Autor Wątek: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia  (Przeczytany 1310765 razy)

Smok Eustachy

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 2185
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2250 dnia: Stycznia 05, 2017, 02:02:32 am »
Jak zwykle mam dość:
W kolejnej części Igrzysk Śmierci Katniss Everdeen otrzymuje zadanie zdobycia planów nowej stacji bojowej zdolnej znisz.... A nie wróć:

Gwiezdne Wojny były przełomowym filmem w historii kina z uwagi na efekty specjalne raz ale i samą historię dwa. Przetworzenie tradycyjnych toposów kulturowych, dodanie różnych motywów itp stworzyło fabułę, którą naród chciał oglądać. Potem podobny zabieg udał się w Matrixie. Film miał plusy i rozliczne minusy traktujemy wciąż jako ciekawostki. Np. funkcjonariusze Imperium puszczający wolno szalupę ratunkową z robotami urągają elementarnej inteligencji widza. Atak na Gwiazdę Śmierci wszedł do kanonu kina, mimo że nie ma żadnej przyczyny dla lotu w tym całym tunelu. Miałem nadzieję, że w następnych filmach będzie lepiej. Nie jest.

"Przebudzenie Mocy" to plagiat pierwszej części, zrobiony zgodnie z wymogami Disneja i politycznej poprawności. Czyli bohaterem jest kobieta, są osoby uposażone pigmentalnie itp. Nic nowego zatem nie wniósł ten film. Podejrzewam, że cała trzecia trylogia będzie zrzynką z pierwszej trylogii (która jest druga). "Łotr 1" z kolei miał być zupełnie nową, oddzielną historią czyli tzw spin-offem, którym nie jest. Został gruntownie przerobiony - na co wskazują wycięte sceny z trailerów (http://star-wars.pl/News/21498,Sceny_z_trailerow_ktorych_nie_ma_w_Lotrze_1.html (link is external)). Tego, co zachwyciło w Nowej Nadziei jest coraz mniej a błędy zostają po staremu. Zamiast się poprawiać to... I tu zaczynają się spoilery:






w dół patrz









w dół patrz



















Na hura i na otrąbiono.

Dyrektor Krennic, który nie ma stopnia czyli jest cywilem leci osobiście po naukowca Galena Erso. Technologia, którą dysponuje Imperium jest w tym momencie tak uboga, że nie może wysłać jakiegoś drona na zwiady, nie wiem - może robota jakiegoś czy coś. Erso ma dość czasu na uskutecznienie ucieczki zony i dziecka, ale dla siebie planu nie przewidział. Imperialiści dodatkowo po wylądowaniu lezą na piechotę i dają czas poszukiwanemu. Nie mają noktowizorów, podczerwieni, nic. Mają za to efektowne srebrne zbroje. Technika cofnęła się od czasów Mrocznego Widma, gdzie Darth Maul miał drona. No nieważne - chwile potem żona owego Galena okazuje się niezrównoważona i blasterkiem atakuje szturmowców. O szturmowcach będzie więcej nieco później, a teraz kobitka ginie. Dziecko się ukrywa, imperialni nie mają noktowizji itp detektorów i odlatują. Nie mają kamerki, którą by mogli zostawić, aby monitorować okolicę. Zabierają naukowca i odlatują. Sensu nie ma w tym za grosz.

Po staremu bitwy kosmiczne są żenujące. Kiedyś to chociaż latali a teraz gwiezdne floty wyskakują z nadprzestrzeni i nic. Ani do przodu, ani do tyłu, chyba nawet nie strzelają za bardzo do siebie. Odległość starć po staremu jest żadna. Przy tych prędkościach to stareńki Bismarck by sobie poradził z odpieraniem nalotów, że nie powiem Yamato. Zaawansowanie drugowojennych urządzeń kierowania ogniem byłą wystarczająca, żeby nie dopuścić samolotów tak blisko. Że nie powiem o trafieniu w inne okręty. Tutaj mamy lasery, przy strzelaniu którymi nie trzeba brac poprawek i z prowadzeniem ognia poradziłby sobie dowolny telefon komórkowy.

Odległość prowadzenia walki myśliwców jest też nie do przyjęcia. Nasz PZL P 11c miał większy zasięg skutecznego ognia, przy podobnych prędkościach. Tak - w atmosferze prędkości myśliwców są zbliżone do Jedenastki, a w kosmosie względne prędkości są tego samego rzędu. P 11c osiągał v max 375 km/h jakby się ktoś pytał. W finałowej bitwie pole siłowe atakują jakieś leszcze, a czemu nie ostrzeliwuje go flota? Wszystko tam siedzi na kupie i jak wycofują się skokiem w nadprzestrzeń to akurat w tym momencie zderzają się z niszczycielem Vadera. Tak się jakoś złożyło.

Na powierzchni nie jest lepiej. Szturmowcy, których reputacja została nadwątlona w poprzednich częściach okazują się cieniasami rozwalanymi przez jakiś leszczy. Walki toczą się na odległość rzutu z procy. Kilku gości z kałachami by wymiotło całe towarzystwo. Machiny bojowe Imperium, wcześniej (czyli później) bardzo trudne do zniszczenia tu rozsypują się jakby były zrobione z tyktury.

Są to przypadłości większości filmów. Zdegenerowana batalistyka wypluwa z siebie jeden schemat bitwy: najpierw atakujemy i wygrywamy, wróg pada jak muchy. Potem pojawia się więcej wrogów, którzy już nie padają i wygrywają. Potem staje się cud i wygrywamy. Nudne to jest. Mamy tu niewątpliwą winę szczenarzystów, ładujących te same schematy gdzie się da. Te same drętwe mowy umoralniające. W Nowej Nadziei przynajmniej Han Solo zwiał z forsą. A tu? Imperium złe bla bla bla. Rebelia siedzi zaś na Yavinie 4 i główna narada odbywa się w jakiejś jamie, gdzie każdy może gadać. Jakieś leszcze. A załogi krążowników nie mogą, bo się nie mieszczą. Niepoważne to jest.

Łotrowi 1 nie udało się nawet zostać tzw. spin offem, czyli historią poboczną. Jest historią główną. Opowiada o zdobyciu planów Gwiazdy Śmierci, których uratowanie jest tematem przewodnim części 4 (czyli pierwszej). W końcowej scenie Łotra Leia ucieka z planami, podobnie jak ta szalupa z Nowej Nadziei. Imperialna flota zaskoczona i nie aplikuje księżniczce kilku szybkich salw laserów. Nie udało się to z kilku powodów:

Napisy Nowej Nadziei zaczynają się informacją o pierwszym zwycięstwie rebeliantów, którzy jednak w Łotrze 1 dostają łomot. Imperialni widza statek Lei, więc jak można im wciskać kit, że to statek dyplomatyczny. W końcu Vader wybija wszystkich na pokładzie, nie zostawił se jednego jeńca, aby wycisnąć z niego, gdzie jest tajna baza? Myślałem przed seansem, że Vader wykończy wszystkich bohaterów osobiście, a on tylko zwykłych żołnierzy... Gwiazda Śmierci już jest ukończona i lata sobie w nadprzestrzeni i strzela. W Nowej Nadziei jakby jeszcze nie. Leia widzi, że miasto na planecie jest zniszczone a wiadomość o gotowości bazy w części 4 jest dla niej zaskoczeniem.

A teraz kilka zdań o bohaterach: Donnie Yen zagrał rolę życia w trylogii Ip Mana, imidż spokojnego człowieka z zakłopotanym uśmiechem pasuje mu idealnie, tu to wycięli. Jyn Erso jest kopią Rey z Przebudzenia Mocy i jakby przeżyła to by mogła być jej matką. Całą ambicje dyrektora pomijam, bo wiadomo, że imperator wie o wszystkim więc po co się spina ów urzędnik. Reszta bezbarwna.

Postaci te może i byłyby ciekawe, ale są wpychane w różne absurdalne sytuacje, jak ta w bazie promowej. Rozmowę przeprowadzają na zewnątrz, a nie w środku, żeby można było łatwiej łeb odstrzelić. Krennic rozkazuje wybić wszystkich inżynierów, których jest coś koło ośmiu. Ośmiu skutecznie zaprojektowało taką krowę.

Nie mamy tu  żadnych toposów i innych takich, tylko ordynarną zrzynkę. "Igrzyska Śmierci" się sprzedają to wyślemy je w kosmos. "Gra o tron" się sprzedaje to wybijemy wszystkich jak tam. I tak to leci. Centrum nadawcze anteny znajduje się na czubku a nie w jakiejś sali na dole, gdzie są do teog warunki. Skoro roboty są takie super i rozwalają szturmowców stadami to po co ci szturmowcy? Niech droidy walczą na 1 linii.

W pierwszej (czyli drugiej ) trylogii jeszcze jakieś odległości kosmiczne były. Han Solo jakiś dłuższy czas leciał na Alderan. A teraz nie ma już żadnego kosmosu. Siadają, lecą i są na drugim końcu galaktyki. Jakimś promem w którym nie ma nawet kibla. O suchym pysku w dodatku.

Tutaj jest problem taki, że w kolejnej części chcą dawać więcej wszystkiego a jest ona wcześniej więc nie wypada. I jest zgryz.


Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2251 dnia: Stycznia 05, 2017, 10:57:40 am »
bohaterem jest kobieta, są osoby uposażone pigmentalnie itp.

Co do zasady to jestem za (Rebelia zawsze była różnorodna, wręcz wielogatunkowa, to od Imperium ją różniło). Ale zastanawiam się czy współczesne ludzkie rasy mają w ogóle w "SW" sens (choć wiemy, że są - tylu białych od pierwszej odsłony, Lando od drugiej). Po tylu wiekach, w realiach, w których zdołały się odgałęzić od ludzkości liczne gatunki near humans... Tak naprawdę niewielkie powinny być szanse, by się dawno nie zmieszały... (Co zresztą oznacza, że wszyscy tam powinni być bardziej uposażeni pigmentalnie niż to wynosi obecna europejska średnia.) No, chyba, że założymy, iż pewne cechy fenotypu pojawiają się tam co jakiś czas w - typowym dla tego świata, przynajmniej w wersji z dawnego Expanded Universe - kołowrocie wiecznych powrotów, co ma związek z przystosowywaniem się do warunków zasiedlanych planet (i może z jakimiś geninżynieryjnymi modami... o których na ekranie głucho).

A propos:
https://www.wprost.pl/152768/Kiedy-zniknie-biala-rasa

Nic nowego zatem nie wniósł ten film.

To prawda. "StarWarsy" - mając tu i tak więcej szczęścia od, poddawanego dekadami, w ramach eksperymentowania, nieudanym zabiegom infantylizacyjnym, "StarTreka" - nastawione zostały wyraźnie na bezpieczne odcinanie kuponów i świecenie światłem odbitym od oryginału. Należy się spodziewać, że stagnacja ta potrwa tak długo, jak długo będzie to dawać zyski*.

No, ale fani atakowali Lucasa za to, że próbował coś zmieniać (fakt, nie zawsze z sensem), to - jak sam przyznał: na złość - sprzedał prawa Disney'owi i mają.

A co by o tych jego prequelach nie gadać, czego im nie wytykać, nie przypominam sobie w obecnych filmach scen takiej mocy:
https://www.youtube.com/watch?v=k4L_S9K-BkQ

* Przy czym - co dość znamienne - choć Mistrz zżymałby się dziś jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy zarzucał "Gwiezdnym wojnom", że nie odrosły zbyt daleko od "Flasha Gordona" mimo upływu czterech dekad, bo kolejne dziesięciolatki w międzyczasie przeszły, widownia teraz gotowa cieszyć się z owego zastoju imaginacji, bo oznacza on przynajmniej, że nie popsują za bardzo. O czasach gdy SF, nawet ta b. rozrywkowa, usiłowała coś prognozować, coś modelować, z czymś się mierzyć (więc, siłą rzeczy, w przyszłość usiłowała zaglądać, nie - w miejscu usilnie stać), chyba już mało kto chce pamiętać, bo zbyt bolesne byłyby to dziś wspomnienia.

Imperialiści dodatkowo po wylądowaniu lezą na piechotę i dają czas poszukiwanemu. Nie mają noktowizorów, podczerwieni, nic. Mają za to efektowne srebrne zbroje. Technika cofnęła się od czasów Mrocznego Widma, gdzie Darth Maul miał drona. /.../ Dziecko się ukrywa, imperialni nie mają noktowizji itp detektorów i odlatują. Nie mają kamerki, którą by mogli zostawić, aby monitorować okolicę. Zabierają naukowca i odlatują. Sensu nie ma w tym za grosz.

Po staremu bitwy kosmiczne są żenujące. Kiedyś to chociaż latali a teraz gwiezdne floty wyskakują z nadprzestrzeni i nic. Ani do przodu, ani do tyłu, chyba nawet nie strzelają za bardzo do siebie. Odległość starć po staremu jest żadna. Przy tych prędkościach to stareńki Bismarck by sobie poradził z odpieraniem nalotów, że nie powiem Yamato. Zaawansowanie drugowojennych urządzeń kierowania ogniem byłą wystarczająca, żeby nie dopuścić samolotów tak blisko. Że nie powiem o trafieniu w inne okręty. Tutaj mamy lasery, przy strzelaniu którymi nie trzeba brac poprawek i z prowadzeniem ognia poradziłby sobie dowolny telefon komórkowy.

Odległość prowadzenia walki myśliwców jest też nie do przyjęcia. Nasz PZL P 11c miał większy zasięg skutecznego ognia, przy podobnych prędkościach. Tak - w atmosferze prędkości myśliwców są zbliżone do Jedenastki, a w kosmosie względne prędkości są tego samego rzędu. P 11c osiągał v max 375 km/h jakby się ktoś pytał. W finałowej bitwie pole siłowe atakują jakieś leszcze, a czemu nie ostrzeliwuje go flota? Wszystko tam siedzi na kupie i jak wycofują się skokiem w nadprzestrzeń to akurat w tym momencie zderzają się z niszczycielem Vadera. Tak się jakoś złożyło.

Na powierzchni nie jest lepiej. Szturmowcy, których reputacja została nadwątlona w poprzednich częściach okazują się cieniasami rozwalanymi przez jakiś leszczy. Walki toczą się na odległość rzutu z procy. Kilku gości z kałachami by wymiotło całe towarzystwo. Machiny bojowe Imperium, wcześniej (czyli później) bardzo trudne do zniszczenia tu rozsypują się jakby były zrobione z tyktury.

Są to przypadłości większości filmów. Zdegenerowana batalistyka wypluwa z siebie jeden schemat bitwy

Prawda. Z tym, że już na to nie zwracam uwagi. "StarTrek" wspomniany mnie na to znieczulił skutecznie. Mają tam na statku znakomite zabezpieczenia - pola siłowe, automatyczne fazery - a jak co do czego może sobie szwarccharakter wleźć do kajuty ważnej dyplomatki i zabić ją nieniepokojony (a tamte cuda dwa razy na ekranie, bodaj, użyte; oba przeciw załogantom jak na ironię). O scenach batalistycznych nawet nie wspomnę, bo już o nich gadaliśmy (te udane można policzyć na palcach jednej ręki wyjątkowo pechowego drwala - TU paradoksalnie najprzytomniejsza bodaj, choć/bo wszystko dzieje się poza kadrem).
Znaczy - taki nieszczęsny holiłódzki standard w tym zakresie, przywykłem.

(Przy czym to chyba pochodna sadzania do scenariuszy ludzi, którzy SF w ogóle nie czują/nie rozumieją. Roddenberry, Lucas, też soczyste arcybzdury potrafili wprowadzać, ale mimo wszystko jakieś wyczucie chwilami mieli, jakimś profetyzmem gdzieś tam błyskali. Po ich - najmowanych przez wytwórnie - następcach nie ma się co tego spodziewać.)

Technologia, którą dysponuje Imperium jest w tym momencie tak uboga, że nie może wysłać jakiegoś drona na zwiady, nie wiem - może robota jakiegoś czy coś.

Fakt, to boli szczególnie. Wszyscy pamiętamy czym się "Imperium..." zaczynało - rozesłane przez Vadera sondy (wtedy tego jeszcze dronami nie zwano nawet), elektroniczna lornetka. A teraz...
« Ostatnia zmiana: Stycznia 05, 2017, 04:55:24 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

Smok Eustachy

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 2185
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2252 dnia: Stycznia 05, 2017, 07:50:16 pm »
Polecam oglądnięcie analiz tego gościa:

http://www.cda.pl/Gu-la-sz/folder/2485197

Więzi kobiety w piwnicy a tak poza tym ma rację.

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2253 dnia: Stycznia 06, 2017, 02:33:50 pm »
Heh... Tego typu (w tym te konkretne) recenzje linkujemy sobie wzajem na ST.pl od lat (zwł. że "Star Treki" też ten facet robił). Oczywiście, zgadam się z większością postawionych tam zarzutów dotyczących -  powiedzmy to eufemistycznie - sensowności fabuły prequeli... niemniej... wciąż przedkładam eksperymenty (o ile nie idą w takim kierunku jak te od połowy lat '90 uskuteczniane w "ST", czyli jednoznacznego zgłupienia), nawet niekoniecznie udane, nad politykę odcinania kuponów i "play it safe".
Lucas, co by o nim nie gadać, eksperymentował z rozszerzeniem obrazu świata (i nie same to były rendery), wprowadzaniem tematyki politycznej, sięganiem - choćby skrajnie pretekstowo - po takie zagadnienia jak przemysłowe klonowanie czy automatyzacja pola walki, multimedialnym dopowiadaniem wątków ekranowych w książkach-i-komiksach (sporo mogę wybaczyć prikłelom ;) za to, że związane z nimi wydawnictwa należały do najlepszych w całym EU... nawet jeśli obstawiam, że motywem rozegrania tego w rzeczony sposób był głównie zarobek), dorosłym dramatyzmem i okrucieństwem (coś, czego wielu fanów "Starłorsów", ale i sporo krytyków, życzyło sobie mając w pamięci "Imperium..." i co lepsze drukowane historie o wojnach klonów) - w Epizodzie III, klimatami wizualnymi wziętymi jakby z opery, itd.
Wyszło to, jak wyszło (pewnie dałoby się bronić tezy, że filmy "SW" z lat '99-05 do spółki z wcześniejszymi produkcjami Emmericha i abramsowo-bay'owym "Armageddonem" kładły fundamenty pod plagę dzisiejszych kretyńskich blockbusterków), ale nadal jest to dla mnie ciekawsze od mniej-czy-bardziej-udanego kopiowania pierwszego filmu w obecnych dokrętkach, bo bardziej twórcze.
No i w tym prequelowym miszmaszu było jednak kilka momentów przypominających, że robił to facet od "THX 1138", kumpel Coppoli. Wskaż mi takie sceny u wyrobników Abramsa i Edwardsa (tak, wiem, że ten drugi kręcił kiedyś przyzwoite dokumenty dla BBC). (Owszem - można im odnotować mistrzowskie podrabianie stylu G.L. z jego lepszych lat, ale tylko podrabianie. Kto dziś pamięta imiona uczniów Michała Anioła?)
« Ostatnia zmiana: Stycznia 06, 2017, 08:03:39 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6891
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2254 dnia: Stycznia 06, 2017, 02:37:11 pm »
U Chianga - przyznasz - to siada (same beczułki z opisu pachną wręcz spejsoperowym kiczem).
Racja. Ale też miał trudniej, bo u niego doszło do werbalnego kontaktu. Nie "tylko" np. do spaceru po trzewiach;)
Niemniej - Ci obcy to tylko pretekst.
Cytuj
Czekaj, będę musiał chyba toto przeczytać jeszcze raz, bo zastanawiam się ona-z-kiedy jest narratorem (jeśli ona-z-momentu-tuż-po-dokonywaniu-Kontaktu, to jest tam jasnowidzenie jak byk; jeśli ona-z-przyszłości, to by to było ciekawsze, i bardziej przyziemne, - po prostu myślenie w siedmionogowym i jego kategoriach spowodowałoby, że jej się notorycznie czasy mieszają; no to by znów jakiś cud narracji nie był - bo - to, co o Twardochu wspominasz - ale fajnie by aspekt językowy sprawy podkreślało).
Z tego co pomnę, jednak, narracja prowadzona jest z momentu tużpokontaktowego.
Otóż dwukrotnie czytałam to opowiadanie bez wątpliwości, że zachodzi drugi przypadek: post. I że ta główna boh znajduje pewne podobieństwa pomiędzy próbami porozumienia się z obcymi, a tymi z dzieckiem, że wyraźniej widzi pewne zdarzenia. Tak, jak napisałam.
Ale teraz - kiedy zasiałeś mi ziarenko niepewności - widzę, że może być całkiem odwrotnie - ona opowiada o przyszłości, a punktem wyjścia jest kontakt.
Chociaż początek nieco nie pasuje do tej wersji. Opowiadając o 12 letniej córce odkurzającej pokój i mówi:
Wiem, jak kończy się ta historia. Myślę o tym bardzo często, podobnie jak o tym, jak się zaczęła, przed kilku laty, gdy na orbitę weszły statki, a na łąkach pojawiły się artefakty.
Gdyby historia zaczęła się przed kilku laty, to córka byłaby już na świecie - a narracja nie byłaby po, a w trakcie.
Z okazji kontaktu poznała Gary'ego. A w wersji "po" - to on wygląda na ojca.
Z kolei jest scena z kupowanie salaterki, którą skaleczyła się córka i kilka innych.
Znaczy muszę powiedzieć, że w takim układzie Chiang bardzo zręcznie pomieszał czasoplany - są punkty wskazujące na post i na preogląd.
Czyli uzyskał to, o co chodzi w opowiadaniu - nie ma początku i końca, następstwo zatarte, widzenie całościowe - i tym tropem wycofuję się z zarzutu coelhowatości:)
Budowa obcych, kontakt - są drugorzędne.
I dalej - wg mnie - nie rzecz w jasnowidzeniu, a w postrzeganiu możliwych zdarzeń, ich całego łańcuszka. Coś jak pisanie powieści. Tak może być. Czy było/będzie?
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2255 dnia: Stycznia 06, 2017, 03:07:51 pm »
Racja. Ale też miał trudniej, bo u niego doszło do werbalnego kontaktu. Nie "tylko" np. do spaceru po trzewiach;)

Miał, ale mógł się trochę bardziej postarać, choć
Ci obcy to tylko pretekst.

Acz przyznać muszę, że sam Dick podobne stwory wprowadzał*. No, ale genialnym wariatom wolno więcej ;).

* Choćby w "Klanach Księżyca Alfy":

"Podszedł do archaicznego okna i zatrzymał się przy nim, ponownie patrząc w dół. I nagle poczuł narastające, znane uczucie. Przekonanie, że nie ma sensu dalej żyć. Samobójstwo, cokolwiek sądziły o nim Kościół i prawo, w tym momencie stanowiło jedyne wyjście.
Obok było mniejsze okno. Otwierając je, słyszał brzęczenie skoczka odrzutowego, lądującego na dachu budynku gdzieś w głębi ulicy. Gdy dźwięk umilkł, odczekał chwilę i wspiął się na krawędź okna, balansując nad ulicą.
W duszy Chucka jakiś głos, ale nie jego własny, powiedział:
- Proszę, niech pan mi powie, jak się pan nazywa. Bez względu na to, czy zamierza pan skoczyć czy nie.
Chuck odwrócił się i zobaczył żółtego ganimedejskiego galaretniaka, który przepłynął cicho pod drzewami mieszkadła i teraz formował się w kopczyk małych kulek, które składały się na jego fizyczną istotę.
- Wynajmuję mieszkanie po przeciwnej stronie korytarza - wyjaśnił galaretniak.
- Wśród Terran panuje zwyczaj pukania - powiedział Chuck.
- Nie mam niestety nic, czym mógłbym zapukać. W każdym razie wolałem wejść, zanim pan... wyjdzie.
- To moja prywatna sprawa, czy wyskoczę.
- „Żaden Terranin nie jest wyspą” - niedokładnie zacytował galaretniak."


Otóż dwukrotnie czytałam to opowiadanie bez wątpliwości, że zachodzi drugi przypadek: post. I że ta główna boh znajduje pewne podobieństwa pomiędzy próbami porozumienia się z obcymi, a tymi z dzieckiem, że wyraźniej widzi pewne zdarzenia. Tak, jak napisałam.
Ale teraz - kiedy zasiałeś mi ziarenko niepewności - widzę, że może być całkiem odwrotnie - ona opowiada o przyszłości, a punktem wyjścia jest kontakt.

Może wyraziłem się nieprecyzyjnie, właściwie zawsze zakładałem, iż rzecz opowiadana jest z jakiegoś punktu po poznaniu ojca dziecka, i po zniknięciu Obcych, ale przed śmiercią wspomnianej córki (czyli jasnowidzenie zachodziło na równi ze wspominaniem).

Niemniej, teraz, tak jak i Ty, zaczynam sądzić, że...
w takim układzie Chiang bardzo zręcznie pomieszał czasoplany - są punkty wskazujące na post i na preogląd.
Czyli uzyskał to, o co chodzi w opowiadaniu - nie ma początku i końca, następstwo zatarte, widzenie całościowe
...
- i tym tropem
...dochodzę do wniosku, że jest jednak to opowiadanie lepsze/bardziej wyrafinowane niż zakładałem (acz nadal nie mam go za arcydzieło).

Z tym, że wciąż nie zgadzam się z Tobą, iż
nie rzecz w jasnowidzeniu, a w postrzeganiu możliwych zdarzeń, ich całego łańcuszka.
Nieustająco, znaczy, mam wrażenie, że od innego postrzegania czasu ("137 sekund") nie uciekniemy (bo nie da się z całą pewnością twierdzić, że wszystko to retrospekcja). A jak tak, to w SF mamy zgrzyt (w fantasy wychodzącej od dalekowschodniej mistyki pewnie byłoby to do przełknięcia).
« Ostatnia zmiana: Stycznia 06, 2017, 05:24:07 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6891
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2256 dnia: Stycznia 06, 2017, 07:29:57 pm »
Dick - Chiang. Oj!;))
Niemniej Chiang zminimalizował kontakt - obcy w ogóle do niego nie dążą, nie wtrącają się - to ludzie podejmują próby. Jakby właśnie mówił, że nie maja znaczenia;)
Cytuj
Może wyraziłem się nieprecyzyjnie, właściwie zawsze zakładałem, iż rzecz opowiadana jest z jakiegoś punktu po poznaniu ojca dziecka, i po zniknięciu Obcych, ale przed śmiercią wspomnianej córki (czyli jasnowidzenie zachodziło na równi ze wspominaniem).
Ja zakładałam, że po wszystkim. Tzn, że historie rodzinne wydarzyły się przed kontaktem i są tylko odnośnikiem, że ona składa przeszłość w logiczny ciąg.
Jednak jest ta trzecia wersja, że to Gary jest ojcem i wszystkie rodzinne sprawy dzieją się po kontakcie - są punkty w tekście za tym. To by było to "pisanie książki"  - z utrwaleniem jednej możliwej ścieżki.
Cytuj
...dochodzę do wniosku, że jest jednak to opowiadanie lepsze/bardziej wyrafinowane niż zakładałem (acz nadal nie mam go za arcydzieło).
Dokładnie. Też tak pomyślałam. Dlatego wycofałam się z zarzutu coelhowatości. I właściwie także z tego wcześniejszego - że za szybko nawiązano kontakt. Nie ma znaczenia.
Bo sednem postrzeganie czasu.
Cytuj
Nieustająco, znaczy, mam wrażenie, że od innego postrzegania czasu ("137 sekund") nie uciekniemy (bo nie da się z całą pewnością twierdzić, że wszystko to retrospekcja). A jak tak, to w SF mamy zgrzyt (w fantasy wychodzącej od dalekowschodniej mistyki pewnie byłoby to do przełknięcia).
Zgoda. Że jeśli przyjmiemy którąś z wersji - Twoją/mieszaną albo postkontaktową - to jeśli chcemy ją brać dosłownie, to od jasnowidzenia trudno uciec. I to dyskwalifikacja.
Ale gdyby jej opowiadane - w tych wersjach - traktować mniej dosłownie - jako pewną możliwość - która wcale nie musi zajść - to trochę ratujemy?;)
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2257 dnia: Stycznia 06, 2017, 07:46:14 pm »
Dick - Chiang. Oj!;))

Czyli jednak w najistotniejszym się zgadzamy ;)*.

* I na takie reklamy nie łapiemy ;).

(Choć da się stworzyć pewien zabawny łańcuszek skojarzeniowy miedzy oboma panami, bo Chiang zabawił się tu - jak wiemy - hipotezą Sapira-Whorfa, jak - chwalony przez Lema w sumie, przez Eco nawet bardziej - Samuel R. Delany dekady wcześniej. A z Delany'ego popularna plotka robiła dickowego syna.)

obcy w ogóle do niego nie dążą, nie wtrącają się - to ludzie podejmują próby. Jakby właśnie mówił, że nie maja znaczenia;)

Dobra, ale jak nie dążą, to po co się pojawili?

Bo sednem postrzeganie czasu.

I to wychodzi nam na to, że konsekwentnie przełożone na styl narracji.

Ale gdyby jej opowiadane - w tych wersjach - traktować mniej dosłownie - jako pewną możliwość - która wcale nie musi zajść - to trochę ratujemy?;)

Jak dla mnie ratuje rzecz jednak wersja, że ona to wszystko wspomina (nie jasnowidzi), tyle, że myśląc po siedmionogowemu ;).

(Opcja, że można sobie doteoretyzować takie niuanse, jak w przytoczonych wcześniej fragmentach, zupełnie mnie nie przekonuje.)
« Ostatnia zmiana: Stycznia 06, 2017, 07:59:43 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6891
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2258 dnia: Stycznia 06, 2017, 10:06:02 pm »
Generalnie - nie widzę większych rozbieżności.
Poniekąd zasługa Chianga, że czytelnicy mogą różnie odczytać to opowiadanie;)
Ale:
I na takie reklamy nie łapiemy ;).
po co takie odtrąbianie nowych Dicków, nowych Lemów itp. - oni byli klasą samą w sobie - chociaż też zaliczali wpadki.
Zresztą co po autorze, który jest "taki, jak"...lepiej żeby tworzył nową jakość.
Co do Chianga - to dziwne - opowiadania mają kilkanaście lat - nie każdy film tak winduje autora, na którego podstawie...dlaczego nagle zyskał takie uznanie?
Na tym Twoim tle?;)
Cytuj
Dobra, ale jak nie dążą, to po co się pojawili?
Bo wiedzieli, że ludzie do nich przyjdą?;)
W tekście:
Nigdy się nie dowiedzieliśmy, dlaczego siedmionogi odleciały, tak samo jak nie wiemy, co je tu sprowadziło ani dlaczego zachowywały się w taki właśnie sposób. Moja nowa świadomość nie mogła mi dać tego typu wiedzy.
I a propos tej nowej świadomości...
Coraz bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że moja interpretacja, że opowiadane całkiem post i Twoja mieszanka - to nasze życzenia, a Chiang zręcznie opisał teraźniejszość (kontakt i poznanie przyszłego męża ) i przyszłość (córka i dalsze ich losy).
Np. jest taki fragment o Księdze wieków, który kończy się tym:
Istnienie wolnej woli oznacza, że nie możemy znać przyszłości. A wiemy, że wolna wola istnieje, gdyż sami doświadczamy jej działania. Jest ona nieodłączną częścią świadomości. Czy jednak na pewno? Co, jeśli znajomość przyszłości zmienia tego, kto ją zna? Zobowiązuje go do tego, by postępował dokładnie tak, jak wie, że postąpi?
Przed wyjściem z pracy zajrzałam do gabinetu Gary’ego.


Chociaż wie, że będzie jej mężem, że córka itp.? Bo końcówka:
Praca z nimi zmieniła moje życie. Poznałam twojego ojca i nauczyłam się siedmionogowego B, a dzięki obu tym faktom mogę znać cię teraz, na skąpanym w blasku księżyca patio. Po wielu latach utracę i twojego ojca, i ciebie. Z tej chwili zostanie mi tylko język siedmionogów. Dlatego zwracam baczną uwagę na wszystkie szczegóły. Już od początku znałam punkt swego przeznaczenia i wybrałam wiodącą do niego trasę. Czy jednak jest to trasa największej radości, czy największego bólu? Minimum czy maksimum?
O tym właśnie myślę, gdy twój ojciec mnie pyta: „Czy chcesz zrobić dziecko?”.
Uśmiecham się i odpowiadam: „Tak”. Wypuszcza mnie z objęć i trzymając się za ręce, wchodzimy do środka, żeby się kochać i spłodzić ciebie.


Czyli ewidentnie - wszystko po kontakcie?
Samospełniające się proroctwo?:)
Czy na pewno zajrzała do Księgi wieków? Czy jest w punkcie - tuż po i snuje wizje jak będzie?:)
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2259 dnia: Stycznia 06, 2017, 10:52:27 pm »
Poniekąd zasługa Chianga, że czytelnicy mogą różnie odczytać to opowiadanie;)

Prawda. I chyba liv ma rację, że skoro o nim gadamy, to już jakaś rekomendacja ;).

po co takie odtrąbianie nowych Dicków, nowych Lemów itp. - oni byli klasą samą w sobie - chociaż też zaliczali wpadki.

Gwoli zarobku, w ramach tego "play it safe", na które ledwo co pomstowałem - skoro X się sprzedawał, to może i na Iksie-bis się zarobi.

Ale, prawda, myślących to odstraszy. Jak piszesz:
co po autorze, który jest "taki, jak"...lepiej żeby tworzył nową jakość.

W dodatku nazwanie kogoś Lemem-bis, to czytelna sugestia, że ten Lem był jednak lepszy. Czy Lem był jakimś -bisem?

Co do Chianga - to dziwne - opowiadania mają kilkanaście lat - nie każdy film tak winduje autora, na którego podstawie...dlaczego nagle zyskał takie uznanie?
Na tym Twoim tle?;)

Dlaczego? Mam wrażenie, że to nieskomplikowane: tworzy SF dostatecznie dobrą, by móc filmy na jej podstawie szumnie zwać ambitnymi, a jednocześnie na tyle jednak rzemieślniczą, prostą i coelhowską, by te filmy nadały się, mimo wszystko, dla mas. Zauważ, że Asimova np. można podobnie zakwalifikować i dlatego - choć ekranizacji doczekał się, bodaj, mniejszej ilości niż Lem - za gwiazdę w USA robił.Warto tam chyba być pisarzem trochę dla mądrych, trochę dla głupich.

Bo wiedzieli, że ludzie do nich przyjdą?;)

BIM-BAM-BOMa mieli? Bo jak nie, to od jasnowidzenia nie uciekniem...

Czyli ewidentnie - wszystko po kontakcie?
Samospełniające się proroctwo?:)
Czy na pewno zajrzała do Księgi wieków? Czy jest w punkcie - tuż po i snuje wizje jak będzie?:)

Ja bym się jednak czepił
tej nowej świadomości...
i uznał ją za bazującą na prekognicji, nie - osobistej futurologii, czyli za bat, który autor na siebie ukręcił.

ps. Offtopicznie: jak mi się przypadkiem nick Twój zaznaczył, to autokorekta podpowiedziała mi opcje: monopolka, topolka, wszechpolka, symferopolka, jak przy zabawach lingwistycznych jesteśmy ;).
« Ostatnia zmiana: Stycznia 07, 2017, 05:54:37 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6891
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2260 dnia: Stycznia 07, 2017, 08:16:14 pm »
I chyba liv ma rację, że skoro o nim gadamy, to już jakaś rekomendacja ;).
To może liv by też pogadał?;)
Cytuj
Dlaczego? Mam wrażenie, że to nieskomplikowane: tworzy SF dostatecznie dobrą, by móc filmy na jej podstawie szumnie zwać ambitnymi, a jednocześnie na tyle jednak rzemieślniczą, prostą i coelhowską, by te filmy nadały się, mimo wszystko, dla mas. Zauważ, że Asimova np. można podobnie zakwalifikować i dlatego - choć ekranizacji doczekał się, bodaj, mniejszej ilości niż Lem - za gwiazdę w USA robił.Warto tam chyba być pisarzem trochę dla mądrych, trochę dla głupich.
Wygląda mi to na inspirację jednym kotkiem, co na płotek wlazł  ::)
ładna to piosenka,
nie długa.
Nie długa, nie krótka,
lecz w sam raz,
  8)
Masz rację:)
Ja bym się jednak czepił
tej nowej świadomości...
i uznał ją za bazującą na prekognicji, nie - osobistej futurologii, czyli za bat, który autor na siebie ukręcił.
Rajt. Jak tak myślę, to ten bat w ostatnich akapitach - w tych, które cytowałam powyżej. One ujednoznaczniają czas i następstwo zdarzeń.
W innym przypadku każdy mógłby zostać przy pasującej mu wersji.
Niemniej - na film zerknę.
Cytuj
ps. Offtopicznie: jak mi się przypadkiem nick Twój zaznaczył, to autokorekta podpowiedziała mi opcje: monopolka, topolka, wszechpolka, symferopolka, jak przy zabawach lingwistycznych jesteśmy ;).
Autokorekta działa na politpilocie?;)
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2261 dnia: Stycznia 07, 2017, 09:44:34 pm »
To może liv by też pogadał?;)

Może właśnie film ogląda i opowiadanie czyta, i jak skończy - to do nas wróci podzielić się wnioskami? ;)

Masz rację:)

Mam ;), ale wcale mnie to nie cieszy. Ten tryumf średniactwa na jednym z największych światowych - za przeproszeniem - rynków.

Jak tak myślę, to ten bat w ostatnich akapitach - w tych, które cytowałam powyżej. One ujednoznaczniają czas i następstwo zdarzeń.
W innym przypadku każdy mógłby zostać przy pasującej mu wersji.

Czyli Cię przekonałem ;). Ale warto było stoczyć ten spór - dyskusja po drodze była ciekawa. A warianty, które w niej rozważaliśmy bardziej interesujące od samego opowiadania ;).

Niemniej - na film zerknę.

I słusznie. Lubisz SF, jak i ja, a nic lepszego ostatnio nie nakręcili. Jednocześnie: zerknięcie, nie jakieś tam nabożne oglądanie, to postawa adekwatna do jakości tegoż dzieła ;).

Autokorekta działa na politpilocie?;)

Że wszechpolka pod wpływem monopolki teraz na topie? ;)

ps. @S.E.
Wracając do tematu prequeli "Star Wars" - taka wyliczanka błędów Lucasa (poza Ewokami - jakoś nigdy mnie nie raziły - zgadzam się):
http://www.cheatsheet.com/entertainment/george-lucas-biggest-star-wars-mistakes.html/
I pewna propozycja poprawienia fabuł Prequel Trilogy:
https://www.youtube.com/watch?v=VgICnbC2-_Y
https://www.youtube.com/watch?v=JAbug3AhYmw
https://www.youtube.com/watch?v=6wKqH6vlGHU
« Ostatnia zmiana: Stycznia 07, 2017, 09:48:16 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6891
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2262 dnia: Stycznia 08, 2017, 01:39:16 am »
Jak tak myślę, to ten bat w ostatnich akapitach - w tych, które cytowałam powyżej. One ujednoznaczniają czas i następstwo zdarzeń.
W innym przypadku każdy mógłby zostać przy pasującej mu wersji.
Czyli Cię przekonałem ;). Ale warto było stoczyć ten spór - dyskusja po drodze była ciekawa. A warianty, które w niej rozważaliśmy bardziej interesujące od samego opowiadania ;).
Raczej sama siebie przekonałam - przy pomocy trzeciego czytania Chianga - tym ostatnim akapitem;)
Z tym, że mnie to nie przeszkadza w bardziej rozmytym odbiorze - niż szufladka: jasnowidzenie. Bo to po prostu nie do końca o tym.
Akcent jednak na postrzeganie czasu.
O tym ostatnim akapicie najdalej za miesiąc - zapomnę;)
A propos to zobaczyłam Niepamięć i w mojej bezpamięci kołatało, że coś tu maziek o tym...kiedyś...  - wyszukiwarka pomogła:
http://forum.lem.pl/index.php?topic=69.msg54737#msg54737
I w sumie na czym - maziek - polegało Twoje niezrozumienie końcówki filmu? - o ile pamiętasz;)
To raczej przyczynek do dyskusji o klonowaniu ludzi - nie teleportacji.
Taki Matrix z Odyseją - skumulowany w dwóch osobach;)
I jak napisałeś - jak zwykle bzdurki, ale się oglądało;)

Pss...
Autokorekta działa na politpilocie?;)
Że wszechpolka pod wpływem monopolki teraz na topie? ;)
Dodatkowo okraszona krymską Symferopolką;)
« Ostatnia zmiana: Stycznia 08, 2017, 01:43:01 am wysłana przez olkapolka »
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

Q

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 16039
  • Jego Induktywność
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2263 dnia: Stycznia 08, 2017, 01:26:40 pm »
Raczej sama siebie przekonałam - przy pomocy trzeciego czytania Chianga - tym ostatnim akapitem;)

Ale do mojej (https://www.youtube.com/watch?v=AV43-lnj5Q0 ;)) wykładni ;).

Z tym, że mnie to nie przeszkadza w bardziej rozmytym odbiorze - niż szufladka: jasnowidzenie.Bo to po prostu nie do końca o tym.
Akcent jednak na postrzeganie czasu.

Owszem, wyzłośliwiam się trochę z tym jasnowidzeniem, tak naprawdę chodzi o mechanizm postrzegania czasu. Ale dlaczego tak czynię - wiesz (jak od dłuższego czasu nudzę ;): o ile umiem sobie wyobrazić - w świetle przyjętych przez Chianga, poprzedzających najnowsze badania, założeń - Obcego postrzegającego czas tak, jak on tego chce, o tyle nie umiem wyobrazić sobie - bez wkroczenia na grunt mistycyzmu - przestawienia homo sap.-a... ani żadnego innego homo ;) na ten styl; zwł. z minuty na minutę; zresztą to jest ten sam kłopot co z dukajowym Czarnym - mam wrażenie, że pp. autorzy, wykorzystując, że niewiele - w sumie - wiemy o mózgu i bazując na tym, usiłują sobie te mózgi ugniatać jak plastelinę w kształt jaki im fabularnie potrzebny, ocierając się raczej o bajki, niż o neurofizjologię; inna sprawa, że nie oni pierwsi, telepatami sam Clarke w "Mieście i gwiazdach" straszył ;), takoż Bester - w "Człowieku do przeróbki" i Dick - w "Ubiku"*).

* Choć akurat P.K.D. da się wybronić, można powiedzieć, że ten jego zwariowany świat parapsychicznych korporacji i księżycowych zamachów od początku był fantomatyczny... (Tylko by trzeba kolor materaca sprawdzić ;).)

O tym ostatnim akapicie najdalej za miesiąc - zapomnę;)

I to Ci pozwoli zachować dobre wrażenie po lekturze ;).
« Ostatnia zmiana: Stycznia 08, 2017, 01:36:29 pm wysłana przez Q »
"Wśród wydarzeń wszechświata nie ma ważnych i nieważnych, tylko my różnie je postrzegamy. Podział na ważne i nieważne odbywa się w naszych umysłach" - Marek Baraniecki

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Odp: Filmy SF warte i nie warte obejrzenia
« Odpowiedź #2264 dnia: Stycznia 08, 2017, 08:24:59 pm »
Cytuj
To może liv by też pogadał?;)
Gadu gadu gadka, była sobie chatka...
Miło się czyta z takimi przewodnikami.  :)
I łatwiej, bo wiem na co kierować uwagę - takie teleelo...echo.
Zatem - jak dla mnie punktem wyjścia jest moment, gdy Gary pyta ją o kindremachen (wiem, dość dziwny moment, raczej powinna myśleć o czymś innym).
A w tym akurat momencie pani ma emisję wspomnień z beczułkowatymi i prekognituje czy tam jasnowidzi przyszłość córki, którą za chwilę pocznie.
Ma wolną wolę? Może i ma, ale zrobi co trzeba.
(Kiepski ten argument o ww - A wiemy, że wolna wola istnieje, gdyż sami doświadczamy jej działania. Jest ona nieodłączną częścią świadomości).
Także jasnowidzenie jest, choć ono mi nie przeszkadza w odbiorze, podobnie, zakończenie doprecyzowujące.
W końcu to opowiadanie. Bardzo dobre opowiadanie.
   Nie robiłbym zarzutu z dokładności wizji. Jeśli są one podobne wspomnieniom, to takie muszą być. Konkretne, co nie znaczy prawdziwe w każdym szczególe. Kilka razy złapałem się, mnie złapano, na wspomnieniu którego byłem pewien jako obrazu w oku - powiedzmy, że w pewnej sytuacji dawno temu miałem czerwone spodenki.  ;) Konfrontacja z innymi świadkami wskazywała, że one jednak zielone były; a dałbym głowę uciąć...co nie zmieniało istoty wspomnienia, tylko ten szczegół.
Tu próbka opisania natury wizji;
Na ogół siedmionogowy B wpływa tylko na moją pamięć. Moja świadomość nadal
pełznie naprzód, tak samo jak przedtem. Płonąca kreseczka wciąż posuwa się ku przyszłości,
a jedyna różnica polega na tym, że popiół wspomnień ciągnie się teraz nie tylko z tyłu, lecz
również z przodu. Nic się nie spala. Zdarzają mi się jednak chwile, gdy siedmionogowy B
włada niepodzielnie. Doświadczam wtedy przeszłości i przyszłości jednocześnie. Moja
świadomość staje się długim na pół stulecia węgielkiem płonącym poza czasem. W owych
rzadkich momentach postrzegam jednocześnie cały ten okres, obejmujący resztę mojego życia

Także - duża przyjemność z czytanego.
Dodatkowo, wspominkowe sceny z dzieciństwa dziecka bezcenne, archetypiczne. Cza utracić (niekoniecznie wprost, przez śmierć) by zrozumieć. Czy raczej poczuć.  8)

antescriptum 1
Mieszając z inną lekturą - bohaterka studiując obcy język (a nawet dwa) osiągnęła potrójną ekstazę. 8)
Koncepcja czasu w ujęciu Heideggera, jest odmienna zarówno od potocznego rozumienia czasu, jak i tych obecnych w tradycyjnej ontologii. Czasowość rozumiana jest przez tego filozofa, jako jedność trzech ekstaz: przeszłości, współczesności i przyszłości, które w równy sposób konstytuują całość struktury jestestwa.
as 2
Odmienne postrzeganie czasu, czy tego co jako czas postrzegamy - peesa, skojarzyło do odmienności w odbiorze:
a) np. utworu muzycznego - linearnym
b) np. namalowanego obrazu, szczególne impresjonistycznego - holistycznym
« Ostatnia zmiana: Stycznia 08, 2017, 10:18:01 pm wysłana przez liv »
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana