemi. Zakładam że to będzie co najmniej pięćdziesiąt ton, może więcej.
No chyba, że ktoś znajdzie wodę na Marsie i wykaże, że jej wydobywanie tam będzie tańsze niż transport.
Do tego chyba nie mniej niż kilkadziesiąt ton wyposażenia na kolonistę, maszynownia klimatyzacji, ogniwa fotowoltaiczne, akumulatory na sto procent zapotrzebowania nocnego, maszyny rolnicze, maszyny do fabryki konserw, maszyny do produkcji nowych części (na wymianę) do już istniejących maszyn, itd. itp.
Czyli łącznie co najmniej jakieś dwieście pięćdziesiąt ton ładunku na jednego kolonistę.
Co najmniej tyle potrzeba, żeby kolonia trwała latami.
Natomiast samowystarczalność kolonii, która liczy milion ludzi, wydaje się ekstremalnie mało prawdopodobna.
Na świecie chyba nie ma samowystarczalnego kraju, tym bardziej tak małego.
Milion ludzi miałby produkować wszystko, od bawełnianych gaci, przez aspirynę i antybiotyki, nowe części maszyn w miarę zużywania się starych, aż do mikroprocesorów?
A może antybiotyki i mikroprocesory przez pierwsze dwa-trzy tysiące lat będą jednak sprowadzane z Ziemi?
Tylko czym koloniści będą płacili? Magnesami na lodówkę z widoczkami z Marsa i zatopionym w plastiku marsjańskim piaskiem?
Melon pokazuje, że można być jednocześnie inżynierem, menedżerem, wizjonerem, multimiliarderem i megamitomanem.
-
Do tegoż niezupełnie jasne, jaki miałby być cel założenia takiej kolonii. W dłuższej perspektywie.
Surowce? Wydobycie jakichś szczególnie rzadkich metali? Hm. Nie słyszałem, żeby na Marsie odkryto jakieś złoża kalifornu, polonu lub radu, a sprowadzenie z powrotem na Ziemię zwykłej platyny, rodu czy palladu chyba się nie opłaci.
A może dobroczyńca Melon działa w trosce o losy przyszłych pokoleń? Może w grę wchodzi szeroko rozumiana melioracja planety, uczynienie Marsa nadającym się do stosunkowo normalnego życia?
Hm-mm. Nawadnianie planety. Zagęszczenie atmosfery i zwiększenie stężenia tlenu. Uczynienie z toksycznych piasków żyżnej gleby. Stworzenie sztucznego pola magnetycznego i pasów Van Allena jako ochrony przed promieniowaniem...
Jak na mnie, zadanie wygląda na awykonalne. Nawet w dalekiej przyszłości, nawet teoretycznie, zwłaszcza w tym co się tyczy atmosfery. Bo cóż można począć ze słabą grawitacją? :-\
-
Tylko czym koloniści będą płacili? Magnesami na lodówkę z widoczkami z Marsa i zatopionym w plastiku marsjańskim piaskiem?
O ile co do realności planu Muska też mam poważne wątpliwości (mimo, że - jak pamiętasz - jestem entuzjastą lotów załogowych), o tyle sądzę, że gdyby już podobne przedsięwzięcie doszło do skutku miałoby szansę na siebie zarabiać, i to nawet dwojako, tj.1. metodą Lucasa (który, jak wiadomo, znacznie więcej zysków czerpał z gadgetów - zwł. zabawek - i powiązanych wydawnictw, niż z samych filmów spod znaku "StarŁors" ;)), 2. na zasadzie - za przeproszeniem - Kardashianek, czyli zrobienia z kolonizacji reality show (przy czym, być może ktoś od Muska musiałby kolonistom sugerować, by co jakiś czas odbyli coitus na wizji, albo sobie po pyskach dali, dla podkręcenia oglądalności*).
* Co zresztą odsyła nas w okolice niebezpieczne bliskie wiadomemu opowiadaniu Delany'ego...
-
Do tegoż niezupełnie jasne, jaki miałby być cel założenia takiej kolonii. W dłuższej perspektywie.
Surowce? Wydobycie jakichś szczególnie rzadkich metali? Hm. Nie słyszałem, żeby na Marsie odkryto jakieś złoża kalifornu, polonu lub radu, a sprowadzenie z powrotem na Ziemię zwykłej platyny, rodu czy palladu chyba się nie opłaci.
A może dobroczyńca Melon działa w trosce o losy przyszłych pokoleń? Może w grę wchodzi szeroko rozumiana melioracja planety, uczynienie Marsa nadającym się do stosunkowo normalnego życia?
Hm-mm. Nawadnianie planety. Zagęszczenie atmosfery i zwiększenie stężenia tlenu. Uczynienie z toksycznych piasków żyżnej gleby. Stworzenie sztucznego pola magnetycznego i pasów Van Allena jako ochrony przed promieniowaniem...
Jak na mnie, zadanie wygląda na awykonalne. Nawet w dalekiej przyszłości, nawet teoretycznie, zwłaszcza w tym co się tyczy atmosfery. Bo cóż można począć ze słabą grawitacją? :-\
@L.A.
Musk wyjaśniał wielokrotnie, dlaczego, jego zdaniem, kolonia powinna powstać. Według niego ludzkość powinna stać się „gatunkiem wieloplanetarnym” („multiplanetary species”), żeby przetrwała, jeśli cywilizacja na Ziemi zostanie zniszczona.
Teoretycznie to miałoby sens, w praktyce jest absurdem, o czym piszę poniżej, ale najpierw jeszcze kilka uwag o kolonii.
Otóż Starshipy mają być tankowane na Marsie na drogę powrotną ciekłym tlenem i ciekłym metanem. Metan ma być wytwarzany w tzw. procesie/reakcji Sabatiera
https://pl.wikipedia.org/wiki/Reakcja_Sabatiera
https://en.wikipedia.org/wiki/Sabatier_reaction
z dwutlenku węgla i wodoru. Dwutlenek ma być wychwytywany z atmosfery (której stanowi 95%), a wodór, jak się domyślam, z elektrolizy wody.
Żeby tankować Starshipy trzeba dostarczyć na Marsa urządzenia i instalacje niezbędne do tych procesów, a także koparki do wydobywania lodu (jak tylko zostanie znaleziony na Marsie, płytko i w odpowiednich ilościach).
No i trzeba zapewnić odpowiednią ilość energii do tych działań.
Jedno i drugie to dodatkowe tony do transportu.
*
W roku 2018 całego lub prawie całego Marsa ogarnęła wielka burza piaskowa, która trwała od czerwca do października.
W rezultacie łazik Opportunity zamarzł.
https://en.wikipedia.org/wiki/Opportunity_(rover)
“Due to the 2018 dust storms on Mars, Opportunity entered hibernation mode on June 12,[52][53] but it remained silent after the storm subsided in early October.”
I kolonia też by zamarzła w trakcie takiej, czy podobnej, burzy.
A to znaczy, że nie może korzystać z ogniw fotowoltaicznych, a przynajmniej nie wyłącznie, co najmniej część energii (może połowa) powinna pochodzić z reaktorów atomowych.
Być może reaktor jest/będzie/byłby lżejszy niż ogniwa fotowoltaiczne i akumulatory zapewniające taką samą ilość energii w czasie, ale na razie chyba nie skonstruowano reaktora, który można by przewieźć Starshipem. (Wiem, że czynione są przymiarki do produkcji reaktorów modułowych).
No i w najpopularniejszym typie reaktorów PWR pręty paliwowe wymienia się co dwa lata. Samowystarczalna kolonia musiałaby je produkować na miejscu.
**
Źródła nie wskażę, ale czytałem kiedyś, że koszt wystrzelenia sondy kosmicznej to około 30-40 procent kosztów całego projektu.
Curiosity kosztował około 2,5 miliarda USD, Perseverance około 2 miliardów USD (sporo jego ważnych elementów to były części zapasowe do Curiosity, rozliczone w koszty tamtego projektu, dlatego był tańszy).
Każdy z nich waży około tony (Curiosity trochę mniej).
30-40% to byłoby od 600 milionów do miliarda dolarów, ale załóżmy dla równego rachunku, że to było 500 milionów.
Melon twierdzi, że będzie woził hurtem, po sto - sto pięćdziesiąt ton jednorazowo i będzie używał rakiet wielokrotnego użytku, więc na pewno będzie to robił znacznie taniej, wielokrotnie taniej.
Być może sto razy taniej, może dwieście razy, a może pięćset razy?
To byłoby wielkie osiągnięcie.
Ale to ciągle (w najbardziej optymistycznym wariancie) byłby milion dolarów za przewiezioną tonę.
(Przy takim koszcie transportu koszt większości rodzajów ładunku, jak gleba do szklarni czy cement, jest pomijalny, choć np. aparatura do rezonansu magnetycznego sama kosztuje około miliona dolarów za tonę).
Oszacowałem poprzednio, że trzeba dostarczyć na Marsa co najmniej dwieście pięćdziesiąt ton ładunków, żeby stworzyć jednemu koloniście warunki do życia. Kolonia według Melona ma mieć milion mieszkańców, więc trzeba przewieźć dwieście pięćdziesiąt milionów ton.
Transport tych ładunków będzie kosztował 250 (polskich) bilionów dolarów.
250 000 000 000 000.
Albo, jeśli ktoś woli, 250 tysięcy miliardów dolarów.
PKB całej Ziemi to około 100 tysięcy miliardów dolarów.
https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_GDP_(nominal)
**
Co może zagrozić dalszemu istnieniu cywilizacji ziemskiej?
Duża asteroida, (duża) wojna atomowa i (teoretycznie) epidemia.
*
Asteroida.
Za część promila kwoty 250 tysięcy miliardów dolarów, można zbudować i wystrzelić sieć teleskopów wczesnego ostrzegania przed asteroidami i wykonać szereg testów spychania asteroidy z kursu, na skalę znacznie większą niż misja DART.
A gdyby się kiedyś okazało, że leci do nas coś dużego (co, dzięki w.w. sieci, wykrylibyśmy przynajmniej 30-50 lat przed kolizją), to za kolejne ułamki promila kosztów kolonii można by taką asteroidę zepchnąć z kursu.
*
Wojna atomowa.
Pełnoskalowa, to znaczy, że USA i Rosja użyją znacznej części głowic, których posiadają odpowiednio chyba pięć i sześć tysięcy.
Max Tegmark, profesor MIT
https://en.wikipedia.org/wiki/Max_Tegmark
kilka tygodni temu, w rozmowie z Lexem Fridmanem, stwierdził, że zrobiono (nie wiem kto, ale zakładam, że to była jakaś w miarę poważna instytucja) symulację takiej wojny i wyszło, że zginie w niej 98-99% ludzkości.
No, ten pozostały jeden procent to ciągle osiemdziesiąt milionów ludzi.
Ale jeżeli ktoś nie dowierza, że ci ocaleni z atomowej zagłady odbudują cywilizację, to za pół procenta kosztów kolonii marsjańskiej można zbudować milionową samowystarczalną kolonię … w Wyoming albo w Montanie albo w Kolorado. Albo gdzieś indziej na środkowym zachodzie USA.
Za drugie pół procenta można zbudować wokół podziemnego megabunkra kolonii milionowe miasto, w którym koloniści będą sobie wygodnie mieszkali, a na sygnał o rozpoczęciu wojny zejdą do megabunkra. (Można dorzucić podziemne tunele z piwnic domów do megabunkra, żeby ewakuacja przebiegła sprawnie).
*
Epidemia.
Prawdopodobieństwo, że pojawi się epidemia groźniejsza niż Covid jest zapewne spore, ale prawdopodobieństwo, że pojawi się taka, która będzie zabijała sto procent zarażonych, jest ekstremalnie małe.
Ale jeśli ktoś się boi, to może się schować w samowystarczalnej kolonii w Wyoming albo w Montanie albo w Kolorado. Albo gdzieś indziej na środkowym zachodzie USA.
**
@Q
Serial z życia kolonii przyniósłby może więcej pieniędzy niż sprzedaż magnesów, ale to ciągle wystarczyłoby ledwo na waciki. Jeśli serial przynosiłby sto milionów dolarów zysku rocznie, to można by wysyłać sto ton ładunku rocznie. Np. po jednej dziesięciodekagramowej tabliczce czekolady rocznie dla każdego z miliona kolonistów.
Pamiętaj, że tematy kosmiczne szybko nudzą widzów. Tuż przed wybuchem zbiornika z tlenem załoga Apollo 13 przeprowadziła transmisję z pokładu, ale żadna amerykańska telewizja tego nie pokazywała, bo to był już trzeci lot z planem lądowania, po dwóch wykonanych lądowaniach, a w sumie piąty na orbitę Księżyca – nudy.
-
Musk wyjaśniał wielokrotnie, dlaczego, jego zdaniem, kolonia powinna powstać. Według niego ludzkość powinna stać się „gatunkiem wieloplanetarnym” („multiplanetary species”), żeby przetrwała, jeśli cywilizacja na Ziemi zostanie zniszczona.
Coś w tym rodzaju właściwie miałem na myśli. Ray Bradbury poetycko ujął ideę nieodzowności ekspansji międzyplanetarnej w opowiadaniu "The Strawberry Window":
https://lingualeo.com/en/jungle/the-strawberry-window-by-ray-bradbury-458552
Do Twojej listy - asteroida, wojna atomowa, epidemia - dodałbym jeszcze nieodwracalne zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie środowiska oraz - w mniejszym stopniu - wyczerpanie zasobów naturalnych. I w obliczu tych wyzwań żadne samowystarczalne kolonie w Wyoming chyba nie pomogą...
Więc coś jednak w tym pomyśle Bradbury'ego - Melona jest. Jeżeli luckość chce przetrwać jako gatunek, może pora już teraz podejmować pierwsze kroki, by móc wziąć nogi za pas, kiedy tutaj stanie się zbyt gorąco?
Czy ja wiem? Na zasadzie "oczy się boją, a ręce robią"? :-\
Być może reaktor jest/będzie/byłby lżejszy niż ogniwa fotowoltaiczne i akumulatory zapewniające taką samą ilość energii w czasie, ale na razie chyba nie skonstruowano reaktora, który można by przewieźć Starshipem. (Wiem, że czynione są przymiarki do produkcji reaktorów modułowych).
No i w najpopularniejszym typie reaktorów PWR pręty paliwowe wymienia się co dwa lata. Samowystarczalna kolonia musiałaby je produkować na miejscu.
Pierwsze co przychodzi do głowy: przyszły reaktor marsjański mógłby przypominać nie tyle PWR o wzbogaceniu paliwa jakichś 2..5 proc., co te od okrętów podwodnych. O kompaktowych wymiarach rzędu kilku metrów i wzbogaceniu uranu, dajmy na to, 90, a nawet 97%.
Zwykle przy wysokim (90%) wzbogaceniu wymiana przewidywana jest co 30 - 40 lat, co odpowiada żywotności okrętu.
https://www.google.com.ua/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=&cad=rja&uact=8&ved=2ahUKEwiwoKi33v__AhU0gf0HHRUXAj0QFnoECDcQAQ&url=https%3A%2F%2Fbibliotekanauki.pl%2Farticles%2F214053.pdf&usg=AOvVaw3xeQqOtA9XhfKmXPSBVSOw&opi=89978449 (https://www.google.com.ua/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=&cad=rja&uact=8&ved=2ahUKEwiwoKi33v__AhU0gf0HHRUXAj0QFnoECDcQAQ&url=https%3A%2F%2Fbibliotekanauki.pl%2Farticles%2F214053.pdf&usg=AOvVaw3xeQqOtA9XhfKmXPSBVSOw&opi=89978449)
-
Do Twojej listy - asteroida, wojna atomowa, epidemia - dodałbym jeszcze nieodwracalne zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie środowiska oraz - w mniejszym stopniu - wyczerpanie zasobów naturalnych. I w obliczu tych wyzwań żadne samowystarczalne kolonie w Wyoming chyba nie pomogą...
W każdej sytuacji kolonia w megabunkrze w Wyoming będzie o wiele lepsza. Wielokrotnie lepsza. Ciążenie wynosi tam 1g, ciśnienie na zewnątrz to jedna atmosfera, a w niej 20% tlenu, może z dodatkiem radioaktywnego pyłu po wojnie, ale pył w końcu opadnie. Według modelu, o którym mówił Tegmark, to nie promieniowanie zabije większość tych 98-99% ludzkości, tylko zima nuklearna.
„Zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie środowiska”
Jestem przekonany, że i w najgorszym scenariuszu nawet za pięć tysięcy lat klimat na Ziemi będzie o wiele bardziej przyjazny dla ludzi niż na Marsie.
I za dziesięć tysięcy lat też.
A gdyby wydano te 250 tysięcy miliardów dolarów na przeciwdziałanie zmianom klimatu i zanieczyszczaniu środowiska, to efekty byłyby spektakularne.
*
Ad reaktory.
Tak, przypominam sobie teraz, że reaktory na amerykańskich lotniskowcach są ładowane tylko dwa razy, na początku i po 20 latach, a po 40 okręt kończy służbę. Możliwe, że łodziach podwodnych jest podobnie.
Pytanie, czy władze USA udostępniłyby Melonowi wojskową technologię?
I czy Melon uzyskałby zgodę na wystrzeliwanie takich reaktorów, biorąc pod uwagę, że radiofobiarze protestują, kiedy się wystrzeliwuje RTG z kilkoma kilogramami plutonu.
Ale, tak czy owak, to praktycznie bez znaczenia. Koszty kolonii na Marsie nie zmieniłyby się znacząco.
Melon obiecywał bilety po pięćset tysięcy dolarów. Ciekawe, ilu byłoby chętnych na wyjazd, gdyby podał prawdziwą cenę biletu, czyli dwieście pięćdziesiąt milionów dolarów? Sądzę, że niewielu.
Ale jeśli uzbiera jakąś grupę, to (co do zasady) niech lecą.
Tyle, że skoro Unia (a w mniejszym zakresie także USA i wiele innych krajów świata) wprowadzają albo planują wprowadzenie różnych pro-klimatycznych i pro-środowiskowych ograniczeń i podatków, to, moim zdaniem, należałoby wprowadzić jakiś podatek od tych ca dziewięciu tysięcy ton paliwa i utleniacza, koniecznych, żeby wysłać 250 ton ładunku, niezbędnego, żeby urządzić jednego kolonistę na Marsie.
I to nie symboliczny podatek.
Progresywny.
O ile dobrze pamiętam, przeciętny niemiecki kierowca przejeżdża 14.000 kilometrów rocznie. Około sześciuset tysięcy kilometrów przez całe życie. Spala ca 60.000 litrów benzyny – czyli około czterdziestu ton.
A klient Melona chce w trakcie wyjazdu spalić ca dwa tysiące ton metanu? Produkując chyba około czterech tysięcy ton CO2?
I zostawić nam to na pamiątkę?
-
Jestem przekonany, że i w najgorszym scenariuszu nawet za pięć tysięcy lat klimat na Ziemi będzie o wiele bardziej przyjazny dla ludzi niż na Marsie.
I za dziesięć tysięcy lat też.
A gdyby wydano te 250 tysięcy miliardów dolarów na przeciwdziałanie zmianom klimatu i zanieczyszczaniu środowiska, to efekty byłyby spektakularne.
Nie wiem, Cetarianie. W najgorszym scenariuszu za pięć tysięcy lat - a raczej znacznie prędzej - Ziemia zamieni się w miejsce równie nienadające się do życia, jak i Mars. Istnieje opinia, że ocieplenie klimatu to proces z dodatnim sprzężeniem zwrotnym. Podobny do autokatalitycznej reakcji chemicznej, czy też do pożaru. Wystarczy raz podpalić, a dalej proces toczy się sam. Aż do końca, do osiągnięcia nowego stanu równowagi, na ogół b. dalekiego od tego pierwotnego.
Pierwszy z brzegu mechanizm takiego sprzężenia zwrotnego: oceany zawierają ogromną ilość rozpuszczonego w wodzie dwutlenku węgla. Rozpuszczalność tego gazu, jak wie każdy, komu zdarzało się otwierać butelkę ciepłej wody gazowanej, maleje ze wzrostem temperatury.
No i masz. Stosunkowo nieduża ilość dwutlenku, wyemitowana przez homosapów, powoduje niewielkie podgrzanie oceanów, które uwalniają dodatkową porcję gazu cieplarnianego, a ta z kolei...
Pętla dodatniego sprzężenia zwrotnego się zamknęła. Teraz możemy inwestować megamiliardy dolarów w przeciwdziałanie, możemy nawet kompletnie powstrzymać emisję CO2 - to już nic nie da. Chwiejna równowaga została zakłócona. Jak mawiał towarzysz Gorbaczow, proces ruszył. I będzie się toczył... ad exitum ::)
I co w takiej sytuacji pomogą megabunkry? Wojnę atomową i jej skutki można w zasadzie jakoś przeczekać. Epidemię też. A jaki jest sens w siedzeniu pod ziemią, gdy średnia roczna temperatura na powierzchni wynosi, dajmy na to, 64,5 stopni Celsjusza? I to bez nadziei na jakąkolwiek poprawę sytuacji w przeciągu najbliższych 10 000 lat?
Przypuszczam, że na razie nie jest aż tak źle. Być może, jak na dziś, klamka jeszcze nie zapadła, pożar klimatyczny nie rozgorzał na dobre, i póki co, wielkim kosztem i dokładając dużych, ale to naprawdę dużych wysiłków, da się go stłumić. Ale czasu pozostało niewiele.
Tymczasem, czym się zajmuje wspaniała luckość? Ano, jedno stado baranów bawi się w zapędy imperialne, a drugie udaje, że temu przeciwdziała. Najwyższy czas na taką zabawę, nie ma co powiedzieć. Jeśli tak pójdzie dalej, to ja patrzę na przyszłość naszego gatunku bez zbytniego optymizmu... 8)
-
Tym niemniej, że się wtrącę, jeśli mówimy o 5 tyś. lat istnieje kilka niepewników, wymienię 2:
- czy za 5 tyś. lat, biorąc pod uwagę, że "współczesna" nauka rozwija się 100 lat, wycieczka na Marsa nie będzie gratisem do śniadania w hotelu, a na Oriona przy zakupie używanego wannolotu?
- czy w ogóle będzie się miał kto tym przejmować (aspekt społeczny i/lub geopolityczny)?
Musk sądzę podejmuje działania niekonieczne sensowne i opłacalne (w każdym razie opłacalne w krótkiej perspektywie, że każdy dolar ma jutro przynieść 2 dolary). Raczej robi, przynajmniej w pewnych kwestiach, rzeczy ekonomicznie wyprzedzające epokę czyli bez sensu, chyba, że nagle okażą się wielce przydatne i poszukiwane, a on będzie je już miał. A kilka razy już tak w historii naszej, tfu, cywilizacji, było. Myślę, że o Musku będą uczyć w szkołach jak o Wacie czy Stephensonie (o ile szkoły oczywiście jeszcze będą, patrz aspekt społeczny i geopolityczny). O tyle słabe jest porównanie do tych nazwisk, że w szkołach nie uczą jakoś o ludziach, którzy potrafili dostrzec diament w łajnie i dać go komu trzeba do oszlifowania, czyli o finansistach i przedsiębiorcach, którzy wykorzystali odkrycia panów Watta i Stephensona. Więc może jednak o Musku uczyć nie będą, bo sam nie wynalazł niczego, no może częściowo poza PayPlaem, tylko wiedział, komu płacić
-
- czy za 5 tyś. lat, biorąc pod uwagę, że "współczesna" nauka rozwija się 100 lat, wycieczka na Marsa nie będzie gratisem do śniadania w hotelu, a na Oriona przy zakupie używanego wannolotu?
Hehe ;D
Przypomniał się stary dowcip:
Gdyby przemysł samochodowy rozwijał się tak szybko i dynamicznie jak przemysł elektroniczny w ostatnich trzydziestu latach, to Rolls Royce kosztowałby obecnie 2 dolary i można by nim przejechać 2 mln mil zużywając 4 litry benzyny.
-
@ L.A. (i maziek)
W najgorszym scenariuszu za pięć tysięcy lat - a raczej znacznie prędzej - Ziemia zamieni się w miejsce równie nienadające się do życia, jak i Mars.
Nie, nie zamieni się.
- ciążenie dalej będzie wynosiło 1g,
- ciśnienie atmosferyczne będzie wynosiło m.w. tyle, ile wynosi dziś,
- w powietrzu będzie ca 20% tlenu,
- w oceanach będzie woda, którą już dziś ludzie umieją odsalać i kosztuje to ca dwa złote za tonę.
- ponadto mamy dobrze rozpoznane złoża/zasoby surowców.
(I jeszcze szereg innych przewag Ziemi można by wymienić)
A bazę można postawić na biegunie południowym.
*
A przede wszystkim: o jakim scenariuszu mówimy?
Możemy ich rozpatrzyć wiele, ale żeby dyskusja dokądś prowadziła, musimy wiedzieć, który jest aktualnie omawiany.
Nie znam wszystkich wypowiedzi Melona, ale, o ile dobrze pamiętam, chodziło mu o wydarzenia nagłe: ryzyko uderzenia dużej asteroidy, wybuch pełnoskalowej wojny atomowej, lub wybuch ekstremalnie zabójczej epidemii.
Jeżeli w najbliższym czasie (w ciągu kilku dekad) wybuchnie pełnoskalowa wojna atomowa, to zaraz potem zapanuje zima nuklearna.
Rozmowa Tegmarka z Fridmanem dotyczyła zasadniczo zagrożeń ze strony AI/AGI (w kontekście zbudowania CHAT GPT4), o wojnie Tegmark tylko wspomniał, ale powiedział, że, wg tego modelu, po wojnie w niektórych miejscach w Europie (a z kontekstu wynikało, że nie chodzi o tereny Norwegii lub Szwecji położone za kołem polarnym) będzie minus dwadzieścia stopni Celsjusza w lipcu. I podobnie w USA.
No, to by oznaczało, że problem globalnego ocieplenia nie powróci przez co najmniej następne kilkaset lat.
Jeśli w ogóle kiedykolwiek powróci.
Podobnie w przypadku uderzenia dużej asteroidy, nastąpi „zima impaktowa” (pouderzeniowa? Nie wiem, czy istnieje dobry/lepszy polski termin), tyle że nie będzie promieniowania.
Jeśli epidemia zabije 98-99% ludzi na świecie to emisja CO2 spadnie co najmniej o 90%, a może bardziej.
Modele klimatyczne to tylko (bardzo niedoskonałe) szacunki i przybliżenia, ale wydaje mi się (tzn., mam takie wrażenie na podstawie lektury w sumie co najmniej kilkunastu artykułów na ten temat tylko w ciągu ostatniego roku), że gdyby taka (bardzo duża) redukcja emisji nastąpiła szybko (w ciągu kilku lat), to ocieplanie klimatu dałoby się zatrzymać.
(Z tego chyba wynika [?], że osoby zatroskane o klimat powinny sobie życzyć, żeby … jutro jakaś chińska świnia zjadła kupę nietoperza z nowym ultra-zajadłym wirusem [tak się zaczyna film z 2011 roku, pod prawie wszystko-mówiącym tytułem „Contagion” z Mattem Damonem, Gwyneth Paltrow i innymi znanymi]).
*
No, ale co się będzie działo, jeśli asteroida nie uderzy, i ani wojna atomowa ani epidemia nie wybuchnie?
„A jaki jest sens w siedzeniu pod ziemią, gdy średnia roczna temperatura na powierzchni wynosi, dajmy na to, 64,5 stopni Celsjusza?”
Modele klimatyczne to tylko bardzo niedoskonałe szacunki i przybliżenia.
Domyślam się zatem, że te 64,5 stopnia to taka konkretyzacja, która ma (nomen omen) rozpalać umysły.
Ja jednak sądzę że, z wysokim prawdopodobieństwem, średnia temperatura Ziemi nigdy nie wrośnie o więcej niż trzy-cztery stopnie C.
Prawie na pewno nigdy. Prawie. Nie na pewno, ale prawie na pewno.
Dlaczego?
O tym z chwilę poniżej, ale najpierw skomentuję post maźka.
*
@maziek
Dostarczenie tony ładunku na Marsa zawsze będzie wymagało wydatkowania xyz fartylionów dżuli.
To się nigdy nie zmieni.
Może to będzie (i jest) 300 FJ, może 700, załóżmy na okrągło, że to 500FJ.
Jeśli chcesz, możesz policzyć, ile dżuli potrzeba, żeby przezwyciężyć grawitację ziemską, rozpędzić tonę ładunku do prędkości podróżnej, potem wyhamować i osadzić tonę ładunku na powierzchni Marsa.
Zwracam przy tym uwagę, że Curiosity i Perseverance (i chyba wszystkie sondy marsjańskie) leciały:
1/- w oknie kontaktu,
2/- w jedną stronę i
3/- z taką prędkością, że lot zajmował sześć-siedem miesięcy.
Jeżeli ktoś chciałby lecieć:
a/- poza oknem i
b/- szybciej i
c/- w obie strony, to trzeba by wydatkować kilka tysięcy FJ na tonę.
Ja raczej optymistycznie założyłem, że Melon obniży cenę pięćset razy, i że to będzie milion dolarów za przetransportowaną tonę. A gdyby obniżył cenę „tylko” dwieście razy, albo „tylko” sto razy, to i tak byłoby to wielkie osiągnięcie, ale jednak koszt transportu wynosiłby odpowiednio dwa i pół lub pięć milionów dolarów za tonę.
Czy kiedykolwiek „wycieczka na Marsa będzie gratisem do śniadania w hotelu”?
Ja rozumiem (a przynajmniej się domyślam), że ten gratis to żartobliwa przesada.
Ostrożniejsze pytanie brzmi „Czy wycieczka na Marsa kiedykolwiek zbliży się do dzisiejszej ceny wycieczki do Japonii, dla Europejczyka?”
Taka wycieczka będzie zawsze kosztowała (w sensie wydatku energetycznego) m.w. pięć tysięcy FJ. (Fartylionów dżuli).
W związku z tym koszt wycieczki jest i zawsze będzie ściśle powiązany z kosztami energii.
Jeśli energia stanieje dziesięć razy, to i wycieczka stanieje (około) dziesięć razy. Jeśli sto, to sto. Itd.
Nie stawiam tu żadnych hipotez, czy stanieje, o ile i kiedy, wskazuję tylko (i aż) że taka jest zależność.
Jeśli Musk obniży aktualne koszty transportu pięćset razy, to zejdzie do miliona dolarów za przewiezioną tonę. Ale to dotyczy lotu w oknie, w jedną stronę i powoli (6-7 miesięcy).
Gdyby ktoś chciał dziś polecieć na Marsa poza oknem, na miesiąc i spędzić w podróży nie więcej niż na miejscu (czyli nie więcej niż po dwa tygodnie w każdą stronę), to trzeba by prawdopodobnie zapłacić dziesięć milionów dolarów za przetransportowaną tonę, a może więcej.
Żeby wycieczka na Marsa zbliżyła się do dzisiejszych kosztów wycieczki do Japonii dla Europejczyka, cena energii musiałaby się zmniejszyć co najmniej tysiąc razy.
Oczywiście ta energia musiałaby być zeroemisyjna, ale, żeby to jakoś odnieść do realiów tu i teraz, po tysiąckrotnej obniżce cen energii pięćdziesiąt litrów benzyny kosztowałoby … trzydzieści pięć groszy.
Jednak gdyby energia (zeroemisyjna) taniała, taniała znacząco, choćby kilkakrotnie, to przede wszystkim możliwe stałoby się hamowanie ocieplenia klimatu. Tu na Ziemi. Na wycieczki może przyjdzie czas w XXIII stuleciu (ew. w XXV albo LV).
Czy o Musku będą kiedyś uczyli w szkołach? I czy powinni?
Trudno powiedzieć.
Melon nie wynalazł silnika elektrycznego ani akumulatora litowo-jonowego.
I (może się mylę, ale) wydaje mi się, że nawet nie ulepszył ani jednego, ani drugiego. Wstrzelił się w lukę rynkową i w modę w pewnych „proekologicznych” kręgach na samochody elektryczne. Wg Lomborga
https://en.wikipedia.org/wiki/Bj%C3%B8rn_Lomborg
90% samochodów elektrycznych trafia do gospodarstw domowych, w których jest drugi samochód. Czyli po mieście właściciel Tesli eko-szpanuje elektrykiem, a za miasto jedzie dwutonowym SUV-em (bo jakoś wątpię, żeby obok tych Tesli stały Renault Clio, czy coś tej klasy).
Pamiętasz może taką firemkę … która się nazywała Nokia? Dwadzieścia lat temu miała chyba prawie połowę rynku telefonów komórkowych, ale już od dawna spoczywa na śmietniku historii gospodarczej.
Nie twierdzę, że Tesla też tam wyląduje. Ale nikt nie wie, gdzie Tesla będzie za dwadzieścia lat. Może będzie dominowała na rynku, ale może będzie spółką zależną Toyoty, (albo Volkswagena albo GM).
Musk (w swojej firmie Spacex) przetestował i buduje rakiety wielokrotnego użytku. Nawiasem mówiąc, chętnie przeczytałbym artykuł o tym, czy inne firmy, zwłaszcza te produkujące rakiety do wystrzeliwania satelitów, przede wszystkim Arianespace SA i United Launch Alliance
https://en.wikipedia.org/wiki/Arianespace
https://en.wikipedia.org/wiki/United_Launch_Alliance
próbowały budować rakiety wielokrotnego użytku, albo chociaż to rozważały.
No, ale ilu potrafisz wymienić konstruktorów rakiet? Oprócz wiadomego Untersturmführera, naturlich.
Nie jestem przekonany, że warto uczyć o Melonie w szkołach.
*
Przy okazji zgłaszam taki postulat, żeby, jeśli dyskusja się rozwinie, żadnych postów nie przenosić stąd do innych wątków. Teoretycznie można rozmawiać osobno o planach Melona, osobno o klimacie, osobno o energetyce, osobno o samochodach elektrycznych, itd.
Nie bądźmy jednak jak [s.] mieszczanie.
[:-)]
Moim zdaniem jest tu jeden temat: jak będzie wyglądał świat, z którego, moim zdaniem, nie będzie możliwości (ani, mam nadzieję, potrzeby) ucieczki do marsjańskiej kolonii.
**
Dlaczego uważam, że, z wysokim prawdopodobieństwem, średnia temperatura Ziemi nigdy nie wrośnie o więcej niż trzy-cztery stopnie C?
Ponieważ najpóźniej za dwadzieścia lat klimat (prawdopodobnie) zacznie być schładzany przy pomocy geoinżynierii, a konkretnie tzw. efektu Pinatubo. (SRM/SAI Solar Radiation Management a konkretnie Stratospheric Aerosol Injection)
https://en.wikipedia.org/wiki/1991_eruption_of_Mount_Pinatubo
The powerful eruption of such an enormous volume of lava and ash injected significant quantities of aerosols and dust into the stratosphere. Sulfur dioxide oxidized in the atmosphere to produce a haze of sulfuric acid droplets, which gradually spread throughout the stratosphere over the year following the eruption. The injection of aerosols into the stratosphere is thought to have been the largest since the 1883 eruption of Krakatoa, with a total mass of SO
2 of about 17,000,000 t (19,000,000 short tons) being injected – the largest volume ever recorded by modern instruments (see chart and figure).
This very large stratospheric injection resulted in a volcanic winter, a reduction in the normal amount of sunlight reaching the Earth's surface by roughly 10% (see figure). This led to a decrease in Northern Hemisphere average temperatures of 0.5–0.6 °C (0.9–1.1 °F) and a global decrease of about 0.4 °C (0.7 °F).[21][22] [Bold C.] The 1991 eruption also caused the "Summer that Wasn't" in 1992. [23] [24][25] [26]
(…)
The stratospheric cloud from the eruption persisted in the atmosphere for three years.”
https://eos.org/articles/climate-change-will-alter-cooling-effects-of-volcanic-eruptions
“What really matters is whether these [volcanic aerosols] are injected into the stratosphere—that is, above 16 kilometers in the tropics under current climate conditions and closer to 10 kilometers at high latitudes,” explained Thomas Aubry, a geophysicist at the University of Cambridge in the United Kingdom and lead author of the new study. “If [aerosols] are injected at these altitudes, they can stay in the atmosphere for a couple of years. [bold C.] If they are injected at lower altitudes, they are essentially going to be washed out by precipitation in the troposphere. The climatic effect will only last for a few weeks.”
W tygodniku Polityka ukazał się pod koniec czerwca artykuł o geoinżynierii.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/2216354,1,kto-sie-bawi-w-boga-zaczal-sie-wielki-grozny-wyscig-po-techno-zbawienie.read?src=mt
Niestety, zaskakująco bałamutny, jak na „czołowy tygodnik opinii”.
W dodatku autorka Patrycja Sasnal, jest Kierowniczką Biura Badań i Analiz w Polski Instytucie Spraw Międzynarodowych.
https://www.pism.pl/analysts/Patrycja_Sasnal_en
Wydawało mi się, że po kimś takim można oczekiwać pewnego standardu prezentacji tematu.
Sasnal napisała:
„Jest to najszybsza i najtańsza znana metoda oziębienia klimatu, ale też najbardziej kontrowersyjna.”
Zgadzam się, że jest najszybsza i najtańsza.
Kontrowersyjna jest w takim sensie, że ma ideologicznych przeciwników.
Sasnal cd.
„Może zniszczyć warstwę ozonową, zderegulować system hydrologiczny Ziemi, spowolnić fotosyntezę i wywołać polityczne konflikty – w zależności od tego, gdzie zostanie użyta.”
1/ - ”Może zniszczyć warstwę ozonową” – zero-jedynkowo, tak jak się zestrzeliwuje rakietę?
Czy też może osłabić warstwę ozonową? Jak bardzo? Znacznie? Nieznacznie? Nie wiadomo.
2/- „Może (…) zderegulować system hydrologiczny Ziemi” Co to znaczy? Jakie konkretnie będą skutki „deregulacji”? Nie wiadomo.
3/- „Może (…) spowolnić fotosyntezę” Przecież zawsze jest tak, że rośliny rosną wolniej kiedy jest chłodniej. Chcemy, żeby było chłodniej.
4/- „Może (…) wywołać polityczne konflikty" – w zależności od tego, gdzie zostanie użyta.”
To są łącznie cztery powody, żeby jak najszybciej zacząć prowadzić testy.
Ale (pisze dalej Sasnal)
„W ubiegłym roku testy rozpylania siarki grupy Keitha w północnej Szwecji zatrzymał opór rdzennych ludów Saamów. Nie obawiali się samego pyłu, tylko sprzeciwili się geoinżynierii ideologicznie. Uważają, że poleganie na technologii osłabia motywację do tego, co trzeba zrobić natychmiast: do zatrzymania emisji.”
Być może ja krzywdzę Saamów
https://en.wikipedia.org/wiki/S%C3%A1mi
uważając ich za prostych pasterzy reniferów. A tam co drugi (i co druga) z doktoratem nauk o atmosferze.
Ale jednak mam takie podejrzenie, że odwiedzili Saamów jacyś foliarze i wyłudzili pełnomocnictwa.
Saamowie uważają, że trzeba natychmiast zatrzymać emisje, a p. dr Sasnal chyba się z nimi zgadza. Zatrzymać emisje natychmiast, czyli dziś, a od jutra przenieść się do jaskiń.
I dalej Sasnal:
„Ponadto raz puszczonej w ruch nie da się zatrzymać. Czy to z samolotów, czy z balonów, trzeba bezustannie rozpylać siarczany w stratosferze. Zahamowanie tego procesu spowoduje tzw. Szok zakończenia: temperatura gwałtownie wzrośnie do poziomów wyższych niż przed użyciem technologii.”
Fanatyczni przeciwnicy geoinżynierii próbują przedstawiać jej wielką zaletę jako wadę i zagrożenie. Przecież, gdyby proces był nieodwracalny, istniałoby ogromne ryzyko przedawkowania pyłów. Zrobiłoby się za zimno i już nic nie można byłoby na to poradzić.
A tak wystarczy poczekać maksymalnie trzy lata.
Dalej Sasnal:
„Do racjonalnej interwencji o skali planetarnej potrzebna byłaby zgoda na poziomie ONZ, może nawet nowe ciało zarządzające badaniami i jej implementacją. Nie ma na to żadnych szans.”
Skąd wiadomo że nie ma szans? Na razie nikt (żadne państwo) nie zaproponował traktatu o zastosowaniu geoinżynierii.
Artykuł na ten temat Polityka opublikowała także w kwietniu br.
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/2208956,1,geoinzynieria-uratuje-ziemie-ten-szalony-pomysl-mocno-sklocil-badaczy-klimatu.read
Autor to Andrzej Hołdys.
I też jest to dziwny tekst.
Kończy się tak:
„Jeśli geoinżynieria jest szkodliwa, trzeba mieć na to dowody, aby liderzy polityczni mieli pewność, że trzeba ją wykreślić z listy dostępnych opcji”.
Zdaniem wielu naukowców poszukiwania takich dowodów potrwają wiele dekad i nie zakończą się jednoznacznymi zaleceniami. Dlatego najlepiej byłoby już dziś zostawić z powyższego cytatu tylko kilka ostatnich słów: „wykreślić z listy dostępnych opcji”.
Wielu „naukowców” uważa, że nie należy badać zjawiska – bo bez badań wiedzą, że się nie przyda? A może boją się, że okaże się przydatne i będę musieli oddać foliowe kapelusze na złom?
*
Skoro opór jest tak silny, skąd ja czerpię swój (umiarkowany i warunkowy) optymizm?
Uważam, że George Schulz miał rację, kiedy (allegedly) stwierdził:
„Nawet najbardziej konieczne i oczywiste decyzje zostaną podjęte, jeśli sytuacja będzie wystarczająco zła.”
Foliarze będą się jeszcze, niestety, opierali przez jakąś dekadę, może dwie.
Bo sytuacja nie jest wystraczająco zła.
Ale później schładzanie Ziemi stanie się konieczne.
USA zaczynają badać SRM
https://www.theguardian.com/environment/2022/dec/25/can-controversial-geoengineering-fix-climate-crisis
“Until recently, I thought it was too risky, but slow progress on cutting emissions has increased motivation to understand techniques at the margins like solar geoengineering,” said Chris Field, who chaired a National Academies of Sciences report last year that recommended at least $100m being spent researching the issue.
L.A., napisałeś:
„Pętla dodatniego sprzężenia zwrotnego się zamknęła. Teraz możemy inwestować megamiliardy dolarów w przeciwdziałanie, możemy nawet kompletnie powstrzymać emisję CO2 - to już nic nie da. Chwiejna równowaga została zakłócona.”
Nie jestem pewien, czy na pewno się zamknęła. Ale załóżmy że tak.
Natomiast do schładzania klimatu nie potrzeba „megamilardów”.
Tu
https://iopscience.iop.org/article/10.1088/1748-9326/aae98d
szczegółowy opis projektu, którego realizacja pozwoliłaby na zmniejszanie o połowę wzrostu średniej temperatury przez piętnaście lat - w przyjętym modelu w latach 2033-2047.
Całkowite koszty to 36 miliardów dolarów.
Projekt oczywiście można skalować.
-
Nie wiem, czy geoinżynieria, czyli ręczne sterowanie klimatem w skali globalnej, jest dobrym pomysłem. Każdy lek, jak to się mówi, "jedno leczy, a drugie kaleczy".
Chyba niepodobna przewidzieć, jak taka ingerencja, tzn. ciągłe wstrzykiwanie związków siarki do górnych warstw atmosfery, odbije się w mniej więcej odległej przyszłości. Może zmieni prądy atmosferyczne i wywoła huragany i cyklony, w porównaniu do których Irma czy inna Katrina ujdzie za lekki podmuch wiatru. Może spowoduje drgania klimatyczne, swoistą "huśtawkę": zimno - ciepło. Może uruchomi proces obniżenia pH oceanów i mórz - jak by nie było, a kwas siarkowy to kwas siarkowy. I jeszcze z tysiąc różnych "może"...
Choć z drugiej strony, a czy jest jakaś rozsądna alternatywa?
Zło gwałtowne
Gwałtownym tylko leczy się lekarstwem
Lub żadnym.
Dostarczenie tony ładunku na Marsa zawsze będzie wymagało wydatkowania xyz fartylionów dżuli.
To się nigdy nie zmieni.
Och, nigdy nie mów "nigdy" :)
Bądż co bądź, a 5000 lat to kawał czasu. Więc czy sposób hyperspecjalny i podprzestrzenny nie wchodzi w rachubę?
Coś jak w Wyprawie prof. Tarantogi?
-
Dostarczenie tony ładunku na Marsa zawsze będzie wymagało wydatkowania xyz fartylionów dżuli.
To się nigdy nie zmieni.
Masz rację, ale jaką moc obliczeniową miały komputery w 1800 roku? Kapujesz, ograniczenia jakie zadajesz mają sens, o ile fizycy odkryli już wszystkie oddziaływania, metody produkcji energii nie zmienią wydajności swej o czynnik większy niż powiedzmy 10 oraz nie odkryjemy w ziemi pierwiastka X, który po namoczeniu w wodzie spod ogórków nie oddaje energii upakowanej 100 razy bardziej niż w przypadku anihilacji adekwatnej masy.
Oczywiście Musk nie obniży kosztów 500 razy, to nierealne na przestrzeni jego życia, nawet jeśli pierwiastek X się znajdzie. Nie obniży nawet 10x w zastosowaniach sięgających poza LEO. Wdrożenie technologii innej niż palenie koksem czy atomem pod szybkowarem z rurką skierowaną na śmigiełko podłączone do prądnicy zajmie grube dziesięciolecia co widać po próbach stworzenia reaktora termojądrowego, co do którego mechanizm jest znany i działający od 1952 roku (kiedy objawił się światu jako niejaki Ivy Mike). Miałem jednak na myśli 5 tyś. lat a nie marną pięcdziesiąchę, jaka pioko została Muskowi. Póki co najtańszym sposobem podróży na Marsa byłby ten testowany w ramach programu Orion (tego pierwszego, z 1955 roku). Jak można przeczytać, szacowany koszt wyniesienia na Leo kg masy wyniósłby na obecne pieniądze kilkadziesiąt dolarów versus 2 tysięcy metodami konwencjonalnymi, czyli najlepsze to o czym wiemy, tylko nie stosujemy, zmniejszyłoby koszty o czynnik ~50.
-
Asteroida.
Za część promila kwoty 250 tysięcy miliardów dolarów, można zbudować i wystrzelić sieć teleskopów wczesnego ostrzegania przed asteroidami i wykonać szereg testów spychania asteroidy z kursu, na skalę znacznie większą niż misja DART.
A gdyby się kiedyś okazało, że leci do nas coś dużego (co, dzięki w.w. sieci, wykrylibyśmy przynajmniej 30-50 lat przed kolizją), to za kolejne ułamki promila kosztów kolonii można by taką asteroidę zepchnąć z kursu.
Tu - zgoda. Tego typu zabezpieczenie ziemskiego podwórka powinno mieć priorytet wyższy, niż plany kolonizacji.
Epidemia.
Prawdopodobieństwo, że pojawi się epidemia groźniejsza niż Covid jest zapewne spore, ale prawdopodobieństwo, że pojawi się taka, która będzie zabijała sto procent zarażonych, jest ekstremalnie małe.
Sto - zapewne nie (Ebola, jakoś nie rozlewa się zbyt szeroko, za skutecznie wykańcza ofiary). Ale - kilkadziesiąt, to już się zdarzało, i nadal zdarzyć może. Przy czym niebezpieczeństwo grozi nie tylko ze strony wirusów - gadaliśmy kiedyś o tym, czym martwi się WHO jeśli chodzi o antybiotyki i ewoluujące wciąż bakterie.
Pamiętaj, że tematy kosmiczne szybko nudzą widzów. Tuż przed wybuchem zbiornika z tlenem załoga Apollo 13 przeprowadziła transmisję z pokładu, ale żadna amerykańska telewizja tego nie pokazywała, bo to był już trzeci lot z planem lądowania, po dwóch wykonanych lądowaniach, a w sumie piąty na orbitę Księżyca – nudy.
Pamiętam, też czytałem wspomnienia Lovella, i oglądałem film, którego kanwą się stały ;). Zwróć jednak uwagę, że NASA pokazywała kosmos takim, jakim jest, jeśli już manipulując, to delikatnie w kierunku większego heroizmu (po co widownia miała wiedzieć, że astronauci wygonili chorego kolegę do nieogrzewanego modułu), tymczasem tu by należało - niestety - dramatyzować, grać pod publiczkę, ze wszystkiego robić sensację, lokować produkty, itd. (jednym słowem iść w kierunku przeciwnym, niż dostojna lemowsko-clarke'owska SF), i ogólnie powierzyć rzecz specom od marketingu. W takim wypadku - obstawiam - dałoby się powalczyć o miliardowe zyski, przynajmniej w pierwszym roku.
-
Nie wiem, czy geoinżynieria, czyli ręczne sterowanie klimatem w skali globalnej, jest dobrym pomysłem. Każdy lek, jak to się mówi, "jedno leczy, a drugie kaleczy".
Ale co innego proponujesz?
Konkretnie?
Zeroemisyjność jest mrzonką, bo dunkeflaute
https://en.wikipedia.org/wiki/Dunkelflaute
powoduje, że, żeby osiągnąć zeroemisyjność, potrzebne byłyby gigantyczne magazyny energii, co najmniej na około tydzień zapotrzebowania.
A magazyny są koszmarnie drogie.
Poza zasięgiem.
(Zaś Niemcy, w ramach walki z ociepleniem, wyłączyli w kwietniu b.r. ostatnie trzy bloki elektrowni atomowych i robią co mogą, żeby nigdzie w Unii nie budowano takich elektrowni.)
Przy tym ja nie uważam, że należałoby schładzać planetę aerozolami w stratosferze od jutra. Natomiast od jutra należałoby rozpocząć badania skuteczności tego schładzania i ewentualnych negatywnych skutków. Badania maksymalnie intensywne. Chyba że komuś się nie spieszy?
*
@maziek.
Ja jestem wielkim entuzjastą badań podstawowych i niepodstawowych.
Ale, żeby cokolwiek zadziało się za pięć tysięcy lat, cywilizacja musi przetrwać najbliższe sto, dwieście, trzysta lat. (I wszystkie następne stulecia oczywiście, aż do LXX.)
A dobrze byłoby zahamować ocieplenie jak najszybciej. W ciągu pojedynczych dekad.
*
@Q
„NASA pokazywała kosmos takim, jakim jest, jeśli już manipulując, to delikatnie w kierunku większego heroizmu (po co widownia miała wiedzieć, że astronauci wygonili chorego kolegę do nieogrzewanego modułu),”
Skąd wziąłeś ten pomysł, że „astronauci wygonili kolegę”?!!
Koniecznie podaj źródło. Jeśli to książka, to z numerem strony.
-
Ale, żeby cokolwiek zadziało się za pięć tysięcy lat, cywilizacja musi przetrwać najbliższe sto, dwieście, trzysta lat. (I wszystkie następne stulecia oczywiście, aż do LXX.)
A dobrze byłoby zahamować ocieplenie jak najszybciej. W ciągu pojedynczych dekad.
Oczywiście. Dlatego też, wtrącając swoje 3 grosze, zacząłem od wymienienia dwóch niepewników - z których jeden brzmiał "czy w ogóle będzie się miał kto tym przejmować" (za owe 5 tyś. lat). Tym niemniej, zakładając, że cywilizacja przetrwa w formie dość podobnej do obecnej a postęp naukowy nie zwolni, teoretyzowanie czy warto będzie za 5 tyś. lat kopać diamenty na Marsie jest trochę teoretyzowaniem z poziomu epoki węgla i stali, czy opłacałoby się położyć tory na Marsa, aby wydobywać tam rudę. Oczywiście, może też być tak, że nawet jak przetrwa cywilizacja, to postęp naukowy dojdzie do ściany (albo ludzie zgłupieją) i nic jakościowo lepszego tzw. ludzkość już nie wynajdzie w kwestii napędu kosmicznego.
-
Ale, żeby cokolwiek zadziało się za pięć tysięcy lat, cywilizacja musi przetrwać najbliższe sto, dwieście, trzysta lat. (I wszystkie następne stulecia oczywiście, aż do LXX.)
A dobrze byłoby zahamować ocieplenie jak najszybciej. W ciągu pojedynczych dekad.
Oczywiście. Dlatego też, wtrącając swoje 3 grosze, zacząłem od wymienienia dwóch niepewników - z których jeden brzmiał "czy w ogóle będzie się miał kto tym przejmować" (za owe 5 tyś. lat). Tym niemniej, zakładając, że cywilizacja przetrwa w formie dość podobnej do obecnej a postęp naukowy nie zwolni, teoretyzowanie czy warto będzie za 5 tyś. lat kopać diamenty na Marsie jest trochę teoretyzowaniem z poziomu epoki węgla i stali, czy opłacałoby się położyć tory na Marsa, aby wydobywać tam rudę. Oczywiście, może też być tak, że nawet jak przetrwa cywilizacja, to postęp naukowy dojdzie do ściany (albo ludzie zgłupieją) i nic jakościowo lepszego tzw. ludzkość już nie wynajdzie w kwestii napędu kosmicznego.
Klasyk słusznie wskazał, że „Prognozowanie jest trudne, zwłaszcza, jeśli dotyczy przyszłości”.
Dodajmy, że stopień trudności rośnie razem z długością okresu prognozy.
Ty sprytnie wybrnąłeś, przewidując, że będzie albo bardzo dobrze (wycieczki w gratisie), albo bardzo źle (już nie będzie komu się przejmować).
Gdybyś jeszcze dodał trzy słowa „Albo coś pomiędzy”, twoja prognoza pokryłaby całe spektrum możliwości.
[;-)]
L.A. wywołał horyzont roku 5000 i średnią temperaturę plus 65 C.
Ja jednak proponuję skupić się na wieku XXI, którego zostało jeszcze ponad trzy czwarte.
Jeśli prawdziwe są przepowiednie najbardziej pesymistyczne, że równowaga została naruszona nieodwracalnie, to tym bardziej trzeba będzie emitować aerozole i to już zawsze.
Ale, tak czy owak, trzeba będzie je emitować, ponieważ zeroemisyjność wymaga ogromnych buforów (magazynów energii), a ich koszty są zaporowe.
Oczywiście, jeśli się przechodzi z węgla na gaz, to emisja spada o połowę. Z wiatraków bez bufora da się wygenerować około połowy zużywanej energii elektrycznej. Drugą połowę trzeba dopalić gazem.
Przejście z węgla na wiatraki plus gaz oznacza redukcję emisji o 75%. Imponujący wynik, tylko, że ten proces w Europie Zachodniej jest bardzo zaawansowany, prawie zakończony.
Żeby iść dalej w kierunku zeroemisyjności, potrzebne są ogromne magazyny energii.
(Pomijam tu „ślad węglowy” czyli emisję przy produkcji elementów systemu energetycznego, niezależnie od tego, jakie one są).
Żeby osiągnąć, powiedzmy, 95% energii z wiatraków, a tylko 5% z gazu, potrzeba, jak szacuję, magazynów energii na tydzień.
Polska pobiera w szczycie 26 GW, średnio 22 GW.
Elektrownia szczytowo-pompowa w Żarnowcu może zmagazynować 3,5 GWh. To by wystarczyło na dziesięć minut średniego zapotrzebowania. Na osiem minut szczytowego.
(W praktyce Żarnowiec może podawać 700 MW przez pięć godzin.)
Elektrownie szczytowo-pompowe stanowią aktualnie około 90% magazynów energii.
A kosztują ca 500 dolarów za kWh.
Akumulatory są tańsze. Aktualnie około stu dolarów za kWh.
Tygodniowy magazyn energii dla Polski powinien pomieścić 3.969 GWh (22 GW razy 168 godzin). Powiedzmy 4.000 GWh na okrągło. Cztery miliardy kilowatogodzin.
Po sto dolarów za kWh to czterysta miliardów dolarów.
No, ale Komisja Europejska chce zakazać produkcji samochodów spalinowych od 2035 roku.
W 2050 flota ma być elektryczna.
Więc trzeba produkować dodatkowo około 20% procent energii elektrycznej, żeby ładować akumulatory samochodów.
Bufor powinien zostać powiększony do 4.800 GWh za 480 miliardów dolarów.
A o ile wzrośnie zapotrzebowanie z powodu powszechnego instalowania klimatyzacji w ocieplającym się kraju?
Widziałem prognozę, z której wynikało, że do 2030 cena akumulatorów spadnie do 60 dolarów za kWh. To będzie/byłoby „tylko” 288 miliardów dolarów (plus x na klimatyzację). Ciągle ogromne pieniądze.
Ale nawet gdyby mieszkańcy Unii kosztem ogromnych wyrzeczeń ograniczali emisje, to Unia odpowiada za ca 7% emisji świata.
Dwa lata temu Guardian informował, że pięć krajów Azji ma zamiar zbudować sześćset nowych bloków węglowych o mocy 300 GW. (Na dodatek do tysięcy eksploatowanych).
https://www.theguardian.com/environment/2021/jun/30/five-asian-countries-80-percent-new-coal-power-investment
“China, India, Indonesia, Japan and Vietnam plan to build more than 600 coal power units (…) [which] could generate a total of 300 gigawatts of energy”
Maniacy z “Just stop oil (and gas, and coal)” powinni się przyklejać do bram chińskich ambasad, a nie do obrazów.
Nie widzę innego rozwiązania niż aerozole.
-
Eko-nowomowa.
https://www.theguardian.com/environment/2023/aug/05/uk-offshore-wind-at-tipping-point-as-funding-crisis-threatens-industry
“Alarm over the mismatch has been increased by the decision of Swedish energy company Vattenfall to stop work on the multibillion-pound Norfolk Boreas windfarm, designed to power the equivalent of 1.5m British homes.”
No, nie wypada napisać, że farma wiatrowa będzie zasilała półtora miliona domów, bo wiadomo, że krzywa rozkładu siły wiatru nie pokrywa się z krzywą zapotrzebowania dobowego/tygodniowego/rocznego na energię elektryczną.
W eko-nowomowie wprowadzono zatem „Ekwiwalent” półtora miliona domów.
Ale co to jest?
„Ekwiwalent” to takie miasto w fantasylandzie, w którym jest półtora miliona domów i które zużywa prąd tylko wtedy, kiedy akurat wieje wiatr. No, po prostu tak ma. Mieszkańcy „Ekwiwalentu” hibernują, kiedy wiatr nie wieje, dzięki czemu nie zużywają prądu.
-
No cóż, problem prądnicy jest, można powiedzieć, trywialny i tani - zaś problem akumulatora też jest trywialny, z tym, że póki co kosztowny. Ja osobiście mam nadzieję, że postęp go potani i sprowadzi do poziomu papieru toaletowego. Którego każdy używa ale nie za bardzo się zastanawia, ile z przeproszeniem osobo-podtarcie kosztuje. Aczkolwiek technologia stojąca za rolką papieru toaletowego nie jest trywialna, i to nie wspominając nawet o sir Penrose.
-
No cóż, problem prądnicy jest, można powiedzieć, trywialny i tani - zaś problem akumulatora też jest trywialny, z tym, że póki co kosztowny. Ja osobiście mam nadzieję, że postęp go potani i sprowadzi do poziomu papieru toaletowego. Którego każdy używa ale nie za bardzo się zastanawia, ile z przeproszeniem osobo-podtarcie kosztuje. Aczkolwiek technologia stojąca za rolką papieru toaletowego nie jest trywialna, i to nie wspominając nawet o sir Penrose.
Wolno ci oczywiście mieć nadzieję i żywić ją dowolnymi substancjami, możesz też w intencji realizacji owej nadziei okresowo zalegać na twardym podłożu krzyżem, gwiazdą albo sierpem (półksiężycem), ale problem akumulatora NIE jest trywialny.
Jest, powiedziałbym, anty-trywialny, skoro poszukiwania technologii taniego i możliwego do ultra-masowej produkcji akumulatora (magazynu energii) trwają od co najmniej dwudziestu lat, wydano setki milionów dolarów, prawdopodobnie nawet miliardy, a rozwiązania nie ma.
Żeby magazynowanie energii na dużą skalę stało się opłacalne, cena musiałaby zostać zmniejszona zapewne co najmniej o rząd wielkości, z dzisiejszych około 150 USD za kWh do 15 USD. (Tygodniowy magazyn energii elektrycznej dla Polski kosztowałby wtedy 72 miliardy USD).
Ale nic na taką obniżkę nie wskazuje.
(Poprzednio zakładałem, że hurtem to byłoby już dziś około 100 USD za kWh, ale to chyba było zbyt optymistyczne, biorąc pod uwagę problemy z pozyskaniem surowców dla takiej skali produkcji).
https://about.bnef.com/blog/lithium-ion-battery-pack-prices-rise-for-first-time-to-an-average-of-151-kwh/
"New York, December 6, 2022 – Rising raw material and battery component prices and soaring inflation have led to the first ever increase in lithium-ion battery pack prices since BloombergNEF (BNEF) began tracking the market in 2010. After more than a decade of declines, volume-weighted average prices for lithium-ion battery packs across all sectors have increased to $151/kWh in 2022, a 7% rise from last year in real terms. The upward cost pressure on batteries outpaced the higher adoption of lower cost chemistries like lithium iron phosphate (LFP). BloombergNEF expects prices to stay at similar levels next year, further defying historical trends.
The above figures represent an average across multiple battery end-uses, including different types of electric vehicles, buses and stationary storage projects"
**
P.S. Od decyzji Kennedy’ego do pierwszego lądowania na Księżycu upłynęło osiem lat i dwa miesiące. Jeśli doliczyć wcześniejsze analizy NASA, to od pomysłu do realizacji upłynęło około dziesięciu lat.
Czy uważasz, że lądowanie na Księżycu to było trywialne dokonanie? Zakładam, że nie?
Więc tym bardziej problem, którego nie rozwiązano w czasie dwukrotnie dłuższym, zdecydowanie nie jest trywialny.
-
Żeby magazynowanie energii na dużą skalę stało się opłacalne, cena musiałaby zostać zmniejszona zapewne co najmniej o rząd wielkości, z dzisiejszych około 150 USD za kWh do 15 USD. (Tygodniowy magazyn energii elektrycznej dla Polski kosztowałby wtedy 72 miliardy USD).
Trzy grosze: o ile dobrze rozumiem, "około 150 USD za kWh" to cena produkcji akumulatora. Aby obliczyć koszt przechowywania kilowatogodziny, należałoby - w pierwszym przybliżeniu - podzielić te 150 dolców przez żywotność akumulatora, czyli ilość cykli ładowania (ca. 300..500, jeśli chodzi o zwykły Li-ion).
Ponadto pojęcie "akumulator" jest nieco szersze niż "bateria elektryczna". Akumulatorem energii może służyć np. podniesiony na wysokość ciężar, sprężony gaz lub inny płyn, rozpędzone koło zamachowe, itd.
-
Jest trywialny w tym sensie, że nie ma fizycznych przeszkód, aby magazynować energię w cenie niższej, niż otrzymywana z innych źródeł (kopalne, jądrowe) - uwzględniając oczywiście jej "wydobycie". Natomiast nie jest trywialny, ponieważ obecne ekonomicznie uzasadnione rozwiązania 9te, o których na ogół się myśli) nie są ekonomicznie uzasadnione dla rzeczy większych niż szczoteczka do zębów czy laptop, gdzie ze względu na cenę samego przedmiotu, który zasilają, można sobie na to pozwolić. Nie chodzi o gęstość energii i akumulatorki do tego czy owego, o ile mówimy o rozwiązaniach systemowych a nie o napędzaniu samochodu, tylko o cenę (składaną - produkcja, użytkowanie, recykling) przechowania kilowata na potrzeby państwa. Rozmiar akumulatora i gęstość energii w nim nie ma dużego znaczenia, jeśli mówimy o rozwiązaniach systemowych na poziomie co najmniej kraju a nie pojedynczej chałupy. Najlepszym, działającym i sprawdzonym dobrze rozwiązaniem są elektrownie szczytowo-pompowe, które w krajach posiadających zróżnicowaną rzeźbę terenu jest sens budować. Jest to gotowa technologia, doskonale dopracowana, urządzenia leżą na półkach w sklepie, czas pracy takiego obiektu to co najmniej półwiecze. Mimo więc nakładów - jest to tanie jak barszcz ostatecznie. Kraje płaskie jak stół mają z tym pewien problem. Jeżeli wychodzimy poza kraj to najprostszym rozwiązaniem jest traktowanie globalnej sieci elektroenergetycznej jako magazynu energii. Ponieważ słońce zawsze gdzieś świeci na Ziemi - a nawet na ogół codziennie, to wystarczy wyprodukowaną energię rozesłać tam, gdzie akurat nie świeci. Co prawda przesył energii ma jeszcze niższą sprawność niż elektrownia szczytowo-pompowa (mniej więcej jak 2/3 do 3/4), ale ponieważ słonko grzeje każdy metr kwadratowy na wysokości orbity ziemi z mocą małego czajnika (prawie 1,5 kW), to na pewną rozrzutność można sobie pozwolić. Ziemia w ciągu kilku godzin absorbuje ze słońca ilość energii potrzebną całemu światu w postaci elektryczności przez rok, grzech nie skorzystać. Oczywiście stoją takiemu rozwiązaniu naprzeciw względy natury technicznej (pomniejsze) i polityczno-strategicznej (duże). Głupio by było, gdyby cały kraj był zasilany kabelkiem z zewnątrz i ktoś mógł go wyłączyć w nocy jak lampkę przy łóżku. Być może tych przeszkód (polityczno-strategicznych) nigdy nie uda się pokonać i tego typu rozwiązania właściwe będą tylko dla krajów możliwie "szerokich" (w sensie długości geograficznej). A dla innych jako sensowne uzupełnienie 20 czy 30% bilansu. Tak czy siak ile to trwało nim wreszcie fotowoltaika, rozwijana chyba ciut dłużej niż bateryjki do samochodów (nawet jako człowiek z demoludów pierwszy kalkulator na baterię solarną miałem koło 1980 r. i nie było to już nie wiadomo co), przebiła się a przynajmniej zbliżyła do pułapu ekonomicznej celowości? Dlaczego uważasz, że skoro szumnie mówiąc człowiek opanował inne "egzotyczne" procesy, choćby taki jak budowa opłacalnej elektrowni jądrowej, nie przebije się przez ekonomikę tego rozwiązania? Zwłaszcza, że problem jest bardzo ogólny i można go rozwiązywać na różne sposoby oraz równolegle, nie musi to być zaraz akumulatorek Li-ion. Upowszechnienie fotowoltaiki, które postępuje obecnie z nagła w postępie geometrycznym, w połączeniu z problemami, jaki to powoduje (przeciążenia sieci, odłączanie z tego powodu fotowoltaiki) powoduje, że nagle temat buforowania energii stał się gorący. Ma to odbicie nawet w polityce rządu polskiego. Do niedawna dofinansowano (suto raczej) samą fotowoltaikę, od tego roku również domowe magazyny energii. Jest ruch, będzie efekt, aczkolwiek niekoniecznie spowodowany wydatkowaniem milionów dolarów akurat na chemiczną "bateryjkę".
-
Żeby magazynowanie energii na dużą skalę stało się opłacalne, cena musiałaby zostać zmniejszona zapewne co najmniej o rząd wielkości, z dzisiejszych około 150 USD za kWh do 15 USD. (Tygodniowy magazyn energii elektrycznej dla Polski kosztowałby wtedy 72 miliardy USD).
Trzy grosze: o ile dobrze rozumiem, "około 150 USD za kWh" to cena produkcji akumulatora. Aby obliczyć koszt przechowywania kilowatogodziny, należałoby - w pierwszym przybliżeniu - podzielić te 150 dolców przez żywotność akumulatora, czyli ilość cykli ładowania (ca. 300..500, jeśli chodzi o zwykły Li-ion).
Ponadto pojęcie "akumulator" jest nieco szersze niż "bateria elektryczna". Akumulatorem energii może służyć np. podniesiony na wysokość ciężar, sprężony gaz lub inny płyn, rozpędzone koło zamachowe, itd.
@L.A.
Zacznę od ubocznej uwagi językowej: Dopóki nie pojawiły się w Polsce laptopy i zwłaszcza telefony komórkowe, „bateria” to jednoznacznie było jednorazowe źródło prądu stałego (dalej się ich używa, np. baterii AA lub AAA do pilotów, itd.), akumulatory były wtedy głównie lub wyłącznie ołowiowe i były instalowane w samochodach.
Razem z telefonami komórkowymi przyszła (z Ameryki) moda na nazywanie akumulatorów w telefonach bateriami. („Bateria w telefonie Zosi/Zenka jest naładowana w 20%” itp.)
Jednak moim zdaniem akumulator to ciągle urządzenie, w którym używa się procesu chemicznego lub fizyko-chemicznego do przechowywania energii.
Inne metody/urządzenia określa się jako magazyny energii. Proponuję pozostać przy tej terminologii.
*
Masz rację, że w praktyce należałoby uwzględnić spadek pojemności akumulatora w funkcji czasu.
Jeśli założymy, że spadek pojemności akumulatora litowo-jonowego wynosi 10% rocznie, to akumulator o pojemności 1kWh gwarantowanej przez trzydzieści lat kosztowałby 585 dolarów. 150 dolarów pierwotny akumulator i dokładane 29 razy 0,1 kWh po 15 USD.
Tygodniowy magazyn energii dla Polski z pojemnością gwarantowaną przez trzydzieści lat kosztowałby dwa tysiące osiemset osiem miliardów dolarów.
**
@maziek
„Najlepszym, działającym i sprawdzonym dobrze rozwiązaniem są elektrownie szczytowo-pompowe, które w krajach posiadających zróżnicowaną rzeźbę terenu jest sens budować. Jest to gotowa technologia, doskonale dopracowana, urządzenia leżą na półkach w sklepie, czas pracy takiego obiektu to co najmniej półwiecze. Mimo więc nakładów - jest to tanie jak barszcz ostatecznie.”
Barszcz pół na pół z kawiorem?
W 2016 roku rząd Irlandii ogłosił, że zbuduje elektrownię szczytowo-pompową Silvermines.
Moc 360 MW, pojemność ca 1,8 GWh, koszt 950 milionów USD.
Wypada 528 dolarów za kWh. (Ale za to może pracować bez remontu przez 35-40 lat).
Przyj tej cenie tygodniowy magazyn energii dla Polski kosztowałby dwa tysiące pięćset trzydzieści cztery miliardy dolarów.
https://www.hydroreview.com/business-finance/ireland-proposes-us-948-million-360-mw-silvermines-pumped-storage-project/#gref
Ireland proposes US$948 million 360-MW Silvermines pumped-storage project
"Minister for the Environment, Alan Kelly, on Jan. 11 announced that Nenagh, County Tipperary, located in central Ireland, proposes to construct the €650 million (US$948 million) 360-MW Silvermines pumped-storage hydroelectric facility at an abandoned open-cast mining site.
Gregory Poindexter1.11.2016"
Tylko że Silvermines na razie nie ma.
W 2016 przewidywano, że elektrownia ruszy w 2020 roku.
“After the estimated two-year planning process is complete, the plant could begin generating by 2020.”
Nie ruszyła.
Budowa też nie ruszyła.
https://silvermineshydro.ie/
Current Status
“Silvermines Hydro is currently making steady progress through various stages of development. Obtaining development consent is the next step to move forward with the Project.”
Czekają na pozwolenie.
Dlaczego zły rząd irlandzki nie pozwala na budowę “ostatecznie taniej jak barszcz” elektrowni szczytowo-pompowej?
Nie wiem, ale dopuszczam taką myśl, że jest za droga.
I to pomimo tego, że została zaprojektowana w miejscu byłej kopalni odkrywkowej:
“ the Silvermines site is ideal for pumped-storage because of its mountainous location, proximity to the existing power grid and the mine’s 200-foot-deep reservoir.”
Gdyby trzeba było od zera wykopać dolny zbiornik i usypać górę pod górny zbiornik, to byłoby jeszcze znacznie drożej.
*
„Tak czy siak ile to trwało nim wreszcie fotowoltaika, rozwijana chyba ciut dłużej niż bateryjki do samochodów (nawet jako człowiek z demoludów pierwszy kalkulator na baterię solarną miałem koło 1980 r. i nie było to już nie wiadomo co), przebiła się a przynajmniej zbliżyła do pułapu ekonomicznej celowości?”
No właśnie, że się nigdzie nie przebiła, ani nie zbliżyła.
Przez brak magazynów.
Jest dla mnie źródłem długoterminowej i bardzo ponurej fascynacji to, że o ile lamenty z powodu ocieplenia klimatu pojawiają się w mediach niemal codziennie, to praktycznie nikt nigdzie nie porusza problemu kosztów kompletnych systemów energetycznych.
A kompletne koszty odzwierciedlone w cenie wyglądają tak:
Kilowatogodzina we Francji kosztowała w 2020 roku 18,99 Eurocenta.
W Niemczech 30,34 Eurocenta.
https://strom-report.de/electricity-prices-europe/
We Francji ca 70% energii elektrycznej pochodziło z elektrowni atomowych. W Niemczech około sześciu procent (w 2020 roku w Niemczech pracowało jeszcze, o ile dobrze pamiętam, sześć bloków [z 22, które kiedyś zbudowali]).
Czyli Niemcy za swoją radiofobię (terminologia UNSCEAR) albo nukleofobię lub uranofobię, płacili o sześćdziesiąt procent drożej. W skali roku przepłacili (0,1135 Euro razy 7.035 kWh razy 83.290.000 mieszkańców) 66,4 miliarda Euro.
W 2018 roku Niemcy wpłacały netto do budżetu Unii 17,2 miliarda Euro
https://www.statista.com/chart/18794/net-contributors-to-eu-budget/
Czyli za swoją uranofobię Niemcy płaciły prawie CZTERY (3,85) razy więcej niż przekazywały pozostałym państwom Unii (tzn. beneficjentom netto).
Taka jest skala problemu niemieckiej uranofobii.
I takie są rzeczywiste koszty Energiewende.
**
„Dlaczego uważasz, że skoro szumnie mówiąc człowiek opanował inne "egzotyczne" procesy, choćby taki jak budowa opłacalnej elektrowni jądrowej, nie przebije się przez ekonomikę tego rozwiązania?”
Nie twierdzę, że się (nigdy) nie przebije.
Kiedyś może tak.
Ale nic nie wskazuje na to, żeby wkrótce pojawiły się tanie magazyny energii.
Najbardziej obiecującym projektem wydaje się akumulator z płynnego metalu firmy Ambri.
Ale zwracam uwagę, że Sadoway, profesor MIT (dziś już emerytowany) pracuje nad tym projektem od 2005 roku, od osiemnastu lat. Firmę Ambri założył ze współpracownikami w 2010 roku. Poniżej jego wykład z serii TED z marca 2012 roku i rozmowa z Sadoway’em z 2021 roku.
Sadoway twierdzi, że akumulator Ambri będzie utrzymywał ponad 99% pojemności po pięciu tysiącach cykli (ładowania i rozładowania). Sadoway w tej rozmowie z 2021 r. nie podaje, ile jego akumulator będzie kosztował. Na razie Ambri stara się pozyskać kolejną transzę finansowania.
Stąd pytania: ile lat jeszcze upłynie, zanim ta technologia zostanie uznana za w pełni sprawdzoną i stabilną?
Ile będzie kosztował akumulator o pojemności 1 kWh?
O ile pamiętam, Sadoway wspominał kilka lat temu, że to może być 50 USD, ale w tej rozmowie z 2021 roku cena się nie pojawia.
(Przy cenie 50 USD za kWh, tygodniowy magazyn energii dla Polski kosztowałby 240 miliardów dolarów).
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, ile dekad będzie potem trwała produkcja magazynów energii na tydzień dla całego świata?
Dlatego uważam, że należałoby natychmiast rozpocząć testy geoinżynierii, a konkretnie tzw. efektu Pinatubo. (SRM/SAI Solar Radiation Management/ Stratospheric Aerosol Injection).
*
https://en.wikipedia.org/wiki/Donald_Sadoway
https://en.wikipedia.org/wiki/Ambri_(company)
"The Liquid Metal Battery Corporation was formed in 2010 to commercialize the liquid-metal battery technology invented by Professor Donald Sadoway and Dr. David Bradwell at the Massachusetts Institute of Technology. It was renamed Ambri in 2012.[3] In 2012 and 2014, it received $40 million in funding from Bill Gates, Khosla Ventures, Total S.A., and GVB"
Donald Sadoway: The missing link to renewable energy
26 mar 2012
Ambri: A Battery that Could Change the World
19 mar 2021
**
Przy okazji sensowny artykuł o „kolonizowaniu” Marsa.
https://www.theguardian.com/books/2023/aug/21/the-big-idea-should-we-colonise-other-planets
-
Zacznę od ubocznej uwagi językowej: Dopóki nie pojawiły się w Polsce laptopy i zwłaszcza telefony komórkowe, „bateria” to jednoznacznie było jednorazowe źródło prądu stałego (dalej się ich używa, np. baterii AA lub AAA do pilotów, itd.), akumulatory były wtedy głównie lub wyłącznie ołowiowe i były instalowane w samochodach.
Razem z telefonami komórkowymi przyszła (z Ameryki) moda na nazywanie akumulatorów w telefonach bateriami. („Bateria w telefonie Zosi/Zenka jest naładowana w 20%” itp.)
Jednak moim zdaniem akumulator to ciągle urządzenie, w którym używa się procesu chemicznego lub fizyko-chemicznego do przechowywania energii.
Inne metody/urządzenia określa się jako magazyny energii. Proponuję pozostać przy tej terminologii.
Niech i tak będzie, pozostańmy przy tym nazewnictwie. Aczkolwiek słowo "akumulator" pochodzi podobno od łacińskiego "cumulare" - gromadzić, magazynować, i w sumie na jedno wychodzi :)
Gwoli ścisłości zaznaczę na marginesie, że "bateria" to z definicji zestaw składający się z kilku jednakowych elementów. Taka na przykład bateria armat. Albo bateria ogniw elektrochemicznych, obojętnie, jednorazowych czy ładowalnych. Pod tym względem nazywanie elementów AA lub AAA baterią jest chyba trochę nie na miejscu.
A co do baterii w telefonie, to nie jestem do końca pewien, że to faktycznie bateria. Pod względem napięcia znamionowego (3,6V) to raczej ogniwo. Z drugie strony diabli wiedzą, może technologicznie to właśnie bateria z kilku ogniw, połączonych równolegle... :-\
-
Dlaczego zły rząd irlandzki nie pozwala na budowę “ostatecznie taniej jak barszcz” elektrowni szczytowo-pompowej?
Mogą być różne odpowiedzi, po pierwsze jak sam zauważyłeś, bo zły to rząd, albo bo kadencja za krótka, lub że to politycy, albo że na Morzu Irlandzkim są świetne warunki do budowy elektrowni wiatrowych (w istocie, największe na świecie tam są), a wiatry są pewniejsze od słońca. Trudno powiedzieć. Ale nie o to chodzi. Elektrownie szczytowo-pompowe (angielska nazwa jest bliższa prawdy - pumped storage - bo nie produkuje to prądu, a tylko przechowuje) - powstały głównie ponieważ dobowe wahania poboru prądu powodowały rozstrojenie sieci energetycznej, zwłaszcza jeśli była zasilana głównie turbinami parowymi, których nie można ot tak zatrzymać, bądź uruchomić. Zajmuje to raczej godziny niż minuty, powoduje duże straty opału nie mówiąć o zagrożeniu stabilności samej sieci itd. Więc rozwinięto tę technologię nie dlatego, że była energia ze słońca, a dlatego, żeby zapewnić stabilność sieci - i nawet tylko z tego powodu się to opłacało. Tzn. te elektrownie kupowały prąd w środku nocy, kiedy był najtańszy, a sprzedawały w dzień, kiedy był najdroższy - i mimo straty na kWh 20-30% wychodziły na swoje. Potem rzecz troszkę straciła na znaczeniu, z powodu zastąpienia wielu turbin parowych gazowymi (które dużo szybciej można uruchomić i zatrzymać) a ponadto z powodu łączenia sieci pomiędzy krajami, dzięki któremu taniej pożyczyć a potem odebrać prąd od sąsiada niż budować elektrownię szczytowo-pompową. No ale teraz nastąpiła zmiana sytuacji, jest to początek, ale minęło parę lat i co by nie mówić nastąpił rozwój zarówno wiatrakowni jak i solarystyki. To bardzo krótko póki co, ale pojawił się trend. Jeśli chodzi o wiatr to można mówić (rząd wielkości) o jakichś 30 latach wyraźnego rozwoju, a jeśli chodzi o baterie słoneczne - może 10. Tzn. rząd wielkości ten sam, ale mniej więcej wiadomo o co mi chodzi. Na początku lat 90-tych typowa moc turbiny wiatrowej wynosiła pół megawata, pod ich koniec 2 megawaty, teraz średnio ponad 5 megawatów. Obecnie wchodzą 10 megawatowe i większe - mówię o modelach, które wkrótce albo już są budowane. W ciągu 30 lat opłacało się - to jest bardzo ważne, że się opłacało, przeć ku zwiększeniu mocy takiej turbiny o czynnik 20. A zdajesz sobie sprawę sądzę, jakich nakładów to wymaga od komercyjnych firm, które je budują, na personel, badania, rozwój, materiałoznawstwo, infrastrukturę, budynki (jedna łopata na przykład 100 m długości), wreszcie "tylko" transport i ustawienie 100 czy więcej metrowego kolosa na morzy i pociągnięcie kabelka. Itd. Dopóki to był nikły procent produkcji prądu, nie istniał problem jego magazynowania. Ot był to mile widziany bonus, my produkowaliśmy taniej prąd z łopat czy słońca i mogliśmy nim zapychać dziury bo i tak wychodziliśmy na swoje - bo jakaś dziura do zacerowania zawsze się znalazła. Ale życie nie zna próżni i nikt nie może zachować uprzywilejowanej pozycji stojąc w miejscu. Naśladowców przybywa a kiedy wzrasta ilość generowanego tak prądu to zapychanie dziur traci sens, bo jest ich za mało, bo po co produkować za drogie pieniądze coś, czego połowę trzeba za pomocą uziemienia bądź postawienia łopat w chorągiewkę spuścić do śmietnika?
Wydaje mi się, że nazbyt optymistycznie oceniasz obroty kół zębatych machinerii postępu. Wielkie zmiany (przejście z węgla na ropę, potem na atom itd., cokolwiek z "dużych" technologii byś rozpatrywał) zajmuje kilkadziesiąt lat. Można na drugi dzień po zakupieniu wyrzucić buty jak się odpodobały, ale nie można tak postąpić z infrastrukturą wartą miliardy, obliczoną na resurs 20 czy 50 lat. W wielu krajach, nawet rozwiniętych, nadal sporą część infrastruktury stanowią drewniane słupy i przyłącza napowietrzne "gołym" drutem. Dlaczego? Bo nikt nie skasuje wciąż dobrego drewnianego słupa postawionego 50 lat termu, tylko dlatego, że 40 lat temu zaczęto stawiać betonowe, 30 lat temu wibroprasowane, a od kilkunastu lat często strunobetonowe, Taka też jest globalna sieć energetyczna niezależnie od stopnia jej zróżnicowania od kraju do kraju. Prawdziwe parcie na duże magazyny energii ma może 10 lat, więc jeszcze z 30 trzeba poczekać, bo nikt nie zbuduje ich, w proporcji do globalnej konsumpcji energii, o pojemności 20 czy 30% niezależnie czy miałyby być ze słomy, czy ze złota. Nikogo na to nie stać nawet, jeśli byłoby to opłacalne. Natomiast w tym horyzoncie czasowym to, o ile dożyję, bardzo się zdziwię, jeśli sprawa nie pójdzie do przodu. I w tym sensie piszę.
Wracając do hydroelektrowni może rząd irlandzki zrezygnował a ponoć polski pragnie zreanimować jeden z zarzuconych projektów. Na świecie parę się jakoś buduje i projektuje nowe. Więc to, że akurat w Irlandii z jakichś powodów zrezygnowano, to nie jest mocny argument. W Chinach budują. Może w tej miejscówce w Irlandii było za płasko? Szwajcaria może zmagazynować około 1/3 zapotrzebowania w ten sposób.
„Tak czy siak ile to trwało nim wreszcie fotowoltaika, rozwijana chyba ciut dłużej niż bateryjki do samochodów (nawet jako człowiek z demoludów pierwszy kalkulator na baterię solarną miałem koło 1980 r. i nie było to już nie wiadomo co), przebiła się a przynajmniej zbliżyła do pułapu ekonomicznej celowości?”
No właśnie, że się nigdzie nie przebiła, ani nie zbliżyła.
Niemcy zainstalowanej mocy energii odnawialnej mają nominalnie więcej niż z tradycyjnych źródeł. Mimo braku magazynów. Czy robili to w celu pozbycia się nadmiaru środków finansowych? Dziwnie brzmi Twoje twierdzenie, patrząc na to, że jak kraj i świat szeroki narody instaluję te batarejki. Od razu powiem, że argument że bo Unia dopłaca biorę za kiepski argument.
Jest dla mnie źródłem długoterminowej i bardzo ponurej fascynacji to, że o ile lamenty z powodu ocieplenia klimatu pojawiają się w mediach niemal codziennie, to praktycznie nikt nigdzie nie porusza problemu kosztów kompletnych systemów energetycznych.
A nie dziwi cię że niemal codziennie piszą w mediach że ktoś kogoś zaciukał, podpalił albo przynajmniej nasikał mu na płot, a bardzo rzadko, że ktoś sobie szczęśliwie żyje, jest życzliwy dla innych i nie ma w tym drugiego dna w postaci tego, że to wyłącznie w ramach ekspiacji, iż w dzieciństwie truł ptaki ziarnem na szczury?
Czyli Niemcy za swoją radiofobię (terminologia UNSCEAR) albo nukleofobię lub uranofobię, płacili o sześćdziesiąt procent drożej.
No OK, ale akurat na temat siłowni jądrowych to mam zdanie zdaje się takie jak Twoje. Uważam, że to stabilna technologia, zanieczyszczenia z tego są ułamkowe w stosunku do węgla czy ropy, problemy z odpadami głównie wydumane. To teraz mógłbym nieco złośliwie stwierdzić (odnośnie do Twego "irlandzkiego" argumentu), że oto widocznie atom jest do kitu, skoro rząd polski wstrzymał zaczętą już budowę elektrowni atomowej w Żarnowcu. Tym niemniej światem, wbrew sądom wielu, nie rządzą księgowi tylko królowie i gawiedź. Jak widać "suweren" może swoje 3 grosze wtrącić i skoro dzwony (dżinsy) są de mode to przemysł nie będzie ich produkować nawet pomimo tego, że zapewniają świetną wentylację łydek. bo naród nie chce ich kupować (póki co, w każdym razie)
Nie twierdzę, że się (nigdy) nie przebije. Kiedyś może tak. Ale nic nie wskazuje na to, żeby wkrótce pojawiły się tanie magazyny energii.
Zdefiniuj "wkrótce", to się odniosę. Ja sądzę, że w podanym wyżej horyzoncie czasowym, czyli moim "wkrótce" - tak.
Najbardziej obiecującym projektem wydaje się akumulator z płynnego metalu firmy Ambri.
Pomyśl o chwili, kiedy Benz skonstruował swoją bryczkę napędzaną koniem mechanicznym. Była, racjonalnie rzecz biorąc, kompletnie bez sensu.
Dlatego uważam, że należałoby natychmiast rozpocząć testy geoinżynierii, a konkretnie tzw. efektu Pinatubo. (SRM/SAI Solar Radiation Management/ Stratospheric Aerosol Injection).
No i teraz sobie sam odpowiedz na pytanie, biorąc pod uwagę potrzebne ilości, pieniądze, możliwości itd. zakładając, że od jutra jakieś rozsądne środki przeznaczą na to bogate kraje (myślisz że Polska mogłaby coś wysupłać z budżetu? Pewnie nie, ale tacy altruistyczni bogacze jak Ameryka...), ile lat upłynie, zanim testy w ogóle się zaczną, wejdą w skalę preużytkową, powiedzmy taką eksperymentu tylko ale dającego choć jakikolwiek mierzalny globalny efekt w naturze, a nie w laboratorium, ile lat minie, aby choć z grubsza upewnić się, że efekt w ogóle istnieje globalnie, bo przecież te fluktuacje, że nie leczymy dżumy zarazą, vide opuncja w Australii i inne wynalazki ludzkiego geniuszu itd? Jak sądzisz? 40 lat? 60? Może jesteś optymistą, że 20? W końcu na papierze mamy, że działa, trzeba tylko przeznaczyć na to jakiś nikły procent globalnych zasobów, mimo, że nieglobalnie jeden drugiemu stanąłby na tchawicy, jakby mógł. To ja sądzę, że w tym czasie technika "akumulatorowa" posunie się jednak nieco do przodu ;) .
-
Starship wystartował:
Potem znowu przy lądowaniu coś nie pykło....
Ale Musk zadowolony. Niemniej - wideć, że do lotu na Marsa wciąż bardzo daleko.
-
Nowe expose Muska:
https://space24.pl/pojazdy-kosmiczne/systemy-nosne/starship-i-baza-na-marsie-elon-musk-o-przyszlosci-spacex
-
Rożek na tytułowy temat:
https://raportostanieswiata.pl/raportalia/o-bazie-na-marsie/
-
Jak nie taki projekt::
https://en.wikipedia.org/wiki/DearMoon_project
...anulują, bo Starship niegotowy:
https://www.space.com/japanese-billionaire-cancels-spacex-starship-moon-dearmoon-flight
To start Starlinera przełożą:
https://wiadomosci.onet.pl/swiat/kluczowa-misja-nasa-odwolana-cztery-minuty-przed-startem-pech-starlinera/vffw6gl
Coraz marniej to wygląda...
-
Kolejne - nerkowe - wyzwanie nawet nie dla kolonizacji, a dla zwykłego lotu:
https://www.nature.com/articles/s41467-024-49212-1
https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C103250%2Cnerki-astronautow-moga-nie-przetrwac-wyprawy-na-marsa.html
-
Wracając do śmiałych planów... Nagrania debat z European Rover Challenge 2022 (tym razem od drugiego z kolegów-lurkerów):
Oraz transmisja live z obecnego:
-
Chińczykom też dziś coś test nie poszedł...
-
Ujawniono planowany wygląd stacji Haven-1:
https://en.wikipedia.org/wiki/Haven-1
Ciekawe, co z tego będzie...
-
Ujawniono i planowany wygląd stacji Haven-2:
-
Jeszcze a propos Muska i planów jego...
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/2277857,1,muskizm-seldonizm.read
-
Otóż, stety czy niestety, but, to Elon Musk made the Lem's dreams came (a little) true - whatever WO thinks about it - i cokolwiek, ktokolwiek o tym napisze, na plus, czy na minus, będzie sobie mógł tylko o tym pisać.
-
to jeszcze ;D
https://x.com/nntaleb/status/1860670675968557487
-
Tym razem nie Musk, a Bezos:
https://www.rmf24.pl/nauka/news-potezna-rakieta-jeffa-bezosa-wystartowala-to-jej-pierwsza-mi,nId,7890233
-
Tymczasem Merkany ;):
https://www.ga.com/ga-successfully-tests-nuclear-thermal-propulsion-reactor-fuel-at-nasa-marshall-space-flight-center
https://spidersweb.pl/2025/01/nowe-paliwo-jadrowe-umozliwi-dotarcie-na-marsa-w-zaledwie-45-dni.html
-
Budowa prywatnej stacji kosmicznej i opóźniła się, i trwa...
https://space24.pl/przemysl/rynek-globalny/prywatna-stacja-kosmiczna-nabiera-ksztaltow
-
Odbyło się księżycowe lądowanie sondy Blue Ghost firmy Firefly:
-
Ale co to ma wspólnego z rojeniami Muska o "kolonii" na Marsie?
-
Uznałem, że wątek nadaje się do rozszerzenia na wszelkie, nie tylko muskowe, prywatne inicjatywy kosmiczne, ale jeśli sobie - jako Zalożyciel - nie życzysz, możemy trzymać się Elonka ;).
-
Uznałem, że wątek nadaje się do rozszerzenia na wszelkie, nie tylko muskowe, prywatne inicjatywy kosmiczne, ale jeśli sobie - jako Zalożyciel - nie życzysz, możemy trzymać się Elonka ;).
Tak, wolałbym, żeby to był wątek o rojeniach Muska.
Misja Blue Ghost-a to nawet nie „eksploracja”, a po prostu badania (bezzałogowe). Eksplorację prowadzili Vasco da Gama i Magellan, którzy płynęli po goździki, pieprz i cynamon.
-
Tak, wolałbym, żeby to był wątek o rojeniach Muska.
Będzie jak chcesz, choć trochę dziwię się takiemu zawężeniu granic. Musk nie istnieje w próżni, ma - owszem, mniejszymi zasobami dysponujących - konkurentów i rywali, i to, co dla nich możliwe (technicznie, czy ekonomicznie) należy uznać za zasadniczo (tj. o ile ta konkurencja czegoś naprawdę przełomowego nie wymyśli, ale wtedy - siłą rzeczy - będziemy mówić nie o rojeniach E.M. a jakiegoś Smitha, bo ten wyjdzie na prowadzenie) możliwe i dla niego, a nadto motywujące do dalszego wyścigu. Stąd fakt, że inicjatywa prywatna ;) zdolna jest ot tak wysłać sondę na Xiężyc uznałbym jednak za (jakoś) istotny dla tematu. (I niekoniecznie powiedziałbym, że jest to jałowe - owszem wcześniej robiły to samo państwa, i więcej danych ich sondy zebrały, ale firma zwana Firefly testuje w tym momencie swoje możliwości.)
-
Tak, wolałbym, żeby to był wątek o rojeniach Muska.
Będzie jak chcesz, choć trochę dziwię się takiemu zawężeniu granic. Musk nie istnieje w próżni, ma - owszem, mniejszymi zasobami dysponujących - konkurentów i rywali, i to, co dla nich możliwe (technicznie, czy ekonomicznie) należy uznać za zasadniczo (tj. o ile ta konkurencja czegoś naprawdę przełomowego nie wymyśli, ale wtedy - siłą rzeczy - będziemy mówić nie o rojeniach E.M. a jakiegoś Smitha, bo ten wyjdzie na prowadzenie) możliwe i dla niego, a nadto motywujące do dalszego wyścigu. Stąd fakt, że inicjatywa prywatna ;) zdolna jest ot tak wysłać sondę na Xiężyc uznałbym jednak za (jakoś) istotny dla tematu. (I niekoniecznie powiedziałbym, że jest to jałowe - owszem wcześniej robiły to samo państwa, i więcej danych ich sondy zebrały, ale firma zwana Firefly testuje w tym momencie swoje możliwości.)
Musk w tej chwili zajmuje się demolowaniem państwa w USA, ale od chyba już prawie dziesięciu lat opowiada ewidentne bzdury o „kolonii” na Marsie. (I o tym, że ludzie staną się „gatunkiem wieloplanetarnym” - „multiplanet species”).
Gdyby smażył kotlety w McDonaldzie, nikt by go nie słuchał, ale on jest najbogatszym człowiekiem na świecie, produkuje przyzwoitej jakości samochody elektryczne i jako pierwszy zaczął produkować rakiety wielokrotnego użytku, które lądują na ogniu (albo na wieszaku, co jest jeszcze bardziej spektakularne).
Wg tej strony:
https://en.wikipedia.org/wiki/Space_launch_market_competition
koszt dostarczenia kilograma na LEO
to
Ariane 5G 9.167 USD
Long March 3B 4.412 USD
Proton 4.320 USD
Falcon 9 2,720 USD
Falcon Heavy 1.500 USD
Czyli Falcon 9 wynosi kilogram ca trzy razy taniej niż robiła to Ariane 5G (już nieużywana), ale jego koszt to 62-63% kosztów Long March 3B (104 wystrzelenia, 100 udanych) albo Proton (444 wystrzelenia, 384 udane, z tym że większość nieudanych to stare dzieje, lata 1965-1972).
Falcon Heavy ma teoretycznie koszt za kilogram prawie o połowę niższy niż Falcon, ale:
Falcon 9 miał 444 udane starty (na 447)
A Falcon Heavy tylko 11 udanych (na 11)
https://en.wikipedia.org/wiki/Falcon_9
https://en.wikipedia.org/wiki/Falcon_Heavy
więc z jakiegoś istotnego powodu (lub powodów) Spacex jednak używa głównie Falcona 9.
62-63% kosztów wystrzelenia za pomocą rakiet Proton lub Long March to jest ewolucja, nie rewolucja.
Starship, jeśli pokona problemy techniczne, będzie wynosił kilogram na LEO jeszcze taniej.
Ale potem trzeba te kilogramy dostarczyć na Marsa.
Co najmniej dwieście pięćdziesiąt tysięcy kilogramów na jednego kolonistę, jak oszacowałem w poście otwarcia.
https://forum.lem.pl/index.php?topic=2285.0
**
(…)
Czyli łącznie co najmniej jakieś dwieście pięćdziesiąt ton ładunku na jednego kolonistę.
Co najmniej tyle potrzeba, żeby kolonia trwała latami.
Natomiast samowystarczalność kolonii, która liczy milion ludzi, wydaje się ekstremalnie mało prawdopodobna.
Na świecie chyba nie ma samowystarczalnego kraju, tym bardziej tak małego.
Milion ludzi miałby produkować wszystko, od bawełnianych gaci, przez aspirynę i antybiotyki, nowe części maszyn w miarę zużywania się starych, aż do mikroprocesorów?
A może antybiotyki i mikroprocesory przez pierwsze dwa-trzy tysiące lat będą jednak sprowadzane z Ziemi?
Tylko czym koloniści będą płacili? Magnesami na lodówkę z widoczkami z Marsa i zatopionym w plastiku marsjańskim piaskiem?
Melon pokazuje, że można być jednocześnie inżynierem, menedżerem, wizjonerem, multimiliarderem i megamitomanem.
**
Pomiędzy lotami na Księżyc (załogowymi i bezzałogowymi, w tym Blue Ghost-a) a milionową „kolonią” na Marsie jest przepaść.
Wedle mojej wiedzy nikt inny nie obiecuje „kolonii” na Marsie.
Zubrin i consortesi chcą „tylko” wbić flagę.
-
Musk w tej chwili zajmuje się demolowaniem państwa w USA, ale od chyba już prawie dziesięciu lat opowiada ewidentne bzdury o „kolonii” na Marsie. (I o tym, że ludzie staną się „gatunkiem wieloplanetarnym” - „multiplanet species”).
Przy wszystkich zastrzeżeniach względem tego gentlemana, które da się podnieść, nie sądzę by jego w/w wypowiedzi należało tak ostro oceniać. Jest to po trosze marketing (a ten zawsze oznacza przesadę - wystarczy pooglądać reklamy, by to sobie przypomnieć), po trosze zaś próba wygłaszania przepowiedni nastawionych na samospełnialność (jeśli nie w sugerowanym terminie, to kiedyś tam). Zresztą równie dobrze móglbyś uznać za bzdury "Summę...", która jeszcze śmielsze zapowiedzi zawiera. (Owszem, Muskowi zdarza się bzdurzyć jak najbardziej, ale to raczej wtedy, gdy politykuje, lub spiskowo-piramidalno-dänikenowskimi tekstami rzuca.)
-
więc z jakiegoś istotnego powodu (lub powodów) Spacex jednak używa głównie Falcona 9.
Może z powodu, że najpierw trzeba mieć 50 ton gotowe do dostarczenia na orbitę, żeby był sens Heavy użyć. Zakładając odzyskanie rakiety (i boosterów dla Heavy) jeden wynosi na LEO ~17 ton, a drugi 50.
-
Gdy mówimy o stopniu realności planów E.M. warto uwzględniać jego kondycję finansową:
https://e.autokult.pl/banka-pekla-wyniki-firmy-muska-mowia-same-za-siebie,7131825607703040a
-
Przecież Elon Musk i Trump to po prostu najlepsi hosztaplerzy w historii, a nie żadni geniusze czy wizjonerzy.
Żadnej kolonii – ani nawet bazy – na Marsie nie będzie. Będzie walka o całą władzę dla oligarchii i mydlenie oczu maluczkim, co Elon praktykował zresztą wyjątkowo sprawnie od ponad dekady. Jest różnica pomiędzy reklamą, a kreowaniem się na inżyniera / wizjonera, który już za moment zmieni świat. Zwłaszcza kiedy chwila namysłu pozwala stwierdzić, że jego zapowiedzi są zupełnie nierealne, a nierzadko zwyczajnie niedorzeczne. Wszelką iluzję powinna rozwiać retospektywna analiza obietnic Muska i konstatacja, że 95+% z nich nawet nie zbliżyła się do realizacji. W mojej ocenie celem nie była nawet zwykła żądza pieniądza, a monopolizacja uwagi, nakręcanie hajpu i kultu jednostki.
Za sukces Muska można uznać SpaceX, choć to moim zdaniem też nie aż taka rewolucja, jak się powszechnie uważa. Ale OK, tu faktyczni inżynierowie się rzeczywiście spisali.
Natomiast Tesla to już głównie hajp, który totalnie oderwał się od rzeczywistości. Aktualny market share Tesli – w rynku samych elektryków! – wynosi poniżej 15% i od pół roku drastycznie spada. Tymczasem wartość firmy to niemal połowa wyceny calutkiego przemysłu samochodowego.
Z mojej perspektywy, największe dokonania Muska to urodzenie się jako syn milionera, zatrudnienie na wyjątkowo korzystnych warunkach w PayPal, a następnie wykreowanie się na guru technologicznego na miarę propagandy z książeczek Ayn Rand.
Elon Musk to patologiczny i niebezpieczny narcyz, mitoman i hochsztapler. Może z żyłką do interesów. Jak ma się to do aktualnej sytuacji polityczno-ekonomicznej nie trzeba chyba rozwijać.
W każdym razie nie należy się spodziewać kolonii na Marsie.
-
Siedem i pół roku przerwy … czyżbyś właśnie wrócił z Marsa (albo z Tytana)?
[;-)]
Tak czy owak, pozdrawiam.
Mam nadzieję, że teraz przerwy będą dużo mniejsze (o trzy rzędy wielkości?)
C.
-
Mnie się zdaje, że Luca stale był, tylko nie pisał :) .
-
[...]a następnie wykreowanie się na guru technologicznego na miarę propagandy z książeczek Ayn Rand.
Zaintrygowała mnie ta poboczna uwaga odnośnie Ayn Rand. Możesz rozwinąć? Pytam, bo niedawno polecono mi właśnie jej książkę Atlas zbuntowany, a że to cegła (1000+ stron dość drobnym drukiem), to dopiero zbieram siły - być może niepotrzebnie.
-
Zaintrygowała mnie ta poboczna uwaga odnośnie Ayn Rand. Możesz rozwinąć? Pytam, bo niedawno polecono mi właśnie jej książkę Atlas zbuntowany, a że to cegła (1000+ stron dość drobnym drukiem), to dopiero zbieram siły - być może niepotrzebnie.
Nie zabieraj się, szkoda czasu (no chyba, że chcesz eksplorować ideologię wroga). Otwarcie przyznaję, że sam nie czytałem, ale do diagnozy w zupełności wystarczają mi streszczenia.
To tandetna propaganda hiperkapitalistyczna, gdzie Wielki Człowiek-Wizjoner bierze na barki cały świat i tymi ręcami zmienia historię. Oczywiście w imię postępu, zdrowia, szczęścia i pomyślności, ale przede wszystkim własnego ego. Później autorka wyewoluowała te brednie do rangi pseudo filozofii o nazwie obiektywizmu (sic!), który stał się fundamentem / pretekstem dla rewolucji (neo)liberalnej. Otwartym i wiernym akolitą Ayn Rand był choćby Alan Greenspan, prezes FED przez prawie 20 lat. Ale to tylko czubek góry lodowej, bo jej twórczością uwielbiają się podpierać wszelcy popieprzeni libertarianie.
Człowiek, który polecał Ci tę książkę jest albo ekstremalnie naiwny / zindoktrynowany, albo chciałby Cię zapoznać z zakresem oderwania od rzeczywistości po drugiej stronie barykady. Ale niestety zapewne chodzi o to pierwsze.
Mam świadomość, że w swoich wpisach rzucam tutaj mało eleganckimi uogólnieniami, ale myślę, że czas już zdjąć rękawiczki.
-
Luca i miazo się odezwali :). Nie powiem, że można umierać szczęśliwym, bo łatwiej się tym cieszyć z pracującym mózgiem ;).
Co do Rand, wszystko chyba o niej mówi - poddane potem autocenzurze - zdanie z wczesnej, w dużej mierze autobiograficznej, powieści "We the Living", której bohaterka zwraca się do swojego kochasia-czekisty słowami "I loathe your ideals. I admire your methods.". Więc to jej ideolo to jest czernyszewszczyzno-dzierżyńszczyzna ożeniona z hiperkapitalizmem*. Trudno o bardziej odrażające zestawienie. A "Atlas.."? Lepiej już poczytać o jego (fikcyjnej) parodii "Telemach kichnął" u Shei i Wilsona.
* Znaczy - by do wątku obok zapętlić - kult jednostki, która wzniesie katedry, pałace, zamki nie patrząc na pot, łzy i krew chłopów. Choć w jej dalszych utworach ten drugi komponent bardziej jest maskowany. (Komiksowy ironmanizm gdzieś stąd się wywodzi i za wersję soft robi.)
-
Kim był Alan Greenspan, to ja doskonale pamiętam, bo studiowałem ekonomię, gdy jeszcze szefował FED i na wykładzie z finansów co pilniejsi zastanawiali się, czy gdy kichnął, to stopy* pójdą w górę, w dół, czy też pozostaną w tym samym miejscu.
Zaś trylogię "Illuminatus!" Shea i Willsona mam, znam i bardzo sobie cenię (może pora odświeżyć zresztą), podobnie zresztą jak i bliską jej księgę "Principia Discordia".
W każdym razie dzięki za obie opinie, bynajmniej nie zniechęciliście mnie - podejmę próbę zmierzenia się z tą materią, chociażby właśnie dlatego, że w dyskusji objawili się ww. dżentelmeni. Mam nadzieję, że mnie przy okazji - jak to ładnie zostało ujęte - nie "popieprzy libertarianizmem", bo tzw. wolnościowców omijam szerokim łukiem (być może zresztą dlatego, że najczęściej jest to wolność od rozumu).
Anyway, kończę OT, zanim mnie założyciel wątku zgniecie boldami.
*procentowe, rzecz jasna.
-
tzw. wolnościowców omijam szerokim łukiem (być może zresztą dlatego, że najczęściej jest to wolność od rozumu).
Anyway, kończę OT, zanim mnie założyciel wątku zgniecie boldami.
Zaraz/aż „zgniecie”?
:-\ ;)
Podkreślam istotne kwestie boldem, częściej niż inni, ale czy to jakaś fopa internetowa?
Z dawnych czasów pamiętam, że pouczano, żeby nie pisać samymi dużymi literami, bo to internetowy odpowiednik krzyku.
Nawiasem, Lem czasem (rzadko) wyróżniał wyrazy, dekady temu drukarnia najwyraźniej nie potrafiła drukować boldem,
stosowano zatem d r u k r o z s t r z e l o n y.
*
A czy to off-top w ogóle?
Chyba nie.
„Kolonia” Muska to wytwór jego mitomańskiej wyobraźni, więc dyskutowanie o nim samym, jego poglądach i działaniach wydaje się mieścić w temacie (orzekam ;)).
*
Ja jestem „wolnościowcem” w kwestii poboru. I to nie jest wolność od rozumu.
*
Przeczytałem kiedyś anegdotę, prawie na pewno zmyśloną, ale zabawną.
Otóż w czasach stalinowskich odbywał się zjazd albo kongres polskich pisarzy.
Gość z CCCP zapytał grzecznie „Gdzie tu się można wysikać?”
Na co odważny polski pisarz „Wy? … wszędzie.”
*
Luca i miazo, oczywiście nie jesteście tu najeźdźcami, ani wysłannikami hegemona.
Piszecie rzadko, a ciekawie, więc w zasadzie możecie (moim zdaniem) pisać wszędzie.
8) :)
-
Widzi mi się, że określasz granice offtopu tak, by tezie służyły ;).
Musk jaki jest - każdy widzi (przedstawiciel najciemniejszych sił na tzw. Zachodzie, flirtujący z jeszcze mroczniejszymi - ze wschodu, do tego rozmaitymi społecznościowymi wrzutami i publicznymi wystąpieniami pracowicie budujący sobie wizerunek błazna i kabotyna - nie on jeden po tamtej stronie, skądinąd), i nie wiem czy kto na umyśle zdrowy zechce go bronić. Ale... Musk to jest efemeryda (jak każdy z Homo s. zresztą), która - w dodatku - w przestrzeni publicznej by tak nie zaistniała, gdyby nie kredyty, rządowe dofinansowania i bańki spekulacyjne. W skalach lemowskich się nie liczy. To, co istotne, to możliwości techniczne, i to na co pozwalają, lub w najbliższym (znowu: w skalach lemowskich) czasie pozwolić mogą.
ps. Przedstawiciel strony radzieckiej to byl chyba Fadiejew (albo Surkow?) a polskiej - Prutkowski.
-
Musk nie jest niczyim przedstawicielem, robi biznes, "nic osobistego". Tymczasem Trump pomaga - tnie NASA ponoć o 50% nawet - i głównie w kwestiach badawczych (a więc sond kosmicznych).
-
Musk nie jest niczyim przedstawicielem, robi biznes, "nic osobistego".
Jak ów Wespazyjanus nie wącha pieniędzy, i jest - z poprawką na skalę, rzecz jasna - jak ten pomniejszy szwarccharakter z "Kapitana Ameryki" czy innych "Awędźersów", który nie byl Niemcem, tylko obywatelem szwajcarskim, i wcale nie byl nazistą, tylko lubił porządek? ;)
Edit: gdy o jego portrecie psychologicznym mowa - dorzucę:
https://www.onet.pl/informacje/newsweek/biograf-elona-muska-on-popada-w-szalenstwo-to-skutek-stresu-i-uzywek/7vtx0nj,452ad802
Tymczasem Trump pomaga - tnie NASA ponoć o 50% nawet - i głównie w kwestiach badawczych (a więc sond kosmicznych).
Dorzucę źródełko tych doniesień:
https://arstechnica.com/space/2025/03/white-house-may-seek-to-slash-nasas-science-budget-by-50-percent/
(Swoją drogą ciekawe, że Hamerykanie jeszcze od czasów Heinleina bali się, że kiedyś nastanie u nich dyktatura ciemniaków, i w końcu wykrakali, a raczej ją sobie wybrali...)
ps. Jeszcze ten nieszczęsny "Interstellar" wyjdzie na proroczy...
https://www.youtube.com/watch?v=hBaiyzj5wdc (https://www.youtube.com/watch?v=hBaiyzj5wdc)
-
Zresztą równie dobrze móglbyś uznać za bzdury "Summę...", która jeszcze śmielsze zapowiedzi zawiera. (Owszem, Muskowi zdarza się bzdurzyć jak najbardziej, ale to raczej wtedy, gdy politykuje, lub spiskowo-piramidalno-dänikenowskimi tekstami rzuca.)
Równie dobrze?[?!!]
To kompletny nonsens.
Lem napisał w Summie tak (na stronie piątej, ale pierwszej tekstowej, wydanie IV z 1984r.):
“Mowa będzie o rozmaitych aspektach cywilizacji, dających się pomyśleć, wywiedlnych z przesłanek znanych dziś, jakkolwiek nikłe jest prawdopodobieństwo ich ziszczenia. [bold mój - C.] Fundament naszych konstrukcji hipotetycznych stanowić mają z kolei technologie, to jest warunkowane stanem wiedzy i sprawności społecznej sposoby realizowania celów przez zbiorowość upatrzonych, jak również takich, których przystępując do dzieła, nikt nie miał na oku.”
(Fragment wyróżniony przeze mnie kursywą i podkreśleniem w oryginale jest r o z s t r z e l o n y, ale pożałowałem tylu spacji.)
Lem lojalnie uprzedził czytelników, że przewidywanie jest trudne, zwłaszcza, jeśli dotyczy przyszłości.
Że będzie się w tej książce zastanawiał, co się może wydarzyć.
Musk twierdzi, że za kilka dekad zbuduje na Marsie milionową, samowystarczalną kolonię.
*
Poniżej dwa cytaty z książki Thomasa Kelly’ego, pod wszystko-mówiącym tytułem „Moon Lander”.
Kelly był szefem programu LM (LEM) Grummana, najpierw fazy projektowej, a potem budowy).
https://en.wikipedia.org/wiki/Thomas_J._Kelly_(aerospace_engineer)
“In late 1962, Grumman won the $2-billion government contract from NASA. Kelly was promoted to lead the design team for the Lunar Excursion Module (LEM). He was in charge of more than 7,000 employees in design and building the Lunar Module.”
*
Str. 96-97.
“The total engineering drawing workload climbed relentlessly. During 1965 and 1966 our estimated total grew from a few thousand to more than fifty thousand drawings, of which more than ten thousand were for GSE [ground-support equipment – C.] There were also about one thousand specifications and procurement packages required and several hundred test and checkout plans and procedures.”
Str 176.
“Parallel round-the-clock testing of several spacecraft pushed all of us to our limits of endurance and capability. NASA rightly insisted upon rigorous discipline of all assembly and test activities. Nobody could touch a lunar module or its associated GSE without prior approved documentation by work orders, drawings, EOs, test preparation sheets, or test plans, and each step had to be witnessed and validated (“stamped”) by a Quality Control inspector. Piles of paperwork were generated, executed, witnessed, and filed on every shift, resulting in the oft-repeated comment, “We don't need rockets to fly to the Moon - we’ll just pile up all the paper and walk there”.”
*
Prawie wszyscy astronauci amerykańscy, przyjęci w trzech pierwszych grupach, to byli wojskowi piloci myśliwców (z Lotnictwa, Marynarki i Marines), oddelegowani do NASA.
Dla pierwszych dwóch grup dodatkowym wymogiem było to, że kandydaci musieli być oblatywaczami (test pilot), testującymi nowe modele samolotów (lub ich modyfikacje).
https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_Apollo_astronauts
“This [ trzecia grupa – C.] was the first class of astronauts for which test pilot experience was not required, but military jet fighter pilot experience was acceptable.”
W drugiej grupie był Neil Armstrong, wtedy już cywil, ale były pilot wojskowy, który wykonał w Korei 78 lotów bojowych
https://en.wikipedia.org/wiki/Neil_Armstrong
“In all, Armstrong flew 78 missions over Korea for a total of 121 hours in the air, a third of them in January 1952, with the final mission on March 5, 1952. Of 492 U.S. Navy personnel killed in the Korean War, 27 of them were from Essex on this war cruise. Armstrong received the Air Medal for 20 combat missions, two gold stars for the next 40, the Korean Service Medal and Engagement Star, the National Defense Service Medal, and the United Nations Korea Medal.”
Zanim został astronautą, Armstrong był już pracownikiem NASA, pilotem oblatywaczem. Latał wieloma samolotami, w tym siedem razy X-15
“He flew the North American X-15 seven times”
latającym z prędkością powyżej 6M.
https://pl.wikipedia.org/wiki/North_American_X-15
https://en.wikipedia.org/wiki/North_American_X-15
“The X-15's highest speed, 4,520 miles per hour (7,274 km/h; 2,021 m/s),[1] was achieved on 3 October 1967,[2] when William J. Knight flew at Mach 6.7 at an altitude of 102,100 feet (31,120 m), or 19.34 miles. This set the official world record for the highest speed ever recorded by a crewed, powered aircraft, which remains unbroken.”
I właśnie jeden z astronautów, ze stażem pilota oblatywacza, przytoczył branżową anegdotę:
(nie pamiętam w której książce, więc bez odsyłacza.)
„Jeżeli dokumentacja nowego modelu samolotu myśliwskiego osiągnie taką samą wagę jak prototyp, samolot można skierować do produkcji.”
*
Nie wiem, ile rysunków wykonano (dziś oczywiście w programach komputerowych) przy projektowaniu rakiety Falcon 9, czy Crew Dragon-a, ale z pewnością każda śrubka jest tam opisana starannie, także materiał, z którego została wykonana, i siła, z jaką ma być wkręcana.
Dlatego Falcon 9 ma za sobą 440 udanych lotów, a przedwczoraj Spacex pognębił Boeinga, przywożąc Barry-ego Wilmore-a i Sunitę Williams z ISS.
*
Ilu rysunków wymagałby projekt kolonii na Marsie, gdyby, jak w czasach LEM-a/LM-a, projektowano ją na papierze?
Nie wiem, ale przypuszczam, że może o rząd wielkości więcej, czyli pół miliona, biorąc pod uwagę, że kolonia ma być „samowystarczalna”.
Na razie nie ujawniono ani jednego.
Znana jest tylko absurdalna animacja z 2017 roku, w której kolonia składa się głównie z korytarzy i małych pomieszczeń przechodnich. Ogrzewanie tego wymagałoby z pięć razy więcej energii, niż tej samej objętości kolonia w postaci jednolitego bloku, wkopanego w glebę.
Linkowałem już ten filmik w poście otwarcia, ale nic nowszego nie ma, więc wuala:
Reasumując: Q, nie obrażaj patrona. On otwarcie zapowiedział, o czym będzie Summa.
Musk do siedemnastej pilnuje, żeby śrubki był dobrze wkręcone, w tym co naprawdę produkuje, a wieczorem opowiada bzdury o kolonii.
**
więc z jakiegoś istotnego powodu (lub powodów) Spacex jednak używa głównie Falcona 9.
Może z powodu, że najpierw trzeba mieć 50 ton gotowe do dostarczenia na orbitę, żeby był sens Heavy użyć. Zakładając odzyskanie rakiety (i boosterów dla Heavy) jeden wynosi na LEO ~17 ton, a drugi 50.
No, takie wyjaśnienie wręcz się narzuca, ale:
Spacex wykonał dwieście czterdzieści dwa loty Falcon 9 z satelitami systemu Starlink.
To ponad połowa wszystkich udanych startów.
https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_Starlink_and_Starshield_launches
W jednym locie wynoszone są 20-24 sztuki
(od lipca 2023 r., wcześniej bywało i 60)
Jeśli wystrzeliwanie Falconem Heavy jest tańsze, to dlaczego Spacex, na zlecenie Starlink, nie wynosi po 60 naraz Falconem Heavy?
-
Może z tego samego powodu, dla którego co prawda przewiezienie tony tirem jest średnio tańsze niż dostawczakiem, ale jednak jeśli masz wieźć tylko jedną tonę to używanie pojazdu o ładowności 40 ton jest trochę bizantyjskie, skoro masz też dostawczaka. Nie wiem, spekuluję.
-
Może z tego samego powodu, dla którego co prawda przewiezienie tony tirem jest średnio tańsze niż dostawczakiem, ale jednak jeśli masz wieźć tylko jedną tonę to używanie pojazdu o ładowności 40 ton jest trochę bizantyjskie, skoro masz też dostawczaka. Nie wiem, spekuluję.
Nie, no raczej nie.
https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_Starlink_and_Starshield_launches
13, 15 i 18 marca br. wystrzelili odpowiednio 21, 23 i 23 sztuki.
To te dwie pierwsze partie chyba mogłyby poczekać, odpowiednio, pięć i trzy dni?
Teraz przyszło mi do głowy, że satelity w grupie (paczce [te 21-23 sztuki]) mają zbliżone orbity, ale grupy już nie, dlatego nie da się wystrzelić więcej niż jedną grupę naraz.
-
Reasumując: Q, nie obrażaj patrona. On otwarcie zapowiedział, o czym będzie Summa.
IMHO krygował się nieco, a raczej brał w nawias jak wypada intelektualiście.
-
Reasumując: Q, nie obrażaj patrona. On otwarcie zapowiedział, o czym będzie Summa.
IMHO krygował się nieco, a raczej brał w nawias jak wypada intelektualiście.
Daj, proszę, znać, jak tylko uda ci się uzyskać choćby jakiś wstęp do zarysu szkicu planów marsjańskiej kolonii Muska, albo chociaż streszczenie tego wstępu (na ca pięćdziesięciu stronach, bo krócej to już się chyba nie da). Wtedy porozmawiamy.
-
Wnioskuję, że takie - samochwalcze - zestawienie zeszłororcznych startów SpaceX to będzie za mało? ;)
https://www.facebook.com/story.php?story_fbid=686555187225874&id=100076141962984
-
Podtrzymuję mój łagodny apel o to, żeby pisać o tzw. „eksploracji kosmosu” w wątku pt. „Eksploracja kosmosu” (albo gdziekolwiek indziej).
A tu na temat kolonii Muska, albo na tematy powiązane ściślej niż ich ogólno-eksploracyjno-kosmiczność.
Np. takie jak poniższy:
https://www.theguardian.com/world/2025/mar/21/antarctica-alleged-assault-science-teams-isolated-assignments
Crisis in Antarctica: can science teams ever prepare for isolated assignments?
Alleged assault at polar base shows the importance of research on cabin fever – including on future Mars missions
Oliver Holmes
Fri 21 Mar 2025 08.58 CET
South Africa has a tight regime for scientists wanting to “overwinter” in Antarctica. The 13-month assignment to an isolated research base on the top of a cliff edge is, as the environment ministry drily puts it, “testing”. Average annual temperatures are -16C but drop much lower during the winter darkness.
All applicants are subjected to psychometric analysis “to ensure they are able to cope with the isolation, and can work and live with others in the confined space of the bases”, said the Department of Forestry, Fisheries and the Environment. “Only candidates who do not have any negative outcomes from all the background evaluations will be considered.”
But can humans ever fully prepare for long-duration remote scientific experiments? The crisis currently facing the overwintering crew at the Sanae IV station, more than 2,700 miles from Cape Town, suggests not.
Early in their stay, claims of physical assault, sexual harassment and a death threat have been made among the team of nine. Apologies have been made and psychologists from the mainland are now in “constant” contact with the team to guide them through the fallout.
The allegations might never have been noticed by the wider world had South Africa’s Sunday Times newspaper not published an email sent by a researcher at Sanae IV accusing a male colleague of “creating an environment of fear and intimidation”.
(…)
Dalsza część artykułu pod linkiem u góry.
-
Wiesz, nadal mam wrażenie, że ustawiasz dyskusję pod tezę o niemożności (nawet nie tyle kolonizacji muskowej, a jako takiej) ;). W końcu obaj chyba umiemy sobie wyobrazić jakie wnioski z w/w grafiki, a raczej stojących za nią faktöw, wyprowadziłby taki Kurzweil. (Nie jestem nim, i nawet nie traktuję go zbyt serio jako futurologa, zresztą i samą futurologię trudno tak traktować, ale jego sławetne predykcje nie różnią się niczym - co do stopnia ogólności - od szumnych elonkowych zapowiedzi, a jednak funkcjonują w dyskursie publicznym - i czasem się sprawdzają*.) IMHO, więc, trudno tę ilość startöw pomijać, nawet jeśli uznać je za coś w stylu małpiego bębnienia w klawiaturę za znanego przykładu.
* Słusznie wyekstrapolował, ze do naszych czasów AI zda test Turinga, choć nie brał poprawki na to, jak niewiele ten test jest wart.
(Nawiasem: linkowałem tę antarktyczną obyczajówkę gdzie indziej. I - jakkolwiek sensacyjno-skandaliczna - jest bodaj pierwszym doniesieniem tego typu z okolic podbiegunowych, więc nie jest chyba z psychikami tych badaczy aż tak źle, zazwyczaj. Ergo: nie nazwałbym jej solidnym argumentem przeciw czemukolwiek.)
-
To te dwie pierwsze partie chyba mogłyby poczekać, odpowiednio, pięć i trzy dni?
Teraz przyszło mi do głowy, że satelity w grupie (paczce [te 21-23 sztuki]) mają zbliżone orbity, ale grupy już nie, dlatego nie da się wystrzelić więcej niż jedną grupę naraz.
Co do tego to sądzę że tak. Nie wnikałem, ale mają silniki jonowe a zresztą nieważne jakie - gdyby miały bardzo znacznie zmieniać orbitę to silnik robiłby się duży i zużywałby dużo prądu,a to powiększałoby panele itd. Co do meritum rzecz jest prawdopodobnie jak zwykle bardziej skomplikowana...
https://www.nextbigfuture.com/2024/03/spacex-starship-launched-starlink-gen-3-unfolded-nearly-as-wide-as-the-space-station.html
https://lilibots.blogspot.com/2020/04/starlink-satellite-dimension-estimates.html
-
Ucieszysz się Cet. Kolejne zagrożenie dla potencjalnej kolonizacji Marsa:
https://agupubs.onlinelibrary.wiley.com/doi/full/10.1029/2024GH001213
https://gadzetomania.pl/pyl-marsjanski-bardziej-toksyczny-niz-mogloby-sie-wydawac-nowe-badania,7139661099785056a
-
Jeszcze raz o Musku okiem biografa:
https://wiadomosci.onet.pl/swiat/biograf-elona-muska-ujawnia-o-co-dzis-chodzi-miliarderowi-to-czesc-performanceu/t8rncb6
-
Szykuje się polskie wydanie książki "A City on Mars" Weinersmithów:
https://www.facebook.com/story.php?story_fbid=pfbid07tcgvquY9jvc1CmC9jFajcTiRs2Zm1Aw6Kax5dwoXeEnSftYynCVsVrs4khgKkZBl&id=100063576157405
https://en.wikipedia.org/wiki/A_City_on_Mars
Sądzę, że ma szansę wnieść cokolwiek do niniejszej dyskusji (od tej ciekawszej, technicznej, strony)
-
Musk, wypadłszy z polityki, do marsjańskich marzeń wraca:
-
Musk podbił sobie oko na Trumpie, panowie sobie ostro przymówili po tym jak Tramp skasował mu w swym wielkim dziele podatkowym elektryki, Musk powiedział "tak" pod wpisem sugerującym impeachment Trampa oraz zdradził, że jest on wymieniany w aktach Epsteina - no to wizja kolonii się oddala, zwłaszcza że w stylu Trumpa byłoby po tym odcięcie Muska od NASA... Wszak jest jeszcze Boeing, nawet jak niedorobiony. Chyba, że będą to jednoosobowe kolonie karne dla Muska ;) . Nawiasem zaś mówiąc Putin rzek, że Rosja będzie pierwsza na Marsie dzięki rakietom jądrowym. Nie miałbym nic na przeciwko jeśli tylko jądra byłyby Putina.
-
Taa, doedytłem o tym w "Politycznej..." z rana, bo śmiechu kupa, ale ponoć panowie już się lubią, a w każdym razie cofają, w myśl strategii TACO:
https://www.pap.pl/aktualnosci/trump-o-klotni-z-muskiem-wszystko-idzie-bardzo-dobrze
ps. Nie bez związku z tematem wątku:
https://arstechnica.com/culture/2025/04/youre-not-going-to-mars-and-you-wont-live-forever-exploding-silicon-valleys-ideology/
-
Ucieszysz się Cet. Kolejne zagrożenie dla potencjalnej kolonizacji Marsa:
https://agupubs.onlinelibrary.wiley.com/doi/full/10.1029/2024GH001213
https://gadzetomania.pl/pyl-marsjanski-bardziej-toksyczny-niz-mogloby-sie-wydawac-nowe-badania,7139661099785056a
To całkowicie nieuprawnione założenie, że się ucieszę.
Ucieszyłbym się, gdyby PKB Ziemi wzrosło siedemset razy, dzięki czemu cywilizacja ziemska stałaby się cywilizacją pierwszego rodzaju według skali Kardaszewa (lub Kardaszowa, Lem w Summie użył „e”, a ja za nim).
Kolonia na Marsie dalej nie miałaby sensu, ale bazę, i to nawet wypasioną, można by postawić.
linkowałem tę antarktyczną obyczajówkę gdzie indziej. I - jakkolwiek sensacyjno-skandaliczna - jest bodaj pierwszym doniesieniem tego typu z okolic podbiegunowych, więc nie jest chyba z psychikami tych badaczy aż tak źle, zazwyczaj. Ergo: nie nazwałbym jej solidnym argumentem przeciw czemukolwiek.)
Zimowanie na Antarktydzie ma się tak do lotu na Marsa i pobytu tam, jak spływ kajakowy leniwą rzeczką przy dobrej pogodzie do whitewater rafting.
Owszem, ekipy są izolowane, ale tylko na około dziewięć miesięcy i wiedzą, że na sto procent zostaną, z początkiem lata, bez żadnego problemu odwiezione do domu.
Ciążenie wynosi 1g.
Na zewnątrz jest powietrze (i to bardzo czyste) pod ciśnieniem takim samym jak w środku, więc rozszczelnienie nie jest problemem.
Teoretycznie ekipa mogłaby zamarznąć, gdyby padło ogrzewanie, ale przypuszczam, że jest ono co najmniej zdublowane, albo i potrójne.
Ale nawet gdyby całkiem padło, Nansen z kolegą przeżyli zimą (1895/1896) w Arktyce osiem miesięcy bez ogrzewania, w jakimś z konieczności niewielkim schronieniu, więc wydaje się, że ekipa na stacji tym bardziej miałaby szansę przetrwać, choć warunki stałyby się o rząd wielkości trudniejsze.
https://en.wikipedia.org/wiki/Fridtjof_Nansen
“Towards the end of August, as the weather grew colder and travel became increasingly difficult, Nansen decided to camp for the winter. In a sheltered cove, with stones and moss for building materials, the pair erected a hut which was to be their home for the next eight months. With ready supplies of bear, walrus and seal to keep their larder stocked, their principal enemy was not hunger but inactivity. After muted Christmas and New Year celebrations, in slowly improving weather, they began to prepare to leave their refuge, but it was 19 May 1896 before they were able to resume their journey.”
Ekipa na stacji Afryki Południowej była tylko dziewięcioosobowa, przypuszczam, że był tam lekarz, natomiast zapewne dysponował dość ograniczonym sprzętem.
W bazie Amundsen-Scott na biegunie południowym zimuje zazwyczaj około pięćdziesięciu ludzi.
Członek ekipy (letniej) tak opisał wyposażenie medyczne:
https://www.jeffreydonenfeld.com/blog/2013/01/frequently-asked-questions-about-life-at-the-amundsen-scott-south-pole-station-antarctica/
“There’s only 1 doctor, and 1 nurse. I’m good friends with both of them, and they are both extremely knowledgeable and competent. Our doctor was the former Flight Surgeon for the International Space Station, and has worked in emergency medicine for many many years – his name is Dr. Sean Roden. Our medical facility is equipped to handle almost anything. We have a trauma/surgery bay, a dental bay, a communications bay, a medical laboratory, and even two ward beds, for sick patients. It’s quite incredible how much capability we have packed in such a small space. We also have every kind of medical device you’d find in a basic modern hospital, including 12-lead EKG, Xray, suction, O2, etc. Finally, there’s a remote video system – so if there’s a situation in which we need an extra doctor’s opinion, we can get somebody “virtually” in the operating room.”
*
Baza na biegunie południowym, najnowszy budynek ukończony w 2008 roku, ma siedem tysięcy czterysta metrów kwadratowych.
https://en.wikipedia.org/wiki/Amundsen%E2%80%93Scott_South_Pole_Station
"In 1992, the design of a new station began for an 80,000 sq ft (7,400 m2) building with two floor levels that cost US$150 million."
Prawie sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych na osobę ekipy zimującej.
Tu
Tour of South Pole Station
Jest tam nawet sala sportowa do siatkówki/koszykówki – boisko nie jest pełnowymiarowe, ale sala ma ca 200 metrów kwadratowych. Poza tym siłownia, pokój/salka do muzykowania, czytelnia. Polecam całość filmu.
*
Na zakończenie tradycyjne pytanie: czy znane są jakiekolwiek plany Elona Muska kolonii na Marsie?
Choćby wstępnego etapu, co i jak zostanie zbudowane po pierwszym, drugim, dziesiątym, dwudziestym locie?
Ile te loty i pobyty będą trwały?
W jakich konkretnie warunkach będą funkcjonowali budowniczowie (zrębów) kolonii?
-
Przywołałeś czasy Amundsena, Scotta i Nansena. Przecież wtedy ekspedycje polarne to rosyjska ruletka była (dwaj z w/w panów - jak wiemy - zginęli), a jednak polarnicy zachowywali się przeważnie b. godnie (vide zachowane dzienniki wypraw - wzmiankowanego przez Patrona w żuławskim kontekście - Andréego i wspomnianego Scotta). To samo kosmo- i astronauci. Jedyne drastyczniejsze przypadki - poza już wspomnianym - to dyskutowana też kiedyś tragikomiczna historia trójkątnoerotyczna ze sfer lotniczo-nasowskich (na powierzchni Ziemi jednak mająca miejsce, nie w czasie lotu) i (prawdopodobny) kanibalizm, którego mieli się dopuścić (nie dla zabawy przecież, więc trudno to mierzyć zwykłą miarą) uczestnicy tragicznej ekspedycji Franklina. Jeśli na Marsa będzie się - w przyszłości - wysyłać równie stalowych ludzi stężenie ekscesów powinno pozostać podobnie niskie.
-
Jeśli na Marsa będzie się - w przyszłości - wysyłać równie stalowych ludzi stężenie ekscesów powinno pozostać podobnie niskie.
Zgadzam się, że astronauci stalowi (z niewielkimi dodatkami tytanu i kompozytów), jak Curiosity i Perseverance, są znakomitymi badaczami/eksplorerami Marsa.