A'propos delikatnych herosów...
Chciałbym szczerze nie-polecić, a wręcz stanowczo odradzić film "Green Lantern".
Trzeba zacząć od tego, że jest to ekranizacja kolejnej, znanej i w Polsce serii komiksowej. (Nawiasem mówiąc: wszystkie wydane u nas historie spod znaku "GL" trzymały przyzwoity - jak na tą konwencję, oczywiście - relatywnie wysoki poziom. Najciekawsze z nich to "A Ganthet's Tale", wydana w jednym z TM-Semicowskich "Wydań Specjalnych", oraz rozpoczynajacy przygodę w/w wydawnictwa z Zielonymi Latarnikami "Emerald Dawn". Oba koncentrują się na postaci Hala Jordana*. Trzeba też dodać, że
Lanterni występowali gościnnie w innych wydanych u nas historiach DC Comics, od seryjnych występów Supermana po takie historie jak "JLA: Ziemia 2". Nie pojawiali się zbyt często, ale pilny czytelnik miał okazję poznać wszystkich ważniejszych - A. Scotta, w/w Jordana, G. Gardnera, J. Stewarta, K. Raynera, Kilowoga, Jade, Strażnika Gantheta...)
Komiksy te stanowiły sympatyczne
spaceoperowe bajeczki, w których - oczywiście - większość Obcych jest humanoidalna fizycznie, a prawie wszyscy humanoidalni psychicznie (co aż nazbyt przypominało o tym, że z komiksem ma się do czynnienia), ale czytało się to przyjemnie (czasem nawet jaki element prawdziwej SF się pojawiał).
Fakt, że - w wydanych u nas komiksach - bohaterem głównym był dośc przeciętny facet (dość, bo pilotem-oblatywaczem był, ale podkreslano raczej jego zwykłość jako człowieka niż niezwykłość jego zawodu), oraz to, że pierścień sam wybiera swojego nosciela, dawał młodym widzom/czytelnikom b. dużą mozliwość utożsamienia się. Trudno takiemu np. nastoletniemu fanowi "Star Treka" fantazjować o dostaniu się do Gwiezdnej Floty (choć niby bohaterowie "Star Treka" latali w nasze czasy), trudno też dzieciakowi zaczytanemu w "Pirxach" uwierzyć, że gdy dorośnie będzie mógł odbywać rejsy na linii Aresterra (choć w czasach gdy Pirx sie rodził nie było to tak oczywiste) , jednak nastoletni fan "Green Lantern" może sobie wyobrazić, że w pewnej chwili przyleci doń zielony pierścień i da mu możliwość wykroczenia poza ziemską perspektywę i poznania cudów Kosmosu. Nie wiem czy nie był to jeden z głównych czynników powodujących tak dużą popularność tej serii...
(Popularność zresztą pożyteczną, bo scenarzyści - w tym Niven - przemycali przy okazji różne naukowe ciekawostki, a to mówiąc o efekcie Dopplera, a to znów o entropii...)
Czym innym jest natomiast ekranizacja. Nawet to co w niej zostało z komiksów (m.in. tch dwu o których mówiłem, zwł. z "Emerald Dawn") - i nie uległo rozmydleniu - jest niestrawne z racji wykonania: rażącej kiczem i komputerową sztucznością warstwy wizualnej, tandetnego, przywodzącego na myśl przygody "Kaczora Howarda", szwarccharaktera, płaskiego, choć niby wzorowanego na lepszych pozycjach z serii scenariusza. (Swoją drogą: mieć do dyspozycji tyle niezłego materiału, ile wydała seria "GL" i mimo to zrobić jeden z najbardziej nieudanych filmów superbohaterskich
ever, to trzeba sztuki...)
Godniejsza już polecenia od tego g*wna jest kreskówka
"Green Lantern: Emerald Knights" (cóż, Bruce Timm ze współpracownikami jest jedną z lepszych rzeczy, jakie przydarzyły się DC w ciągu ostatnich lat), złożona - jak wynika z napisów końcowych - z historii przeniesionych z komiksów. (Z wątków jakie tam widzimy warta odnotowania jest postać b. dużego gabarytowo
członka Korpusu, nie jest on może pokryty oceanem, ale wyglada dość znajomo
i niekontaktowy jest; pojawia się też wątek stricte SF adresowany do małoletniego widza w celach popularyzatorskich - użycie anihilacji w roli broni, choć dziwne, że nikt z doswiadczonych Lanternów na to wcześniej nie wpadł). Głowną zaś bohaterką animacji jest - by tradycji, umożliwiającej fanom utożsamienie, stało się zadość - zwykła uczennica (spoza Ziemi raczej, ale zwykła).
Co prawda cała fabuła ocieka dość infantylną komiksową durnotą, ale na tle filmu aktorskiego wypada całkiem przyzwoicie.
Czyli: jak kto się napalił na ekranowe przygody Hala Jordana i spółki, to niech zamiast latać do kina i wydawać na obejrzenie gniota, którego nawet efekty specjalne i 3D nie ratują (już "Transformers" jawi się na jego tle filmem prawie oglądalnym), DVD z kreskówką sobie kupi. Będą to przynajnmiej trochę mniej zmarnowane pieniadze.
Edit: recenzja z "Guardiana" też mieszająca kinowy "GL" z błotem:
http://www.guardian.co.uk/film/2011/jun/16/green-lantern-review
* ciekawe czy wiedzieliscie, że współczesną (czyli kosmiczną) wersję wiadomego komiksu - tą z Jordanem właśnie - opracowal w sumie Larry Niven, klasyk SF zresztą (oraz autor "A Ganthet's Tale"):
http://thedorkreview.blogspot.com/2011/04/nivens-green-lantern-bible.htmlhttp://io9.com/5719823/when-larry-niven-reinvented-the-green-lantern-universe(Wizja Nivena to zresztą coś w sam raz dla wszystkich miłośników "wielkoskalówek" - stara, a potężna, kosmiczna cywilizacja, której legenda - jak się w dramatycznych okolicznościach okaże fałszywa - przypisuje stworzenie Wszechświata tworzy kosmiczną policję mającą pilnować porządku w jej imieniu - po prawdzie zerżnięte to bezczelnie z "Lensmanów" Doca Smitha; po iluś wiekach do w/w policji, czyli tytułowego Korpusu trafia pierwszy Ziemianin, wpadając jak śliwka w kompot w wir wszechśwatowych spraw...
To robi wrażenie na każdym nastolatku, na nie-nastolatkach też by mogło, gdyby było mądrzej zrealizowane.)