Podsumowanie:
Q, Aniel-a (ew. inni) - ateiści
Terminus - panteista einsteinowski = ateista
dzi, Nexus6, draco volantus - teiści
maziek - teista/deista
evangelos, lilijna - ateiści, o ile zrozumiałem.
A ja?? Co to, psiakrew, za pomijanie?
Nie widzę także żadnego powodu, bym miał bez wściekłości znosić mędzenie o tym, że święta religijne wnoszą coś do kultury. To nieobce teistom zamienienie skutków i przyczyn, rozwodnienie zagadnienia i wyciągnięcie wniosków, które są w danej chwili potrzebne.
A święta niereligijne wnoszą coś do kultury? Niezależnie od wielu świąt (religijnych), za którymi nic nie stoi - przynajmniej z racjonalnego punktu widzenia - istnieje też wiele takich, których przesłanie niczym nie różni się od tego, co mozna by nazwać "wartościami humanistycznymi". Treść jest ta sama, inna jest otoczka. Ale nawet i ta otoczka wymyka się jednoznacznemu wartościowaniu, jako że te wszystkie "piękna wszechświata" etc., którymi zachwyca się Dawkins, to kwestia wartościowań arbitralnych. Za tym wszystkim stoi chemia mózgu - dlaczego mam przypisywać wartość "pięknu wszechświata", miłości itd., wartość - bo tak ujmuje to Dawkins - będącą niejako "poza" partykularnymi interesami genów, które nami sterują? Dlaczego nie poprowadzić redukcji do końca? "Człowieczeństwo" to mit, jak setki czy tysiące innych mitów, których celem jest nadanie sensu naszym poczynaniom, znalezienie jakiegoś punktu odniesienia.
W pełni przyjmuję Dawkinsowską hipotezę Boga i jej odrzucenie, niemniej bez większych problemów jestem w stanie dokonać dalszej redukcji. A nie jest tak, że mamy tu do czynienia ze schematem redukcji progresywnej, że redukcja religii musi nastąpić wcześniej; bynajmniej. I co mi u Dawinsa najbardziej przeszkadza, to właśnie owa nadmierna egzaltacja "pięknościami", jakby jego głównym celem było przekonać ludzi, że bez religii mogą robić to samo, działać tak samo, odczuwać tak samo, co i będąc "wierzącymi".
Ustalmy kolejność faktów.
1. Zachodzą pewne zjawiska, jak zmiana zimy w lato (obrót osi planety względem płaszczyzny orbity).
2. Ludzie się z nich cieszą.
3. Grupy kapłanów tworzą religijne teorie o pochodzeniu/znaczeniu zjawisk, i wyciągają z nich korzyści.
Istnienie punktu 3. to wyłącznie strata dla ludzkości, a nie żaden (sic!) wkład religii w kulturę.
Kapłani nie tworzą religii. Kapłani tworzą doktryny. To trochę opaczne wyobrażenie, będące wynikiem patrzenia tylko na to, co dzieje się obecnie, bez odniesienia do religijnych pierwocin. A jeszcze wcześniej wiar, bo religia to juz coś więcej. Wiary tworzą się same niejako - jako próba nadania sensu, jako próba przezwyciężenia "obojętności" świata. Że potem jedni na tym zyskują, a inni tracą, to juz sprawa osobna. Zresztą strata tych drugich jest znowuż tylko do arbitralnego uzgodnienia, jest oceną systemu przez system bez jakiejkolwiek sankcji absolutnej.
Gdyby nie religia (punkt 3.), nie byłoby takich bzdur, jak to, że ludzie na południowej półkuli muszą obchodzić jedno z najprzyjemniejszych świąt mimo, że właśnie zaczyna się tam zima, co jest bzdurą totalną.
Dlaczego to jest totalna bzdurą? Dlaczego obchodzenie święta, choćby nie wiem jak przyjemnego, jest bzdurą, gdy obchodzimy to święto akurat w okresie, gdy zaczyna się zima? Coś tu moim zdaniem nie gra...
Wynika to wyłącznie z tego, że Watykan leży na półkuli północnej. A zatem - powtarzam - przyjmowanie, że ktoś cieszy się z przychylności praw Natury oznacza, iż cieszy się z daru Bogów, to uzurpowanie tej radości na rzecz religii, zupełnie bezpodstawne. Gdyby nie było religii, radość byłaby jedynie bardziej uniwersalna, łączyła by być może, bardziej niż dzieliła.
Nie bez powodu "Boże Narodzenie" przyjmuje się w wielu innych kulturowo/religijnie obszarach. Nie dowodzi to wcale wspaniałości katolicyzmu/chrześcijaństwa, ale tego, że potrzeba świętowania w tym momencie jest dużo głębsza, niż sztucznie narzucony obrządek religijny, który nie jest uzasadniony praktycznie niczym, a wywodzi się od żądzy zysku, którą odczuwała pewna dawna kasta.
Jakiekolwiek takie twierdzenia są oburzające.
Może tak, może nie. Każdy obrządek jest "sztucznie narzucony", nie tylko ten religijny. Jeżeli ktoś nie lubi letnich upałów, to w przypadku świąt w lecie będzie miał pełne prawo powiezieć, że zmarźluchy narzuciły mu swój porządek (nic nie ujmując zmarźluchom, bo sam sie do nich zaliczam). Zresztą sam sobie chyba przeczysz, twierdząc raz, że na początku zimy jest gorzej, a drugi raz, że potrzeba świętowania w tym momencie ma niereligijne korzenie. W "tym momencie" na północy jest zima, a na południu lato, a jeśliby wszyscy mieli świętować o tej samej porze roku, to nie będą mogli swiętować razem, więc i ów niereliginy obrządek nie bęzie mógł "łączyć".
A "potrzeba świętowania" to kolejne odniesienie do cegoś, co jest "poza" fizykalnym porządkiem, nawet jeśli elementem wyzwalającym jest cykliczność pór roku, czyli zjawisko jak najbardziej fizykalne. W sumie to nawet tym bardzie w takiej sytuacji, bo ta "przemiana", to odradzanie się, to kolejny mit, kolejny punkt odniesienia, który scigamy, nie zdając sobie z tego sprawy.
CDNastąpi zaraz.