Z kompa z którego obecnie lecę nie mam wejścia na GW, ale racjonalna teza brzmi: jeśli PKB znacznie spadnie umrą (dziesiątki?) milionów, nawet bez zarazy. Jakoś tak się porobiło, że cały świat jest na wielkiej pożyczce. Kiedyś każdy miał jakieś zapasy (finansowe), a w każdym razie nie miał nad głową topora rat od pożyczki. Każda firma mogła się zachować mniej więcej tak jak tulipan na wiosnę: za zimno, to siedzę sobie w cebuli pod ziemią i czekam, kiedy się ociepli. A teraz nagle po miesiącu firmy plajtują jak klocki domina, bo mają wszystko na raty. Dlaczego plajtują kawiarnie? Bo nie mają własnych lokali ani nawet nie mają naskładane na kilka rat wynajmu. Taki przykład, bo na zdrowy rozum (zdrowy za króla Ćwieczka) jak kawiarnia może splajtować? Jest klient - robię kawę. Nie ma - nie robię i czekam aż przyjdzie. Tak więc nie znając tekstu Orlińskiego nie oceniam, ale główna teza powinna raczej brzmieć jak wyżej, albo coś w rodzaju, że ochrona PKB warta jest każdych wyrzeczeń. Oczywiście w miarę rozumna, żeby nie do końca wyszło na to, na co zwykle wychodzi - że bogaci się bogacą, a biedni biednieją.