Lem z tego co widzę wzdraga się przed wprowadzeniem podróży z prędkością nadświetlną: jakiegoś WARPa, hiperspida, nadprzestrzeni nie ma. Co oznacza, że te gwiezdne peregrynacje trwają nieprzyzwoicie długo ergo są bez sensu.
Pamiętaj, że 1. "N." wyszedł w roku, w którym Alcubierre dopiero się rodził (to samo "Star Trek" zresztą), natomiast rzucona przez
Eugena Sängera (kolejny ex-naziol) idea rakiet fotonowych była
na topie (pamiętam książki jeszcze z lat '70, które się nią b. serio zajmowały), 2. tytułowy korab wysłany jest (przytomnie!) przez
bazę, nie - Ziemię, w dodatku nie wiemy dokładnie skąd, więc nie da się powiedzieć ile peregrynacja trwała (ani jak bardzo czas kosmonautów rozszedł się z tym poza statkiem)
*.
Nie róbcie ekranizacji „Niezwyciężonego”, ani adaptacji ani w ogóle nic.
Teraz może i lepiej nie, biorąc pod uwagę nie tylko Burnham, ale i to, że Gavin Hood (
wspomagany przez Kurtzmana z Orcim) potrafił zrobić nawet z "Gry Endera", której infantylizm leżał zupełnie gdzie indziej, prymitywną strzelankę. Kiedyś Kubrick czy nawet Cameron-w-fazie-szczytowej daliby radę. Dziś by w najlepszym wypadku wyszedł silący się na ambicje gniot w stylu "Interstellaru", no, góra coš równie poprawno-
bezpłciowego, co nowa "Diuna"...
Astrogator Horpach nie przeszedłby jednak współczesnych testów psychologicznych na astronautę bo zachowuje się cokolwiek dziwnie. Picard ze Star Treka by się bardziej nadawał.
Heh, popatrz na Picarda w pilocie (i ogólnie pierwszych odcinkach), toczy z Rikerem podobną psychomachię (a to każe mu ręcznie pilotować, to znów Klingonom
w paszczę go pcha...).
* Szerzej o umowności, czy też nieidentyfikowalności, przestrzeni fabularnej "Niezwyciężonego" w: Szymon Piotr Kukulak
"Cztery katastrofy i dwie ewolucje. O miejscu „Niezwyciężonego” w twórczości Stanisława Lema":
https://journals.pan.pl//Content/106972/PDF/RL%203-18%203-Kukulak.pdf