Stąd - ewentualne potwierdzenie kwitów nie wpływa na ocenę poczynań LW, bo plusy nie mogą przesłonić minusów (czy tam odwrotnie:)). Wypierasz się? Nie.
A ja uważam, że dla postaci, która jest symbolem opozycji, walki z systemem, jej wzorcową kartą itd. owe kwity miałyby zasadnicze i podstawowe znaczenie. Ponadto miałyby zasadniczy wpływ na ocenę przełomowych zdarzeń z najnowszej historii Polski. Wcale nie chodzi o bezrefleksyjne obalanie mitów itp.
A jeśli papiery nie mają znaczenia - to poniekąd unieważniamy zasadność badań w naukach społecznych - bo w jakim celu je prowadzić? Hobbystycznym?
I możesz sobie to nazywać dowolnie wielką nadinterpretacją, ale to tylko przekonania i poglądy oraz personalne (miedzy nami) przepychanki nie mające nic wspólnego z dowodami.
Nie, nie wypieram się. Ale napisałem to w odniesieniu do bardzo konkretnej sytuacji. I tylko tyle. Tymczasem Ty dopatrzyłaś się w tym stwierdzeniu egzemplifikacji niezwykle ogólnego a bzdurnego podejścia, w myśl którego jakiekolwiek badanie historii nie ma sensu, co więcej, przypisałaś mi działanie w myśl tejże właśnie zasady i dziwisz się, że rzekomo popieram unieważnianie wszelkich nauk społecznych. To jest właśnie nadinterpretacja, co zresztą zauważyłem i wyjaśniłem już w poprzednim poście. Możesz oczywiście nadal uważać, że napisałem co innego i dużo bardziej ogólnie niż faktycznie, a także polemizować dalej z tym, co uroiło się jedynie po Twojej stronie, ale wydaje mi się to dość... osobliwe.
Naprawdę chciałabym zrozumieć jak oddzielasz uczynki od popełniających je ludzi. Wszak one nie są niezależnymi bytami. Można ludzi oceniać przez pryzmat ich działań.
To nie jest szczególnie trudne, zwłaszcza jeżeli: a) uczynki dotyczą zgoła innych spraw, b) oddalone są od siebie w czasie, c) jedno i drugie. Wydaje mi się, że w tym dokładnie tkwi sedno tego sporu. Trzymając się przykładu
maźka - jeżeli ktoś ratuje tonącego spod lodu, ale chwilę wcześniej sam go tam wepchnął, to oczywiście trzeba to rozpatrywać łącznie. Ale jeżeli po prostu ratuje spod lodu, a tak się przy okazji składa, że niekiedy lubi "dać w palnik" i czasem przeklina, to raczej podziękowania nie będą brzmiały: "Dziękuję bardzo, Ty chamie, prostaku, pijaku (i złodzieju!), twoja matka była chomikiem, a twój ojciec śmierdział skisłymi jagodami!". Myślę, że warto być wdzięcznym za odłowienie, a reszta to jednak są mniej istotne didaskalia.
I wracając do Wałęsy - otóż to, co napisałem i co, jak widzę, budzi kontrowersje, opiera się właśnie na tym, że moim zdaniem mamy tu do czynienia wprawdzie z faktami dotyczącymi jednej osoby, ale tak rozłącznymi, że nie widzę obecnie, by nasza ocena jego działań z lat '80 i później miała się jakoś diametralnie zmienić pod wpływem ewentualnych nowych faktów dotyczących wydarzeń na początku lat '70.
Proponuję przy okazji wykonać na przykładzie następujący eksperyment myślowy. Rozważmy poniższe zdania:
1. Lech Wałęsa, przywódca Solidarności, wygłosił przemówienie przed połączonymi izbami Kongresu Stanów Zjednoczonych.
2. Lech Wałęsa, który kiedyś miał kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa PRL, wygłosił przemówienie przed połączonymi izbami Kongresu Stanów Zjednoczonych.
3. Lech Wałęsa, głęboko zakonspirowany agent UB, wygłosił przemówienie przed połączonymi izbami Kongresu Stanów Zjednoczonych.
Czy naprawdę różnice zawartości informacyjnej pomiędzy tymi zdaniami mają dzisiaj znaczenie dla oceny doniosłości tego bezprecedensowego
wydarzenia z 15. listopada 1989 roku, jego zasadniczej treści i przekazu oraz jego - jeżeli można tak powiedzieć - pozytywnego efektu marketingowego dla kraju? Nie wspominając już o tym, że do jego wygłoszenia nie było osoby wówczas lepszej i bardziej wiarogodnej dla Zachodu niż Lech Wałęsa.
[...]
Skracając - doły oskarżały górę o kapitulanctwo i groziły wymianą tej "góry", zaś władza do dalszych ustępstw skora nie była - sądzę, że realizowała już drugi wariant. Zapanował impas.
Hmm, to już chyba inny wątek...
Sory za riplej, ale polecam jeszcze raz ów wspomniany "Tryptyk..." - jest to jak najbardziej na temat i jest tam to dobrze opisane.