Ona jednak dobiła temat: uderzenie jednego - boli drugiego...ot, jedno zdanie - a zmienia.
No dobiła, chyba niepotrzebnie bo zacząłem zadawać (sobie w głowie) głupie pytania. Np. czy gdy Ben z Molly się kochają (starając się o dyskrecję, by nie budzić..) to ich bracio-siostry klony też? Takie współodczuwanie przekracza wyobraźnię i wtedy bliżej owadów społecznych? Z genetycznie zaprogramowanymi rolami?
Trzeba wziąć pod uwagę kiedy ta Pani to pisała, ale tak - mam wrażenie, że przeczytała coś o badaniach nad bliźniakami, coś o życiu społecznym owadów i sklonowała to w jednopłciową rodzinę.
Skończyłam. Niestety - ku końcu elektronicznie kartkowałam...dla mnie nużące leśne próby akomodacji.
Za to niedokończony wątek Davida i Molly - tak just...kazała im odejść? A co z ludźmi, którzy na początku książki plądrowali, żyli obok? Nie mogli przetrwać, bo?
W pewnym momencie wyskoczyła jej wizja społeczeństwa konsumpcyjnego, a przy tym zamkniętego (w znaczeniu: tylko używać, nie tworzyć) - co doprowadza do zaniku myślenia abstrakcyjnego.
U wszystkich? Dlaczego? Dlaczego klony miałyby stawać się maszynkami?
Raczej przez organizację społeczeństwa.
I ta końcówka...takie to proste...kradzież kilku kobiet, kilku chłopaków, kilku sztuk bydła...tja. Pełna abstrakcja:)
Tak, że z niejaką ulgą wrócę do autobio Marqueza.
ps. Z innej beczki... Czytał kto średniowieczno-Kontaktowy "Eifelheim" Michaela Flynna (wyszło toto po polsku 9 lat temu)?
Nie. Ale z esensyjnej recenzji wynika, że lepiej przeczytać to:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4870896/peanatemaWygląda interesująco - tylko podobno za dużo słów...w sensie treściwości wywodu.