Postanowiłem odpocząć od nowości-niskiej-jakości, informowania o nich, a tym bardziej ich oglądania, i zanurzyłem się w pozycjach bardziej uznanych
Najpierw wziąłem się za
rewatch "The Expanse", i nie dam rady dalej wierzgać przeciwko ościeniowi

. Zastrzeżenia co do fabuły i jej założeń pozostają, ale jak to jest zrobione! W tradycji "Odysei...", "Bladego...", "Aliena", "Pirxa", "Star Treka" i "Firefly" jednocześnie. Przestaję narzekać, zaczynam smakować.
Powtarzam sobie i
"Evangelion". Znowu - wykonanie wszystkim. Artysta miary Tomino, to i nawalankę wielkich (bio)robotów taką dozą psychologii, filozofii i ciekawych zagrań formalno-narracyjnych przyprawi, że i Dzieło z tego zrobi. Poniekąd widzę w nim teraz prekursora "Devs" i "The Expanse", może także "nBSG".
(Aha: po raz pierwszy wkurza mnie Katsuragi, w swoim infantylizmie. Kiedyś mi się to w niej podobało.)
W międzyczasie odświeżyłem sobie
"War of the Worlds" (czyli ekranizację "Wojny światów" z roku 1953) i (o dwa lata wcześniejszy
"The Day the Earth Stood Still" Wise'a.
Pierwszy z w/w filmów - styl b. wyraźnie swojej epoki, prowincjonalny klimat rodem np. z
pulpowych opowieści Simaka, drewniane i bardzo amerykańskie aktorstwo, oraz odmienne rozłożenie akcentów (zamiast wellsowskiego sceptycyzmu - propaganda religijna wręcz), ale - pomijając dwa momenty, w których bohaterowi b. sprzyja szczęście (choć od biedy da się to tłumaczyć tym, że różni byli Marsjanie, tak jak równi bywali Niemcy), b. dobra, do dziś robiąca wrażenie (także względnego realizmu, dzięki ukazaniu wojskowych procedur, reakcji mas ludzkich i - szczątkowych ale zawsze - dyskusji naukowców), adaptacja klasycznej powieści, ze znakomitym otwarciem zilustrowanym przez Bonestella:
(I w sumie scenariusz niezerowo - choć przyzerowo - prawdopodobny do dziś. W końcu nie przebadaliśmy Czerwonej Planety tak dokładnie, jak naszej rodzimej

.)
Drugi - w sumie ciekawszy jest przy uwzględnieniu informacji z
literackiego oryginału Batesa (który może tłumaczyć obecność humanoida w sposób akceptowalny i dla nie-Trekerów; może Gort - Klatuu "człowiekiem" wyhodował na potrzeby bieżącej misji?). Cała reszta aktualna do dziś - mieszanka pokojowego przesłania i groźby (
"We come in peace, shoot to kill"?

), na którą ludzie (przynajmniej ci w mundurach i
na stołkach) zdają się uczciwie zapracowywać - dylematy przedstawiciela zaawansowanej cywilizacji, bardziej zdecydowanego, niż ci z powieści Le Guin (ale i nie tak porywczego jak Rumata Strugackich), b. w duchu realpolitik. I zasugerowany (co czasem działa sugestywniej, niż pokazywanie) obraz zaawansowanej cywilizacji w stylu późniejszej banksowej Kultury. Rzecz b. podatna na b. rozmaite interpretacje od sympatyzujących z przybyszami po wręcz przeciwne, oskarżające ich o myślenie w kategoriach białorękawiczkowego kolonializmu i zamordyzmu.
A po nich -
"Alphaville". Nie zaprzeczam skojarzeniom i nawiązaniom, które skrzętnie wymieniają różne wersje językowe Wikipedii:
https://fr.wikipedia.org/wiki/Alphaville,_une_étrange_aventure_de_Lemmy_Caution#Citationshttps://en.wikipedia.org/wiki/Alphaville_(film)#Influences_on_the_filmAle dorzuciłbym jeszcze - wydaną w tym samym roku (ale napisaną w '64, więc można mówić tylko o koincydencji) "Drapieżność naszego wieku" Strugackich - widać hedonizm potrafi być równie jałowy i wyjaławiający co uprzedmiotowiająca mechanizacja. Tichego - choć nigdy nie sięgał chętnie po broń, jak Caution, i nie był tak brutalny wobec kobiet. I delikatny powiew Kafki. Antycypację kirkowego przegadywania komputerów też tam mamy. A jednocześnie - mimo wszelkich
amerykańskich zagrań rzecz jest stuprocentowo francusko-nowofalowa, co czuć w każdej scenie.