W końcu osiągniemy, być może, etap, na którym decyzje konieczne dla funkcjonowania systemu będą tak skomplikowane, że przekroczą możliwości człowieka. Wtedy maszyny przejmą pełną kontrolę. Całkowicie uzależnieni, nie będziemy w stanie ich wyłączyć, gdyż równałoby się to samobójstwu.
Z drugiej strony, może zdarzyć się i tak, że zachowamy kontrolę nad maszynami. W takiej sytuacji przeciętny człowiek będzie mógł panować nad maszynami znajdującymi się w jego prywatnym posiadaniu, takimi jak samochód, czy komputer osobisty. Reszta maszyn będzie jednak kontrolowana przez wąską elitę - podobnie jak dzieje się to dzisiaj, z dwoma wszak różnicami. Dzięki usprawnieniom technicznym elita będzie miała większą władzę nad masami, a że ludzka praca nie będzie już potrzebna, to i masy okażą się zbędnym obciążeniem dla systemu. W takiej sytuacji, o ile elita będzie bezwzględna, może dojść do eksterminacji nadwyżek ludnościowych. Jeśli zaś elita okaże ludzkie uczucia, może odwołać się do propagandy, do technik biologicznych bądź psychologicznych i dotąd obniżać poziom przyrostu naturalnego dopóki gatunek ludzki nie wymrze, i na świecie nie pozostaną sami przedstawiciele elity. A gdyby elita składała się z liberałów o miękkich sercach, być może zechce odgrywać rolę dobrych pasterzy dla reszty ludzkości. Będzie dbała o zaspokajanie potrzeb materialnych całej reszty, będzie zapewniała wszystkim dzieciom wychowanie w warunkach higieny psychicznej, będzie się troszczyła, by każdy miał jakieś zdrowe i pożyteczne hobby, które wypełni mu czas, a kto spróbuje objawiać niezadowolenie, będzie poddawany "kuracji" leczącej indywidualne "problemy". Życie stanie się tak bezcelowe, że poprzez inżynierię biologiczną lub psychologiczną będzie trzeba pozbawiać ludzi potrzeby władzy, bądź też "sublimować" ją, przeistaczając w nieszkodliwe hobby. Tak preparowane istoty ludzkie mogą być nawet szczęśliwe, ale - sprowadzone do roli zwierząt domowych, na pewno nigdy nie będą wolne."
Przytoczony przez Kurzweila fragment pochodzi z Unabomber Manifesto Kaczynskiego, który został opublikowany pod przymusem, jednocześnie w "The New York Times" i "The Washington Post" w przekonaniu, że publikacja położy kres zamachom bombowym. Zgadzam się z Davidem Gelernterem, który tak ocenił decyzję obu redakcji: "To była bardzo trudna sytuacja. Zgoda oznaczała ustępstwa wobec aktów terroryzmu, tym bardziej, i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, że Kaczynskiemu nie można było wierzyć. Istniała jednak szansa, że Unabomber przestanie mordować. Tak jak istniała szansa, że ktoś czytając manifest dojdzie tożsamości autora. Tak się stało w istocie: tekst przeczytał brat Kaczynskiego i zaczął kojarzyć fakty.
Dopiero przewróciwszy stronę, orientujemy się, że autorem przytoczonego fragmentu jest Theodore Kaczynski - Unabomber. Nie zamierzam wygłaszać apologii pod adresem Unabombera. Podczas 17 lat kampanii terroru jego bomby zabiły trzech ludzi, wielu raniły, między innymi mojego przyjaciela, Davida Gelerntera, jednego z najświetniejszych specjalistów od komputerów. Każdy z nas, zajmujących się informatyką, mógł być następnym celem ataku Kaczynskiego.