Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.


Pokaż wątki - Q

Strony: [1] 2 3 4
1
Hyde Park / Weir, "Marsjanin", itd.
« dnia: Lutego 27, 2024, 01:05:28 pm »
Żuczek, żebyś się nie zastanawiała gdzie o Weirze można dyskutować, z ukłonami ;).

2
Lemosfera / Okamgnienie
« dnia: Marca 26, 2023, 01:07:06 am »
19 kwietnia wraca na księgarniane półki "Okamgnienie":
https://polter.pl/ksiazki/Kolejna-ksiazka-Lema-powroci-na-polki-ksiegarni-w99488

I przy tej okazji spytam, dlaczego nie pamiętam, byśmy o nim dyskutowali (nie zaraz w Akad., po prostu). Skleroza? Czy może dobrze pamiętam, i są jakieś przyczyny tego pominięcia?

3
Lemosfera / Ustynowicza o Lemie dokumenty
« dnia: Listopada 22, 2022, 03:49:49 pm »
Niestety, nadal nie wiem, gdzie znaleźć kompletne kopie, ale takie - interesujące* - wspomnienie A.U. o spotkaniu z Patronem mi się wygooglało:
https://worldspaceweek.pl/hold-dla-stanislawa-lema/

* I uzdjęciowione ;):






I jeszcze offtopiczna, acz Ustynowicza się tycząca, ciekawostka:
http://www.polska-zbrojna.pl/home/articleshow/23200

4
Lemosfera / "Przekładaniec" - aspekty techniczne
« dnia: Stycznia 22, 2022, 12:08:07 pm »
Wiadomo, komedia, ale zarazem film Wajdy, i bodaj jedyna ekranizacja, z której Lem był zadowolony. Jako groteska sprawdza się świetnie, ale - właśnie - jak wypada jako SF, tj. czy sztukowaniem mózgu fragmentami innych mózgów (bo chyba od tej strony należałoby do problemu podejść) dałoby się wyjaśnić to, co widzimy na ekranie (czyli nieświadome przejmowanie manieryzmów i podświadomych myśli/skojarzeń dawców)?

5
Startuję powoli (bardziej silniki grzeję) w nadziei, że dołączycie.


"Pamiętnik znaleziony w wannie" (1961). Tu już na starcie jest ciekawie, bo wylągł się "Pamiętnik..." z Zaczontku, co początkowo miał być o Tichym (można go więc uznać - w najogólniejszym sensie - za prekursora "Kongresu.. ", "Wizji..." i "Pokoju..."?), tytuł to - jak zapewnia Jarzębski - nawiązanie do "Rękopisu znalezionego w Saragossie" (niewiele później zekranizowanego przez Hasa z udziałem Skarżyńskiego, który utwory Lema ilustrował), Wstęp zaś stanowi bezpardonową (lecz bardzo celną, w erze pieniądza fiducjarnego i kryptowalut nawet celniejszą) krytykę kapitalizmu, ale autodemaskuje się jako apokryf.

Zacznijmy tedy od słów Autora (które - totalizacją pojęcia intencjonalności - odsyłają nas ku "Kosmosowi" W.G.):
https://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/pamietnik/100-komentarz-pamietnik-znaleziony-w-wannie

6
DyLEMaty / Błąd, Wiel Błąd
« dnia: Października 25, 2021, 08:40:50 pm »
Jak wiadomo, Mistrz poza "Starymi Trekami" i takimiż "Warsami" oglądał regularnie filmy o takim jednym agencie. A, że premiera kolejnej części niedawno była, założę i o nim wątek, dzieląc się na wstępie wrażeniami z powtórki kilku bardziej cenionych odsłon cyklu bondowskiego.

Na pierwszy ogień poszły najbardziej dochodowe, acz nie najlepsze (ale i nie najgorsze) filmy z najlepszymi ekranowymi Bondami, które łączy w dodatku motyw jachtu i prrzechodzącej na stronę bohatera dziewczyny antagonisty, czyli "Thunderball" i "Skyfall".

Pierwszy z nich to chyba najbardziej blockbusterowa z produkcji bazujących ściśle na utworze Fleminga - operacje plastyczne, władze SPECTRE w całej krasie, bomby atomowe, multimilionerskie jachty i rezydencje, płetwonurkowie i podwodne bitwy, a przy tym jest to wszystko nakręcone tradycyjnymi metodami i zasadniczo - jak twierdzą stosowne źródła - mieszczące się w granicach prawdopodobieństwa.

Drugi znów - twórcy jakby chcieli dać nam na raz współczesny film sensacyjny typu "Bourne'ów" czy produkcji Tony'ego Scotta i klasycznego "Bonda" zarazem, ale nie zgrzyta to, obie konwencje się uzupełniają i ogląda się dobrze. (Nieco gorzej, że twórcy sami nie wiedzą czy chcą nam dać nam uwspółcześniony prequel produkcji z Connery'm, na co wskazuje wprowadzenie originowej historii Moneypenny, pokazującej też genezę jej specyficznych relacji z 007, i zastąpienie żeńskiej M bardziej tradycyjnym, męskim następcą; czy też sequel - co znów sugeruje nowy Q podkpiwający sobie z wynalazków poprzednika, klasyczny uzbrojony Aston Martin z lamusa i podkreślanie wieku-i-zmęczenia Bonda.*)

* Acz to, co nie broni się potraktowane dosłownie, lepiej sprawdza się jako swoiste podsumowanie 50 lat cyklu.

Przy czym stary przebój wygrywa z nowym w minimum trzech miejscach.
Po pierwsze - na płaszczyźnie villainów. Largo jest psychologicznie płytki jak kałuża, ale, choć niepotrzebnie - na swoją zgubę - cacka się z protagonistą (jeden Goldfinger tak nie miał... do czasu), wypada przekonująco w roli szemranego biznesmena - roztacza wokół siebie aurę jaką czuć wokół ludzi posiadających sporą władzę, jest zdecydowany, bezwzględny, także odważny. Silva z kolei... ma dużo cech inteligentnego antagonisty, kilka ruchów przed bohaterami, ale jest też niespójny - oscyluje pomiędzy bezwzględnym zabójcą, upadłym superagentem, a wykazującym skłonności autodestrukcyjne szaleńcem, nie radzącym sobie z wewnętrznymi demonami, uboższym bratem nolanowego Jokera, mającym b. dziwny, miłosno-nienawistny stosunek do M; to co miało mu dodać głębi czyni go niewiarygodnym*.
Po drugie - w kategorii występu groźnych zwierząt. Rekiny wyszły jak trzeba; szanghajskie warany to wątek przegięty i nierealistyczny.
Po trzecie - finalna walka. Przybycie na miejsce konfrontacji z zapleczem w postaci małej armii nurków CIA ma znacznie więcej sensu niż trzyosobowe zastawianie pułapki na oddział zabójców wyposażony w broń automatyczną i helikopter.
Jest też "Thunderball" filmem bardziej jednolitym narracyjnie od swojego jubileuszowego następcy, co w moich oczach czyni go - mimo niższych ambicji - także lepszym całościowo.

* Pewną przesadę, z jaką Raoul S., czy raczej Tiago Rodriguez, pcha się w sam środek akcji (w tym - w paszczę przeciwnika) wytłumaczyć łatwiej, na gruncie konwencji; w końcu to poprzednik, mającego podobne nawyki, bohatera gł. No i wpisuje się to w jego samobójcze ciągoty.

Choć z drugiej strony w "Skyfallu" można zauważyć podkreślanie psychopatii pracowników wywiadu - James nie przejmuje się życiem postronnych - dwakroć pozwala wrogom wykończyć ofiary, by zaatakować ich w chwili, gdy poczucie tryumfu uczyni ich nieuważnymi; jego szefowa znów wydaje Chińczykom swojego agenta, nie ewakuuje się też zawczasu z sali przesłuchań, by narażając ministrów na udział w strzelaninie, przekonać ich o ważności MI6. Nie wiem na ile to wiarygodne, ale dodaje fabule gorzkawego, na swój sposób szlachetnego, smaczku. (I wpisuje się w tradycję "Goldfingera", w którym mister Bond potrafił zasłonić się przed ciosem... kochanką.)
Podkreślanie znaczenia technologii komputerowych i cyberprzestępczości, choć dość ograne, również tu liczy się na plus.

Dodam jednak, że - jak widać - nie wszyscy by się ze mną zgodzili co do takiego a nie innego uszeregowania w/w filmów:
https://www.gamesradar.com/best-james-bond-movies/
I szwarccharakterów z nich:
https://www.gamesradar.com/best-james-bond-villains/

Potem sięgnąłem po "Bondy" uważane za najlepsze - "Goldfinger" i "Casino Royale".

Owszem, można tu - w obu wypadkach - narzekać na pewne zmiany w stosunku do oryginału: Le Chiffre z Niemco-Polako-Żyda i Aleistera Crowley'a zmienia się w znacznie bardziej urodziwego Albańczyka-bezpaństwowca, a jego zasięg oddziaływania rośnie z lokalnego na globalny (bo nie jest już skarbnikiem związków zawodowych, a światowego terroryzmu); gdy zaś mowa o Goldfingerze wypada istotna informacja, że był słupem radzieckich służb; Pussy Galore z kolei awansuje z włamywaczki na pilotkę. Owszem, Vesper Lynd umiera znacznie bardziej efekciarsko, niż w powieści. Owszem, stanowi pewien zgrzyt, że bezwzględny Auric G. zaczyna od pewnego momentu obchodzić się z 007 prawie jak z jajkiem (w książce było to wyjaśnione b. prosto, pozorowaną zdradą Bonda; wyjaśnienie filmowe, które ma chyba pozwolić bohaterowi gł. zachować pokazową wręcz niezłomność, nie przekonuje). Ale... w obu wypadkach mamy zasadniczo zachowane najistotniejsze zalety flemingowskiej prozy, a zwł. flemingowskich fabuł, wzbogacone o - zwykle mieszczące się w granicach dobrego smaku - efekciarstwo (w starszym filmie będzie to w pierwszym rzędzie malownicza scena odprawy u tytułowego antagonisty, w nowszym - Bond - jak to ktoś słusznie nazwał - zabijający jak Terminator). W obu też produkcjach 007 dostaje interesujące partnerki - silne, inteligentne, rozdarte między dobrem a złem, nie dające wejść sobie na głowę, i trudne do zdobycia. Przeciwnicy zaś - mimo zasygnalizowanych zmian - należą do najciekawszych w całej serii; bardzo różniąc się od siebie (jeden jest elegancikiem o kamiennej twarzy psychopaty, drugi - wręcz archetypicznym czerstwym nowobogackim chamem) obaj przekonują jako zarazem dość wysoko postawione i b. szemrane figury (choć nie jest jasne na jakich kalkulacjach Goldfinger opiera nadzieję, że nie zostanie odstrzelony przez CIA czy MI6, choćby z zemsty, gdy przeprowadzi swój plan; w powieści było to oczywiste - planował nawiać do CCCP, choć tam znów zgrzytało, że człowiek tak zakochany w złocie musiałby tym sposobem porzucić blichtr kapitalistycznego życia, a zgromadzone sztaby - najprawdopodobniej - oddać mocodawcom). Do tego w wypadku "C.R." dochodzi wysmakowana elegancja wielu scen, zaś w przypadku "G." - pierwszy występ ikonicznego białego smokinga i niemniej ikonicznego Astona Martina. Jednak jakoś tak jest, że łatwiej wytykać wady nędznych filmów, niż chwalić dobre, więc skończę na tym i przejdę już do konkluzji, że mamy do czynienia z dwoma klasykami w swojej klasie ;), których raczej nie da się nie lubić lubiąc Bonda.

Następnie wziąłem się za "The Spy Who Loved Me" i "GoldenEye", czyli "Bondy" pozytywnie komiksowe.

"The Spy...". Schemat fabularny nieoryginalny, bo w dużej mierze jest to podwodna kalka wcześniejszego "You Only Live Twice", a znów główny antagonista to bardziej ludobójcza wersja kapitana Nemo (powielająca w dodatku cechy wielu bondowskich przeciwników od doktora No począwszy), ale... nemowska charyzma i miłość do morskich głębin bije - w roli światła odbitego - od Stromberga w dostatecznym stopniu by - choć pojawia się w niewielu scenach - robił za jednego z najciekawszych bondowskich villainów (którego dostojny demonizm doceniłem od pierwszych ujęć z jego udziałem). Do tego dochodzi sparodiowany w "Austinie Powersie" sławetny skok spadochronowy. Niezła, choć schematyczna, walka finałowa. Jaws - wtedy jeszcze nie zredukowany do roli comic reliefu. I - last but not least - wątek romansowy, bo większa część tego filmu to, w ramach realizacji zapowiedzi Moore'a, że woli grać kochanka, nie - zabójcę - zgodna z harlequinowymi schematami (rozwój wzajemnych uczuć-ujawnienie informacji wywołującej konflikt zakochanych-pogodzenie) - opowieść miłosna o 007 i atrakcyjnej major Amasovej (której poprzedniego amanta James ledwo co sprzątnął w samoobronie). Opowieść przesycona lekkim humorem, podszyta - b. fajnie pokazaną - szpiegowską, fachową, rywalizacją (mówiłem: najlepsze "Bondy" to te, w których boh. tyt. dostaje godną siebie partnerkę) i - bijącą z ekranu - atmosferą chwilowego odprężenia między Wschodem a Zachodem. Przegięta (pływający samochód i inne, coraz bardziej fantastyczne, wynalazki Q, oraz sceny ich testowania; szefowie chwilowo pogodzonych wywiadów urządzający sobie biuro w piramidzie), ale pełna wyjątkowego, nieco baśniowego, uroku. W dodatku pozwalająca nam oglądać Bonda w mundurze Royal Navy (co antycypuje podobny występ Jacka Ryana w "Polowaniu na Czerwony Październik"). Jednym słowem - godna pamięci odsłona cyklu.

"GoldenEye"? Film pełen sprzeczności i Bond pełen sprzeczności. Z jednej strony Brosnan jest chyba takim Jamesem, o jakiego chodziło Flemingowi - eleganckim, nonszalanckim, zdystansowanym, z drugiej był 007 - w momencie premiery - najbardziej realistycznym pod pewnymi względami - zamiast stale obnosić eleganckie stroje przebierał się stosownie do okoliczności w bardziej praktyczne ciuchy, z trzeciej - jest też Bondem najbardziej komiksowym, który superbohaterską niezwyciężonością przebija nawet "Terminatora" Craiga. A opowieść o nim - niby sili się na komentarz społeczny dot. upadku ZSRR, niby w wielu ujęciach wypada - jak wcześniejsze produkcje z Daltonem zresztą - jakoś kameralnie, telewizyjnie wręcz, w innych momentach jednak odpływa b. daleko w blockbuster z czołgowym pościgiem po ulicach Petersburga oraz b. stereotypowymi, przerysowanymi, Rosjanami, Amerykaninem i (też Ruskim, ale w inny stereotyp się wpisuje) hakerem. Najlepszym zaś tej dwoistości symbolem jest chyba Eurocopter Tiger - autentyczna konstrukcja (wtedy prototyp):
https://en.wikipedia.org/wiki/Eurocopter_Tiger
...ukazana jak maszynka rodem z komiksu. (Skądinąd nie jest to tam jedyny łatwo dający się przeoczyć przejaw troski o realizm - sprzęt, wnętrza siedziby MI6 - wszystko to prawdziwe i z pietyzmem dobrane.) Innym ciekawym paradoksem jest też, że 007 mogący w końcu do woli walczyć z krasnoarmiejcami, to Bond zwycięski (a zarazem posądzany o nieprzydatność), bo pochodzący z produkcji powstałej po zakończeniu Zimnej Wojny. Albo Xenia - chwilami charyzmatyczna, kradnąca show, chwilami w swoich morderczo-seksualnych ciągotach przerysowana poza granice tandety (dostaje też bodaj więcej scen erotycznych z protagonistą, niż pozostałe dwie dziewczyny, ale zarazem chyba... nie odbywa z nim w końcu stosunku). (Skądinąd, gdy przy paniach jesteśmy, warto odnotować i to, że zarówno Natalia, jak i psycholog z jednej z pierwszych scen, choć ładne, ubrane i ucharakteryzowane są tak, by wykraczać poza stereotyp typowej bondowskiej seksbomby.) Szef Xenii, Alec, też dwoisty - upadły agent, prototyp Silvy, ze znacznie lepszą motywacją i wiarygodniejszą prezencją profesjonalisty, ale zarazem kompletnie nijaki.
Dostajemy więc nietypową, mimo wpisania się w większość schematów* cyklu, odsłoną tegoż. Bardziej amerykańską, hollywoodzką, niż brytyjską, w klimacie. Ale czy złą? Niekoniecznie, jedną z ciekawszych. Choć to, co w chwili jej powstania miało być nowoczesnością, jawi się dziś staroświeckim campem.

* Pojawia się np. ikoniczny Aston Martin (co prawda po to, by być zastąpionym przez BMW), a scena z laboratorium Q to jeszcze podkręcona kopia tych z czasów Moore'a.

Na deser zaś, zasadniczo kończąc cykl bondowskich powtórek sięgnąłem jeszcze po dwa klasyczne tytuły z Connery'm. Dwa pierwsze konkretnie. Zatem kilka zdań i o nich.

"Dr. No". Film dość prosty, ale składają się nań elementy zróżnicowane, pokazujące potencjał rozwojowy serii. Pierwszy ekranowy villain w tradycji kapitana Nemo, choć mówi się i o jego podobieństwach do Fu Manchu, rozwinięty (w oryginale był mniej geniuszem, a bardziej sadystą), ale i złagodzony w stosunku do powieści. Udający smoka pojazd, kojarzący się z rozwiązaniami z późniejszych książek o przygodach Pana Samochodzika. "Egzotyczna" próba morderstwa z użyciem pająka. Zabójcy upozowani na trzy ślepe myszy (karnawałowy, maskaradowy, pomysł powtórzony poniekąd w scenie pogrzebowej egzekucji w "Live and Let Die"). Ale też spora dawka detektywistyczno-szpiegowskiego realizmu (kłania się zwł. scena w hotelu, gdy 007 przedsiębrał konieczne środki bezpieczeństwa). Idąca w poprzek przekonaniu, że historie o Jamesie B. to czysty seksizm, wpleciona od niechcenia w główną narrację opowieść Honey o gwałcie i zemście. Trochę pogodnego karaibskiego klimatu (podkreślanego kiczowatą, ale wpadającą w ucho pioseneczką o mango i bananie). Futuryzm - dziś retrofuturyzm - kojarzący się odlegle i z "Milczącą gwiazdą" czy "ST: TOS-em". Relatywnie drobna wzmianka o programie Mercury i amerykańskich przymiarkach do lotu na Księżyc. I początek wielu bondowskich ekranowych - dobrych i złych - tradycji. Jednym słowem kamień milowy rozwoju kina rozrywkowego, początek dochodowej franczyzy, która przetrwała dziesięciolecia, a zarazem mój pierwszy książkowy i drugi filmowy "Bond" i mój "Bond" (tj. odsłona, przez pryzmat której oceniam resztę serii, i która pierwsza przychodzi mi go głowy gdy o 007 pomyślę - choć z czasem musiała podzielić się miejscem na szczycie z "C.R."*).

* Skoro o nim mowa... W "Doktorze..." James twierdzi, że w zasadzie nie zna Leitera, choć w "Casino..." zawarł z nim nawet pewien układ. Jeśli - mimo nadpisań - traktować te filmy jako całość, ktoś może zarzucić, że mamy tam discontinuity, jednak... da się powiedzieć, że jest ona pozorna, bo Bond nie chciał się szefowi przyznać, że był gotów odstąpić Le Chiffre'a CIA.

"From Russia with Love" - b. efektowny początek - śmierć Bonda (sobowtóra, ale zawsze ;)). Hurtowy wysyp antagonistów - Rosa Klebb, Red Grant, Kronsteen (poniekąd prototyp/następca Le Chiffre'a; w jego roli pierwszy polski akcent cyklu ;) - Władysław Sheybal), Blofeld, cała wyspa szkolonych zabójców - dający zarazem po raz pierwszy pełniejsze spojrzenie na SPECTRE i zasady działania tej organizacji. Koloryt turecko-postbizantyjsko-bułgarsko-cygański (dziś powiemy raczej: romaki), którego istotną częścią jest sympatyczny stambulski biznesmen i rezydent MI6 - Kerim Bej (niestety, ginie). W pierwszym rzędzie jednak podchody szpiegowskie (początkowo niemrawe, jak to na globalnej prowincji, gdzie nawet agenci konkurencyjnych wywiadów żyją w swoistej przyjaźni; potem coraz krwawsze za sprawą jątrzącego czynnika zewnętrznego) czyniące tę właśnie odsłonę serii najbardziej realistycznym, oddającym atmosferę Zimnej Wojny, spy thrillerem w jej składzie (choć wrażenie to trochę psuje fakt, że przeciwnicy - w tym Grant, choć niby urodzony zabójca - niepotrzebnie obcyndalali się z 007, choć było kilka dobrych okazji, by szybko go wykończyć; oraz końcówka skręcająca w kierunku czysto sensacyjnej strzelaniny). I kolejny kosmiczny smaczek - tym razem portret Gagarina na ścianie rosyjskiej ambasady. Bardzo dobry (w swej klasie), mimo wspomnianych mankamentów, film. Gdyby nie one, zaryzykowałbym opinię, że najlepszy film o Bondzie. Tak powiem tylko, że jeden z lepszych.

ps. Dyskusja panelowa Ian Fleming vs John le Carré:


I dwie dość znane strony o wiadomo kim:
https://www.007.com/
https://www.007james.com/

Oraz ranking filmowy sprzed 9 lat:
https://esensja.pl/film/publicystyka/tekst.html?id=15203

8
Mam nadzieję, że nie bonobię (zwł. sam po sobie), ale chyba jeszcze nie było mowy o rosyjskiej, czy może raczej azerskiej, ekranizacji "Podróży czternastej" z roku 1985, czyli animacji "Из дневников Йона Тихого. Путешествие на Интеропию":


Info:
https://www.imdb.com/title/tt2401236/

Z rzeczy mogących dziwić trzeba zauważyć, że Tarantoga z wejrzenia strasznie do psa podobny:

...ale ponoć to intencjonalne. Skoro z Fomalhauta, to jako Łopcego go sobie wyinterpretowali ;).

No i warto odnotować, że twórcy filmu dodali Tichemu jeszcze jednego literackiego przodka czy kuzyna (doskonale pasującego do rodziny zresztą)*:


https://ru.wikipedia.org/wiki/Капитан_Врунгель
https://ru.wikipedia.org/wiki/Приключения_капитана_Врунгеля
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/66342/przygody-kapitana-zalganowa
https://msun.ru/ru/news/id-7336
(Bohatera jednej z ulubionych książek mojego dzieciństwa, mówiąc nawiasem.)
Którego przygody też bywały ekranizowane:



* A można tę genealogię ciągnąć dalej, bo kapitan i jego ludzie mieli realne pierwowzory (on sam nawet - minimum - dwa):
https://47news.ru/articles/187790/
https://gorky.media/context/genealogiya-kapitana-vrungelya/
https://gameriskprofit.ru/pl/makiyazh/kto-napisal-kapitan-vrungel-avtor-nekrasov-andrei/
I to pierwowzory mające się czym pochwalić:
https://en.wikipedia.org/wiki/Ferdinand_von_Wrangel
https://russiapedia.rt.com/prominent-russians/exploring-russia/ferdinand-fyodor-wrangel/
https://ru.wikipedia.org/wiki/Лухманов,_Дмитрий_Афанасьевич
https://ru.wikipedia.org/wiki/Ман,_Иван_Александрович

9
Lemosfera / Lem jako krytyk i "polecacz", czyli o preferencjach Mistrza
« dnia: Stycznia 13, 2021, 09:49:41 am »
Wątek marzy mi się ambitnie jako appendix do "Biblioteki Lema" (może kiedyś wystartuje...), ale póki co pozwolę górze urodzić mysz, czyli zacznę od obserwacji dość drobnej... Otóż przypominając sobie tytuły wybrane do serii "Stanisław Lem poleca", posłowia do nich i minimum część opinii wyrażonych w "Fantastyce i futurologii" czy "Wejściu na orbitę", można dojść do wniosku, że Patron nasz oczekiwał od literatury, także fantastycznej, jakości wszechstronnej, ale mając do wyboru niedostatki treści i formy, wybierał (na marginesie: tu się mój gust rozchodzi z Mistrzowym dość radykalnie, choć mogę pojąć i szanuję filozofię "naucz się chodzić zanim spróbujesz latać"), z dwojga złego, te pierwsze. Dowodem, ledwo co przypominane przedłożenie cyzelującego swoje fabułki, ale przecież arcybłahego tematycznie Jamesa (ma rację S.T. Joshi pisząc o jego "Opowieściach...": "They are simply stories. 'They never add up to a world view.") nad ambitnego, lecz bełkotliwego, Lovecrafta, czy wybranie do wyżej wspomnianej serii czysto przygodowego, choć stylistycznie relatywnie wykwintnego, Bestera. Jawi się tu Lem zwolennikiem solidnego rzemiosła literackiego jako wartości samoistnej, a wzmacnia to wrażenie Jego pochwała, dysponującego lekkim piórem wyrobionego dziennikarza, F. Browna, czy przedłożenie nad innych klasyków amerykańskiego tzw. Złotego Wieku, prymitywisty, ale niezłego stylisty, Bradbury'ego.
Owszem, dałoby się pewnie sugerować, że taki a nie inny dobór polecanych autorów (i ich tłumaczy) był próbą zagrania na nosie władzy - James dał się poznać jako brytyjski konserwatysta, Bestera postrzega się często jako piewcę kapitalizmu, indywidualizmu, silnych jednostek, itd., Strugackich przekładała zaangażowana opozycyjnie Lewandowska, Le Guin - występujący przeciw ówczesnym rządzącym jeszcze zdecydowaniej - Barańczak; ktoś mógłby też posądzać Mistrza o takie samo mylenie tropów, jakie zarzucali niektórzy Sapkowskiemu, gdy ten napisał "Piroga" (że niby świadomie rekomenduje twórców, którzy idą w innym kierunku niż on), ale nawet jeśli pierwsze uznamy za b. prawdopodobne, a drugie - choć niepoparte żadnymi dowodami - za... możliwe, nie sądzę, by to wyczerpywało temat.

10
Lemosfera / Lem-położnik
« dnia: Grudnia 12, 2020, 10:52:02 pm »
Linkowany (i omawiany) już wywiad dla "Machiny" przynosi - w stopce biograficznej o wywiadowanym ;) - informację, że Lem:

"z wykształcenia lekarz-położnik, praktykował krótko – przez 6 tygodni w 1948 r., odebrał w tym czasie 28 dzieci"

Jest szansa, że dzieci, które przeszły przez Mistrzowe ręce wciąż żyją wśród nas. Ciekawe czy mają tego świadomość, i czy da się ustalić ich personalia. W każdym razie chyba ciekawy trop dla bijografów?

11
Mistrz, jak wiadomo, wychował się we Lwowie, który był wówczas istotnym ośrodkiem intelektualnym. Co prawda większość dorosłego życia spędził w Krakowie i tam (oraz na chwilowej emigracji) tworzył, ale spróbujmy się przyjrzeć czy nie znajdą się jakieś (inne, niż niepewne pokrewieństwo i pewna znajomość z Ulamem) związki pomiędzy Lemem, a towarzystwem ze Szkockiej...

12
Lemosfera / Lemowskie webkomiksy
« dnia: Listopada 26, 2020, 03:16:30 pm »
Napatoczyłem się w Sieci na jakieś przymiarki do komiksowych adaptacji "Edenu":
https://www.panbogaczyk.pl/eden
I "Pirxa":
https://www.panbogaczyk.pl/pirx
Przy czym nasz ulubiony pilot dostał imię i dość niecodzienny wygląd (a Rohan został humanoidalnym "Obcym"):
https://www.panbogaczyk.pl/the-pathors

Co ciekawe ten sam grafik ukomiksowił również żwikiewiczowe "Delirium w Tharsys":
https://lapsuscalami.pl/2016/12/26/delire-a-tharsys-w-zwikiewicz-panbogaczyk/
https://www.panbogaczyk.pl/delirium-cover
https://www.panbogaczyk.pl/delirium-webcomic-001-009
https://www.panbogaczyk.pl/webcomic-004
https://www.panbogaczyk.pl/boards-010-014
https://www.panbogaczyk.pl/boards-015-017
https://www.panbogaczyk.pl/delirium

Brał się też za "Diunę":
https://www.panbogaczyk.pl/ziarenka-piasku
"Bibliotekę Babel":
https://www.panbogaczyk.pl/babel
A nawet... "Seksmisję":
https://www.panbogaczyk.pl/sexmission

ps. Zakładam wątek, bo sądzę, że kolejne podobne próby, wcześniej czy później, ktoś podejmie.

13
Hyde Park / Odrobina prywaty ;)
« dnia: Października 05, 2020, 08:15:42 pm »
Jak już wiecie debiutowałem niedawno na łamach "Fahrenheita", najstarszego polskiego magazynu internetowego o SF, jako facet od newsów i publicysta*.

* To mój pierwszy dłuższy tekst: https://www.fahrenheit.net.pl/publicystyka/felietony/juliusz-q-mroz-star-trek-geneza-i-inspiracje/ a będzie tego więcej (trzy kolejne czekają na korektę i publikację, trzy następne - recenzja i dwa felietony - są na etapie tworzenia).

Chciałbym w związku z tym robić trochę za głos naszej lempeelowej, lemowskiej, społeczności w szeroko pojętym rodzimym fandomie SF. Znaczy: jeśli uważacie, że coś wymaga nagłośnienia, pochwały czy krytyki, że jakiś temat-Lemat warto poruszyć, jeśli macie jakiekolwiek uwagi do tekstów, które zamieszczam i będę zamieszczać, wreszcie - jeśli macie jakąś sprawę do redakcji "F." - zamieniam się w słuch ;) .

14
DyLEMaty / Oramus
« dnia: Października 02, 2020, 04:45:26 pm »
Rzekło się a, wypada powiedzieć b(eee).
Oramus Marek. Swego czasu największy, zapewne, czciciel Lema jakiego ziemia polska nosiła (potem ich drogi się rozeszły, nie są zresztą te sprawy tajemnicą, chyba, że publiczną ;), ale nie na tym chciałbym się skupić). Prominentny, przez lata, krytyk rodzimej fantastyki (nie zawsze bezstronny i nieuprzedzony, ale przez swoją - Mistrzem inspirowaną - surowość wykonujący zazwyczaj b. dobrą robotę, jeśli chodzi o pilnowanie poziomu jakościowego wydawanej u nas SF). Postać barwna, bohater wielu fandomowych anegdot. Wreszcie - i na tym właśnie chciałbym się skoncentrować - autor fantastyki (mniejlubbardziej) naukowej, godny odnotowania minimum ze względu na dwa (wybitne na tle ogólnego poziomu gatunku) tytuły. "Arsenał" - w partii początkowej najbardziej lemowską rzecz nie-Lema jaką czytałem (część dalsza, cóż, ma tylu przeciwników co chwalców) i "Dzień drogi do Meorii" - symboliczne zamknięcie zajdlowsko-szulkinowsko-machulskiego nurtu social fiction, wtórne z przyczyn oczywistych, a jednak b. atrakcyjne czytelniczo, miejscami prorocze, no i kończące się w sposób - pozytywnie! - zaskakujący. (O odwadze, czy wręcz zuchwałości, dopisywania Patronowi i Strugackim też coś wypada wspomnieć.) Ostatnimi czasy próbujący - najwidoczniej Lemowym śladem - przejść od fikcji literackiej do pewnych intelektualnych, niefikcyjnych, syntez:
https://www.biblos.pk.edu.pl/ST/2018/12/100000315620/100000315620_Oramus_NaNiebieiIZiemi.pdf

15
To jak odnaleźć pierwszy post?
Można np. szukać kopii strony w jakimś archiwum internetowym.

Trudno będzie... Raz, najstarsza archiwalna kopia waybackowa pochodzi z roku 2004, i pokazuje Forum jako ubożuchne, ale mające już 34 wątki:
https://web.archive.org/web/20040528104607/http://www.lem.pl/cgi-bin/yabb/YaBB.cgi
https://web.archive.org/web/20040624152318/http://www.lem.pl/cgi-bin/yabb/YaBB.cgi?action=recent
Dwa... Nawet ew. wyśledzenie pierwszego posta zamieszczonego na Forum w jego obecnej formule nie będzie oznaczać dotarcia do źródła. Wcześniej bowiem Forum Lempeelowe działało jako swoista skrzynka kontaktowa:
https://web.archive.org/web/20001003002608/http://www.lem.pl/forum/forum.htm

Wrzucałem zresztą swego czasu waybackowe linki (i to niedawno, gdyśmy generalne przemeblowanie robili).

Strony: [1] 2 3 4