Czekaj... Jeśli Ocean robi Twoim zdaniem za Wszechświat to kto/co robi w "Solaris" za Boga? To pierwsze pytanie.
Nikt i nic w Solaris, w takiej interpretacji teistycznej jaka wydaje mi się szczególnie przekonująca, nie robi za Boga. Mamy do czynienia z sytuacją metafizyczną tj. sytuacją możliwego Nawrócenia. Sytuacja ta jest z kolei określona przez egzystencjalną sytuację Kelvina, człowieka targanego poczuciem winy, uwikłanego w zmagania z samym sobą i wyzwaniem jakim jest Wszechświat (Ocean).
Jego sytuację na stacji (kosmos, człowiek-wobec-gwiazd, człowiek-metafizycznie-samotny) cechuje tragizm: tragizm nieodwracalności czasu, tragizm winy i odpowiedzialności, tragizm niemożności zrozumienia i wypowiedzenia, tragizm całkowitego bezsensu i niepotrzebności życia i otaczającego świata (a może raczej - jego bezsensownej kruchości). Jest to tragizm człowieka współczesnego, z epoki pustki symbolicznej. Człowieka, który już pojął swoją umowność (stąd kakofonia nierozstrzygalnych dyskursów), a światu potrafi przypisać jedynie treści naukowe, z których jednako nie może oczekiwać odpowiedzi "sensownych". Milczenie świata. I człowiek ten, człowiek-współczesny, Kelvin, w trakcie fabuły mierzy się z jednymi z najbardziej podstawowych pytań. Potrafił żyć w absurdalnym świecie, bo zachował wiarę w intelekt, w ludzkie możliwości poznawcze. W tym znalazł swoje oparcie. Mierząc się z tymi pytaniami, traci i tę ostatnią wiarę. Jest bliski załamania.
I oto wszystkie te napięcia w ostatnich scenach ulegają rozładowaniu. Miast nerwicowych zmagań pojawia się refleksyjność, zgoda na świat, na dalsze życie. Pojawia się w momencie w którym Kelvin akceptuje fakt własnych ograniczeń, godzi się z tym, że coś może być niepojęte, nie tylko dla niego, ale dla człowieka w ogóle (bo Kelvin jest reprezentacją człowieka po prostu), a jednak - być może - mieć sens, mimo świata jawiącego się jako bezsensowny (Bóg-Ułomny). Otwiera się na możliwość Tajemnicy. Następuje zastąpienie czegoś, co ostatecznie okazuje się pychą, okazuje się utraconą łącznością ze światem (zagadywaniem świata), zastąpienie tego jakiejś natury zawierzeniem. Zawierzeniem symbolizowanym przez bezpośredni kontakt i na poły monolog, na poły dialog. Moment nad Oceanem, moment bezpośredniości.
Nade wszystko ważny jest fakt zawierzenia. Można to interpretować czysto psychologicznie, bez wchodzenia w konotacje religijne. Można jednak postąpić inaczej. To kwestia otwarta.
Takie zawierzenie, pogodzenie się z tym, że nie ma się na wszystko odpowiedzi (zgoda na możliwość Tajemnicy; podkreślam fakt, że ograniczenie nabiera tu charakteru pozytywności: nie wiem wszystkiego, a więc w tym "nie wiem" możliwa jest pozytywność, możliwe jest coś co unika destrukcji jaką kulturowa "desekralizacja" wniosła w świat), złączone z poczuciem odzyskaniem poczucia sensu i wyprowadzona stąd egzystencjalna nadzieja, są to wszystko ciążenia jakie zawiera Nawrócenie. Nawrócenie właśnie, odmiana wyniesiona z osobistego doświadczenia, a nie bezrefleksyjność wiary wpojonej od małego. Nawrócenie jest zazwyczaj aktem w dużej mierze intelektualnym; efektem emocjonalnego i intelektualnego przepracowania napięć (jak ktoś chce, może to odczytywać jako zniesienie dysonansu poznawczego, ja tylko mówię, jakie są wewnętrzne czucia i zewnętrzne przejawy Nawrócenia).
Ściśle mówiąc, a mówię to jako osoba niewierząca, zawierzenie jakie staje się udziałem Kelvina w ostatnich scenach, aby było trwałe, aby nie było naznaczone wyzierającym wciąż z głębi poczuciem samoszustwa, grążącej nawrotem pustki, wręcz powinno zawierać pierwiastek metafizyczny, w jakimś sensie religijny, boski. Można by rzecz - pozytywny tj. przekraczający egzystencjalny lęk wiarą w coś, a nie zapomnieniem o czymś, odłożeniem na bok jako straconego, a nie dającego inaczej spokoju (tak funkcjonuje ateista; pół biedy, jeśli nie jest osobą refleksyjną, jest nią natomiast Kelvin). Nie da się żyć przyjmując w całej pełni konsekwencje ateizmu - taka jest moja opinia. Można być ateistą teoretycznym, a praktycznym jedynie do pewnego stopnia. W tym sensie ateizm też jest wiarą, wiarą w życie w zawieszeniu pewnych pytań; gdyby te pytania na jakie ateista daje negatywną odpowiedź i same te odpowiedzi przyjął z całą konsekwencją w codziennej egzystencji, musiałby sobie palnąć w łeb.
Kelvin doświadczył na Solaris absurdu egzystencji w całej pełni , nie może o tym po prostu zapomnieć, odłożyć tego na bok, żyć jak gdyby nigdy nic. On absurd świata zdesakralizowanego, świata pustki symbolicznej, upadku ostatniej wiary, wiary w rozum, przeżył, w całej uosobionej postaci. Stawiałbym zatem na interpretację, że wiarę w jakiegoś Boga, choćby Boga stojącego za tak ułomnym światem, nad Oceanem odnalazł; a jeśli nie, to jego zawierzenie jest jakąś już właściwie szaloną, metafizyczną odwagą, czymś w stylu: a niech i tak będzie, dawajcie więcej. Jest jeszcze jedna możliwość jaka przychodzi mi do głowy, tak gdzieś pomiędzy, a mianowicie nawiązanie przez Kelvina swoiście filozoficznie osobistych stosunków ze światem, powiedzenie: "rozumiem, więc tak oto działasz, taki jest twój sens". Tego typu doświadczenia, może nie mogą być uznawane za teizm, ale z pewnością są podszyte metafizyczną wiarą, jakimś utajonym panteizmem (zadowoleniem z pozytywności tego, że istnieje coś wykraczającego poza miarę ludzkiego pojmowania).
Trochę wcześniej prowadzi rozważania nad Bogiem-Ułomnym. Nie wiem jednak dlaczego ta koncepcja, zarówno Tobie, jak i paru innym Forumowiczom, kojarzy się z wizją Boga nieprzystającą np. do Boga chrześcijaństwa. Ja wiem, że wiara potoczna bywa cukierkowa. Jednak rozważania o Bogu-Ułomnym, w takim czy innym sensie, są prowadzone od wieków, również w kontekście chrześcijaństwa i przez samych Chrześcijan (poczucie absurdu obecne jest też w samej Biblii). Czy Bóg ograniczony w swojej naturze przez prawa logiki i matematyki, to już Bóg-Ułomny? Kelvin nie mówi przecież o takim Bogu jako Bogu np. skażonym złem, złą wolą itp. Mówi o Bogu-Ułomnym w kontekście tego, że świat jawi się jako ułomny. Cierpienie, śmierć, zło itd. Może Bóg jest nieświadomy, może jest dzieckiem, które się bawi światem, całkowicie przypadkiem niesie cierpienie i śmierć. A może nie? Raz jeszcze: czy Bóg ograniczony w swojej naturze przez prawa logiki i matematyki, to już Bóg-Ułomny? A co jeśli te prawa uniemożliwiają stworzenie świata wyzbytego zła?
Drugie zaś: twierdziłeś, że ułomność (jeśli chodzi o możliwości) Fritzla (z mojego hipotetycznego utworu) może zdyskwalifikować go w roli figury Bóstwa, jakże więc - w świetle tego - Twój "bóg ułomny" (którego w dodatku oddzielasz czemuś od Oceanu) może być Bogiem teizmów (choćby teizmów wątpiących)?
Niczego takiego nie napisałem. Napisałem, że z rozważenia różnic między Stwórcą-Absolutem, a Stwórcą-Rodzicem wyszłaby bardzo ciekawa analiza. Napisałem też, że i dla jednego i dla drugiego znalazłoby się analogie w wierzeniach świata. Natomiast zapewne wyczułeś i w tym miejscu to potwierdzę, że Bóg-Rodzic (w tym sensie w jakim go opisałem, w sensie np. bliskim greckim bogom, którzy są jak gdyby zawarci w świecie, ulegają typowo ludzkim ułomnościom, wiążą ich typowo ludzkie relacje, są śmiertelni itd.) jest obecnie, dla współczesnego człowieka, koncepcją niemożliwą do szczerego przyjęcia. Taki Bóg - jak sam doskonale widzisz - jest w zupełnie innym sensie ułomny, niż np. Stwórca-Absolut, ograniczony jednak więzami logiki i matematyki (tj. bytów uważanych za wieczne i idealne). Dziś - dla człowieka, który zaznał wątpliwości, jakoś orientuje się w stanie wiedzy naukowej itd. - pozostaje wiara w dużym stopniu intelektualna, filozoficzna, wiara w Absolut, a nie Boga konkretnej religii (szczególnie obciążonego historycznie przesiąkniętą dogmatyką). W Boga, który byłby odpowiedzią na świat, jaki my znamy.
I trzecie: popełniłem byłem w wieku pacholęcym (nie pomnę: do szuflady, czy by redaktora Parowskiego tym dręczyć; jeśli to drugie - mądrze zrobil, że nie zamieścił) nowelkę o gentlemanie noszącym nazwisko Gwizdany, znanym też jako Mistrz G. ("G." i to wielkie, miało być znaczące), będącym dość pospolitym menelem z niejakimi naleciałościami obłędu, którego krytycy sztuki (rozwijający koncepcję, że Dzieło większe jest od artysty) wyszukali z pomocą skomplikowanych komputerowych procedur, by ogłosić go Artystą Ultymatywnym (acz mimowolnym), człowiekiem, którego każdy gest, każdy czyn jest - niezależnie od intencji samego Gwizdanego, któremu kwestia Sztuki raczej wisiała - najgenialniejszym dziełem sztuki, otwartym na interpretacje sięgające najgłębszych prawd Bytu.
Dalej nie cytuję. Po pierwsze - jeśli w wieku pacholęcym miałeś takie koncepta opowiadań, to tylko pogratulować i pozazdrościć. Nie wyobrażam sobie tego typu świadomości u siebie, dajmy na to, w podstawówce.
Po drugie - doskonale rozumiem Twoje zastrzeżenia. Uważam jedynie, że nie dotyczą one możliwości teistycznej interpretacji Solaris. Ponadto nie mniejszymi, a zdaje się, że bardziej kłopotliwymi wadami, obarczone jest podejście przeciwne: dzieło = twórca.
Albo popadamy w wątpliwe genealogie konceptów z życia pisarza, co w najgorszym wyrazie znowuż zawraca nas ku przypisywaniu Bóg wie jakich sensów dziełu np. na zasadzie psychoanalitycznej analizy życia autora; albo zabijamy dzieło milczeniem najoczywistszych - co zazwyczaj równa się: banalnych - wykładni. Ukatrupiamy tu dzieło również tym, że takie wykładnie, umiejscowione historycznie, bardzo szybko się przeżywają, martwieją, dzieło wyrwane z kulturowego dyskursu, z możliwości symbolizowania nowych wizji, wpisywania się w nowe spojrzenia, staje się pustym pomnikiem, a jakie są tego skutki, to można się przekonać spojrzawszy na powszechne uwielbienie współczesnej młodzieży dla literatury narodowej (szczególnie dobrze problem widać w zestawieniu z lekcją polskiego z Ferdydurke Gombrowicza). Wnioski są jasne.
To kwestia wyczucia. Fakt, że jakieś zwichrowane feministki czy psychoanalitycy biorą się za kosmiczne wykładnie literatury nie może być przesłanką w tej dyskusji. Do absurdu można sprowadzić oba podejścia, a prawda jak zwykle leży po środku. Chcą interpretować ocen jako symbol waginalny: droga wolna. Ja nie muszę tego czytać. Mam rozum, sam ocenię.
Kiedyś łyknąłem nieco Ingardena, polecam jego dzieła z dziedziny estetyki.