Przeczytałem tymczasem "Przedmowę" i "Wstęp".
Przedmowa, cóż... W tej barokowej tytulaturze dostrzegłem - poza warstwą czysto humorystyczną - także satyrę na feudalne ciągotki autorów space oper, gdzie występują tytuły równie absurdalne, a z drugiej strony jasną lemowską sugestię, że na serio o takich skalach czasowo-przestrzennych w konwencji niby-podróżniczej mówić się nie da. Sugestia ta pobrzmiewa jeszcze mocniej w zdaniu o tym, że całość "Dzienników.." zajmuje
osiemdziesiąt siedem tomów in quarto z suplementem (słownik gwiazdowy i skrzynia z okazami poglądowymi) oraz mapą wszystkich podróży.
Znaczy... Wszechświat za duży jest, a Obcość zbyt Obca by je ot tak sobie opisać w zgrubnym uproszczeniu. Rzecz niby oczywista, acz nie dla autorów SF itp.
worldbuilderów.
Rozgrzeszywszy się tym sposobem z niemożności napisania wielkoskalowej SF na poważnie, Lem zapowiada jednocześnie do czego będzie nawiązywał tworząc groteskę, padają nazwiska:
Karol Fryderyk Hieronim Muenchhausen, Paweł Masłobojnikow, Lemuel Gulliwer czy Maître Alkofrybas.
Jarzębski i Oramus pisali co z tych nazwisk wynika, dorzucali też do puli Kubusia Fatalistę i bohaterów "Powiastek filozoficznych", więc chyba tu już wszystko zostało powiedziane.
(Może tylko jedna ciekawostka - Masłobojnikow pochodzi oczywiście z "Dziejów pewnego miasta" Sałtykowa-Szczedrina, a w tych "Dziejach..." - stanowiących jedną wielką satyrę na ówczesną
historię najnowszą Rosji - mamy takiego oto bohatera:
Demencjusz Warłamowicz Brudasty, ósmy naczelnik Głupowa, rządził bardzo krótko, ale pozostawił niezatarty ślad w historii miasta. Wyróżnił się tym, że nie był zwykłym człowiekiem, a w głowie zamiast mózgu miał dziwne urządzenie, odtwarzające jedno z kilku zaprogramowanych u niego zdań., cyt. za Wikipedią; czyli co? Robot!)
Baron, baronem, ale Sałtykow-Szczedrin, Swift i Rabelais to znacznie ciekawsi literaccy protoplaści niż "Doc" Smith, Van Vogt, Asimov i Heinlein, których spodziewałby się czytelnik sięgający po dzieje dzielnego kosmonauty; czytelnik nie wiedzący nic o autorze mógłby sobie rzec
"tak się stawiać w jednym rzędzie z Wielkimi, ma tupet ten Lem!", ale doczytawszy znalazłby pełne podstawy do przejawiania, przez Mistrza, takiego
tupetu.
Dalej "Wstęp" (do wydania z lat '80)... Kpiny z psychoanalizy, żarty ze zbytniego "unaukowiania" krytyki literackiej, a takoż z grzebania po szufladach Wielkich by znaleźć i wydać co się da (żartować można, ale chyba wszyscy czekaliśmy z wypiekami na "Sknocony.."?
), wreszcie rozważania o tym czy za Tichego nie pisał aby Lem i o tymże LEMie (zdające się być komentarzem tyleż do fantastycznych plotek powstających na gruncie krajowym wokół Lema gdy zasłynął jako autor SF, co i do słynnych donosów Dicka). Na koniec padają daty dość wczesne połączone ze sprawami futurystycznymi:
katalogi wielkich maszyn elektronicznych (por. np. Nortronics, New York, 1966-9), ani Wielka Encyklopedia Kosmiczna (Londyn 1979), wygląda to na celowe budowanie atmosfery umowności, przeplatania czasów naszych z bliżej nieokreślonymi czasami Tichego (gorzej jeśli wstęp w tej postaci pochodzi z lat '60, bo w takim wypadku nadinterpretuję
), tak, czy siak pobrzmiały mi w tej umowności echa Dicka, u którego - w powieściach z lat '60 - istniały w latach '70 rozwinięte kolonie marsjańskie.
ps. przepraszam, że wypowiedź wyszła mi chaotyczna - i na poziomie co bardziej wymęczonych z konkursowych recenzji - ale mam teraz na głowie parę spraw ujemnie wpływających na forumową wenę, a z drugiej strony czuję się w obowiązku zainicjowania dyskusji, skoro wątek założyłem, więc wyszło jak wyszło...